Roger na współczesnej Sycylii
Trzeba było Włocha – co prawda ze Szwajcarii Romańskiej (urodzonego w Locarno), żeby skojarzyć Króla Rogera z mafią. Nieważne, epoka wte, epoka wewte, w każdym razie Sycylia – to się zgadza.
W norymberskim Staatstheater wystawiono Króla Rogera z własnej nieprzymuszonej woli. A dokładniej rzecz biorąc, dyrektora namówił do tego stale współpracujący z teatrem Mikołaj Zalasiński, który też (bardzo dobrze, zważywszy zwłaszcza, że zaraz po chorobie) wykonał rolę tytułową. Drugim ważnym polonicum tego spektaklu była dyrekcja Jacka Kaspszyka, dzięki czemu dzieło muzycznie ukazało w pełni swój blask. Mniej rzucającym się w oczy polonicum była jeszcze Diakonissa – Joanna Limańska-Pająk, ale to rola niewielka.
Jak już przy stronie muzycznej jesteśmy, to ogólnie trzeba pochwalić solistów, a przede wszystkim Koreańczyka Davida Yima w roli Pasterza oraz Rosjankę Ekaterinę Godovanets (oboje też stale współpracują z tym teatrem). Niezły był też Edrisi – Niemiec Hans Kittelmann. Myślę, że jeśli ktoś zamknął oczy i słuchał – był zdecydowanie wygrany.
No i teraz trzeba popastwić się nad reżyserią (Lorenzo Fioroni). Całość rozgrywa się na czymś w rodzaju cypelku otoczonego morzem, najeżonego reflektorami, po których można się wdrapywać. Początek jest pogrzebem i wygląda to właśnie tak, jakby chowano kogoś ważnego z mafii. Wszyscy żałobnicy bardzo starannie ubrani, w garniturach, kapeluszach, czarnych sukniach. Wreszcie wnoszą otwartą trumnę (chowają ją po dość długim czasie). Dopiero ze streszczenia przygotowanego przez dramaturga można zrozumieć, że owym nieboszczykiem jest ojciec Rogera, obejmującego właśnie po nim królestwo. W tę całą żałobno-stypową (bo jest i stolik z winami, i krzesła) atmosferę wcina się Pasterz: demonstracyjnie plebejski, w spodniach-bojówkach, w bluzie z kapturem, żujący gumę i patrzący bezczelnie na wszystkich.
Cóż może fascynować Roksanę, a potem także Rogera, w takim typie? Może swoboda? A może narkotyki? Roksana w drugim akcie już jest kompletnie naćpana. Pasterz podczas bachanalii siada przy stoliku, kobiety ustawiają się do niego w kolejce, dają mu różne rzeczy i dostają od niego jakieś czerwone kupony, a później z typowych handlarskich toreb wyjmują prostackie ciuchy i się w nie przebierają.
Co z tego wszystkiego może być? Tylko piękna katastrofa. Albo niepiękna. W ostatnim akcie Edrisi daje sobie w żyłę, Roger robi striptiz (do majtek), Roksana przychodzi w dżinsach i bluzie, a na koniec wszystko się wali – czyżby wybuch Etny? Kiedy biedny Zalasiński w ostatnim swoim fragmencie o słońcu wdrapuje się na pochylony kij od reflektora, trochę można drżeć, czy on przypadkiem nie spadnie. Ale dzielnie udaje mu się dotrzymać. Jednak cały ostatni akt skąpany jest w dymach, które nie dają orkiestrze grać, a śpiewakom śpiewać. (Już drobiazgiem jest to, że na Szymanowskiego nałożone są dźwięki, których ta opera nie przewiduje – morza szum, ptaków śpiew, a nawet grzmoty.)
Kolejny przykład reżyserskiej ignorancji i kompletnego braku myślenia o wykonawcach. Liczy się tylko wizja, a jak to mają wytrzymać muzycy, to już ich problem. Może kiedyś nadejdzie moment, kiedy przeciwko takim numerom będzie się protestować. Niestety, na razie na to nie wygląda.
Swoją drogą Roger to jest tak specyficzne dzieło, że najróżniejsze rzeczy można z nim robić, bo, jak się zwykło mówić, „nie wiadomo, o co tu tak naprawdę chodzi”. Krwawy III akt u Pountneya jest może jeszcze bardziej denerwujący, o kwiatkach Warlikowskiego nie wspominając. Ciekawam, co wymyśli Kasper Holten w Royal Opera House. Zobaczę to 1 maja.
Komentarze
Pobutka.
Jednym słowem szkoda, że nie zrobili wersji koncertowej…
Ano szkoda. Ale myślę, że publiczność i tak doceniła muzykę. Były długie brawa, a największe dostali nasi panowie 😉
Jeszcze trochę zdjęć z wczorajszego dnia:
https://picasaweb.google.com/110943463575579253179/Norymberga
I dzień dobry! 🙂
Parę słów po spektaklu zamieniłyśmy – bo razem z Anią Kaspszyk – z dyrekcją. Oni robią z osiem premier w sezonie, jak również z 7-8 wznowień. Teraz zabierają się za Ring. Ambitnie 🙂
A publiczność mają. Sala była wczoraj pełna. Nie boją się dać ośmiu przedstawień Rogera (porozrzucanych w marcu i kwietniu).
No proszę…Nie pierwszoplanowy teatr, niecałe 500 tysięczne miasto (zależy jak liczyć), ambitny repertuar i odwaga wystawienia „Rogera” i to nie jakimiś oszczędnościowymi środkami, ale z udziałem czołowego polskiego dyrygenta i z porządną obsadą wokalną. Czasem mi imponują te niemieckie teatry miejskie. Pamiętam jak trafiłem kiedyś na świetnie zrobione i zaśpiewane „Trzy siostry” w Beremerhaven. I spektaklu nie powstydziłby się chyba bardziej renomowany teatr. Szkoda, że u nas tak się raczej nie zdarza 🙁
Wspaniale choć poczytać,że to możliwe.
Pani Kierowniczko,widzę jeszcze jedno zakamuflowane polonicum.Ten ciąg skojarzeń:Pasterz w bojówkach i bluzie z kapturem,siedzi przy stoliczku a sznur kobiet coś mu przynosi…Na szczęście na tym podobieństwo się kończy…
😆 😆 😆
No proszę, kilku polskich barytonów i „Król Roger” będzie wszędzie! Oprócz Met, bo jak mówi Mariusz Kwiecień (wygląda na to, że tym razem dzisiejszy koncert warszawski do skutku dojdzie) Peter Gelb po obejrzeniu spektaklu paryskiego zadeklarował, że „za jego dyrekcji „Rogera” tam nie wpuści. Co świadczy o tym, że nie słuchał, co zawsze podejrzewałam, biorąc pod uwagę niektóre decyzje obsadowe. Skądś to znamy ….
To PK do Lądka na premierę … Holten może zrobić wszystko – zarówno coś bardzo pięknego jak i odwrotnie. Ja jestem niezmiernie ciekawa jak sobie poradzi Pappano z muzyką Szymanowskiego. Sprawdzę 16 maja.
Fajne foty, katedra na zdjęciach wygląda trochę jak ta z filmu Bagińskiego, jakby była gotowa opleść i zatrzymać wędrowca.
Dzięki za spacer po Norymberdze.A Wit Stwosz to nieźle tam narozrabiał w kodeksie karnym i jemu też dali popalić…Było siedzieć w Krakowie.
Ciekawostka — w piątek takie coś dostałem, by nie przeszkadzać wytrawnym słuchaczom 😉
https://lh3.googleusercontent.com/-WaZi1FfKomw/VQV5cKfVTXI/AAAAAAABJUc/Wloi8sKekAg/s512/DSCN1848.JPG
No i dobrze.Wytrawni się nie obrażą a półsłodcy może też nie i załapią o co chodzi.
Oby sami chodzili!!!
cd.może być tylko problem jak ktoś pomyli „koncert solowy” z recitalem i nie klaśnie nawet między Bachem a Mozartem.A to możliwe,bo nowicjusze nie zawsze łapią wszystkie znaczenia słowa „koncert”.Może przydałby sie jakiś cykl z Ciocią Jadzią dla dorosłych?Nawet w dość lekkim stylu prowadzony.Na naukę nigdy nie jest za późno i chwała tym,co są chętni.
Bardzo lubię takie niewystudiowane, dokumentacyjne zdjęcia, jak te z Norymbergi. Ostatnio przemieszczam się geograficznie czytając głównie ten blog. No i sztuka dawna się załapała:-)
@PAK
Bardzo miła ta karteczka, tylko skąd ja mam wiedzieć, że już się skończył utwór, albo tylko jedna część? A jeśli to nowy utwór?
Dobry wieczór 🙂
Do zdjęć dorzuciłam jeszcze parę z dzisiejszego dnia, w tym parę Stwoszów. Ze trzy godziny spędziłam w Germanisches Nationalmuseum. Troszkę Dürerów oczywiście (w tym jeden nietypowy, bo mitologiczny):
http://commons.wikimedia.org/wiki/File:1500_Duerer_Herkules_im_Kampf_gegen_die_stymphalischen_Voegel_anagoria.JPG
Ale też trochę smacznych portretów. Różne tam Cranachy, Altdorfery, parę ładnych małych Rembrandtów:
http://pl.wikipedia.org/wiki/Plik:Rembrandt_van_Rijn_184.jpg
http://pl.wikipedia.org/wiki/Plik:L%27Ap%C3%B4tre_Paul_%C3%A0_sa_table_de_travail.jpg
Dużo ślicznego rękodzielnictwa, z którego Norymberga słynęła. Czasowa wystawa poświęcona zegarom. No i duża i piękna kolekcja instrumentów muzycznych – szkoda tylko, że nie brzmią!
Część muzeum niestety w remoncie, więc np. nie wszystkie Stwosze widziałam, jakie mają na składzie. Ale jak dla mnie najbardziej niesamowity jest ten (wisi koło Dürerów):
https://www.flickr.com/photos/71879015@N00/7226831324/
No i cóż: „…a skonał w Norymberdze, a nikt nie płakał po nim” 😉
Wracając do Rogera. To smutne, co pisze Urszula, cytując Kwietnia o Gelbie (ja tego nie słyszałam…). Pamiętam, jak się wściekaliśmy z Piotrem Kamińskim, że Warlikowski zaprzepaścił szansę na prawdziwe zapoznanie się Paryża z tym wielkim dziełem i bliższe go przyswojenie. Okazuje się, że nie tylko dla Paryża zaprzepaścił 👿
A w Niemczech wystawiają i się na nic nie oglądają. Właśnie sprawdziłam: pierwszy raz było chyba w Bremie w 1988 r. (reżyserował wtedy Zanussi), w 1997 – w Stuttgarcie pod batutą Lothara Zagroska (gdzie Edrisiego śpiewał młody Kaufmann!), w 2009 – w Bonn, w 2011 – w Moguncji. Wszędzie swoimi siłami, nie oglądając się na Polaków. Odważni ludzie 🙂
Pobutka.
@Gostek:
Bo dyrygent się obraca tyłem do orkiestry — wtedy można klaskać 😉
@ PAK
Bo dyrygent się obraca tyłem do orkiestry — wtedy można klaskać 😉
Gdy dyrygent odwraca się tyłem do orkiestry, jest już dawno po ptokach, bo niektórzy mają ambicje zacząć klaskać równo z ostatnim machnięciem batuty 😉
No a w kwartetach kto ma się tyłem odwracać? 🙂
@ zdjęcia i Frajde 20:46
Ja nieodmiennie jestem zauroczona zdjęciami z podróży Pani Doroty, bo dzięki temu zobaczyłam już wiele miast Europy, w których nigdy nie byłam. Zawsze oglądam po kilka razy. Dziękuję 😀
Dzień dobry 🙂
W kwartecie wstają, kłaniają się, podają sobie ręce 🙂
Miło mi, że lubicie moje zdjęcia – ot, trochę impresji idiotenkamerą, nie zawsze zresztą dobrej jakości, bo mi się czasem za bardzo spieszy 😳 Najważniejsze, żeby uchwycić koloryt lokalny.
Może wrzucić na prawy pasek kolejne „Spacery Pani Kierowniczki”?Taki dywanowy National Geographic zawsze do wglądu??
Ależ łabądku, one wszyściutkie są na prawym pasku! W dziale „Witryny, które odwiedzam”. Te najbardziej aktualne (czyli ostatnie parę lat) są na mojej Picasie, pod Moje obrazki 2, poprzednie pod wcześniejszym zbiorem Moje obrazki, a wszystkie cztery Paryże to niegdysiejsze wędrówki po tym pięknym mieście z Tereską, na jej Flickrze.
Dopiero dotarło do mnie, że na tej nowszej Picasie jest już 161 albumów! 😯 Od maja 2010 r.
Na starszej – 90.
Nazbierało się…
Ojej,sorry…A mnie sie jakoś tylko Paryż w oczy rzucił.Niedobrze,teraz to ja z tego paska nie wyjdę…
smutna konstatacja jest taka, że jak się „modne trendy” zabierają za inscenizację takiej np. kanonicznej opowieści o Mistrzu (Mistrzach) to im w mózgach, sercach i rękach zostaje tylko miotła chyba 🙂 no, nie wiem, nie tak dawno jeszcze w nurcie głównym bywali jednak gentelmani teatru, teraz są chyba bardziej już tylko teatru… gendermani… optymistyczna puenta jest jednak taka, że przecież… „na koniec wszystko się wali”. U Iwaszkiewicza, jak pamiętam, Roger poszedł w stronę słońca…
a „Krakowiaki i Górale” w naszej operze, jak to celnie określił sam Pan dyr. po premierze – poczciwe. mnie się ta poczciwość inscenizacyjnej konwencji skojarzyła z niegdysiejszą telewizją i… „Igraszkami z diabłem” 🙂 tak, czy siak – bardzo się cieszę, że i Górale i Krakowiaki, no i Basia, w pt. do samego końca pozostali w swoich wdziankach! 🙂 pozdrowienia, a zdjęcia PK też b. lubię – M
U Trelińskiego we wrocławskiej inscenizacji Roger poszedł w stronę słońca symbolicznie, bo umarł (w szpitalu). Też można… zresztą akurat ta podmiana Trelińskiemu wyjątkowo się udała.
Ciekawam, czy ktoś z poznaniaków był na premierze Space Opera Aleksandra Nowaka?
Nie wiem co dokładnie miała na myśli Urszula cytując Gelba, ale, być może, to co ja też od dawna podejrzewam znając jego decyzje obsadowe i politykę obsadową teatru, którym kieruje. Że, mianowicie, jego odbiór muzyki i śpiewu jest, powiedzmy, specyficzny…
Myślę, że jeśli chodzi o same opery i ich inscenizacje, to jest tak, jak mówi w moim wywiadzie Piotr Beczała – on po prostu musi pamiętać, że pracuje za prywatne pieniądze i dla publiczności. Nawiasem mówiąc, czy publiczność jest tam bardziej konserwatywna niż w Europie? Nie wydaje mi się – to mit stworzony przez rządzących operami na naszym kontynencie. Jednak wielokrotnie już tu protestowano przeciwko zbyt już idiotycznym realizacjom. Ale nie zawsze te protesty odnoszą skutek, bo jak się pracuje za państwowe pieniądze, można nie przejmować się opiniami publiczności.
Ja miałem na myśli, że P. Gelb często się kieruje względami pozaartystycznymi i pozamuzycznymi co może wskazywać m.in na jego stosunek do Rogera, pogłoski na temat jego decyzji obsadowych, śpiewaków, których nie angażuje lub nie chciał angażować, ale uległ tzw. opinii publicznej itp.
Jeden i drugi system (tj. europejski i amerykański) ma swoje „manowce”. Ja, szczerze mówiąc, to nie chciałbym, żeby o repertuarze i reżyserii przesadnie decydowała publiczność. Z tego względu jednak bliższe mi są teatry europejskie i ich sposób finansowania.
No cóż, to nie jest żaden biznes, bo potrzeba mnóstwo kasy, która się nie zwraca…
Przesada nie jest dobra w żadną stronę. Ja bym była za ustaleniem jakichś zasad jednak. A już na pewno behapowskich.
Byłem kilka razy w NOSPRze. Tłum wali cały czas – a na niedzielne poranki w większości (chyba) nie melomanów (albo jeszcze nie-melomanów). Oklaski pomiędzy częściami – to standard.
Teraz się zmieniło – w ostatnią sobotę nawet po końcowym Amen (Palestriny Stabat Mater) zapadła cisza. Może kontemplacyjna ..
Dziś o 19. w Studiu im. Lutosławskiego ciekawy koncert duetu, o którym tu niedawno wspominałam. Pretekstem jest święto narodowe Węgier.
Voytek Proniewicz skrzypce
Wojciech Waleczek fortepian
Program:
Karol MIKULI – Grand Duo A-dur op. 26, Fryderyk CHOPIN / Pablo SARASATE – Nokturn Es-dur op. 9 nr 2, Walc a-moll op. 34 nr 2, Karol LIPIŃSKI – Polonez A-dur op. 9 nr 2, Ferenc LISZT – Die drei Zigeuner S 383, Elegie I S 130, Valse-Impromptu (trans. Jeno Hubay), Elegie II S 131, Grand duo concertant sur la romance de M. Lafont „Le Marin” S 128
A jutro w FN trzy kontratenory na S: Stefanowicz, Sławecki, Szelążek. Też może być ciekawie.
Ci kontratenorzy pod hasłem „Baroque Living Room” wstąpili wczoraj w sali kameralnej Filharmonii Szczecińskiej. Podobno wypadło bardzo dobrze i edukacyjnie. Tam są chyba jakieś elementy inscenizacji. Zdjęcia z tego tutaj: http://filharmonia.szczecin.pl/wydarzenia/152-Baroque_Living_Room
Zastanawiam się tylko czy to co chyba sympatycznie wypada w sali na 200 osób „zagra” w dużej sali Narodowej?…
Tak, to jest inscenizacja, a robi ją Natalia Kozłowska.
Wyjątkową przyjemnością była obecność na wczorajszym koncercie w TW-ON – długo oczekiwany w Warszawie Mariusz Kwiecień i od roku oczekiwana Nadine Sierra. Mariusz Kwiecień w pełnej dyspozycji, cudownie uwodzący publiczność i niesamowita Nadine. Piękne belcanto i jeszcze dyrygował nasz bardzo energetyczny włoski góral, uwielbiany przeze mnie Carlo Montanaro. Biorą pod uwagę piękną barwę głosu Pani Nadine, kunszt wykonania, radość śpiewania i bliskie plany występu w MET możemy tylko żałować, że za kilka lat, może nie będzie nas stać na wysłuchanie jej w Polsce.
Owszem, to dokładnie miałam na myśli. A także i to, że skoro Gelb tego „Rogera” wyłącznie zobaczył, a wcale nie usłyszał, to jest mniej fachowy niż paryska publika. Bo ona słyszała co trzeba, nagrodziła co trzeba i wygwizdała, co trzeba. A PK się jutro na falsecistów wybiera? To chyba będzie pasticcio, sądząc z opisu. A wczorajszy koncert w TWON – wielce przyjemny. Kwiecień świetny jak zawsze, Sierra okazała się godną pod każdym względem partnerką, Montanaro figlarny. Milusio było.
Urszulo milusio czytać złośliwości
Byłem na tym paryskim „Rogerze” i potwierdzam. Dzieło i wykonawcy – nagrodzeni. Pan reżyser – częściowo wybuczany. Mnie się, powiem szczerze, przedstawienie Warlikowskiego do mego momentu nawet podobało. Gdy jednak zjawiły się myszy- odpadłem. Na pewno ktoś prawdziwie fachowy i oddany muzyce nie powie na podstawie tego spektaku (oczywiście znanego też z transmisji tv), że „nie wpuści Króla Rogera”. Jednakże P. Gelb ma takie działania i zdania „wykluczające” chyba we krwi. I tylko czasami, jak np. w przypadku S. Radvanovsky, ulegnie ciśnieniu opinii zwłaszcza gdy coś mu się opłaca.
No, ja też przy tym byłam. Ale mnie się spektakl Warlikowskiego w żadnym momencie nie podobał. Szkoda, że Gelb nie widział np. spektaklu Trelińskiego. Ale może on rzeczywiście, hm, muzyki nie słyszy?
A może Beczała ma rację – poczciwy Moniuszko będzie miał większe szanse?
Jutro oczywiście się wybieram. Może być zabawnie. No i wreszcie usłyszę obu tych chłopaków. Ale też mam pewne obawy co do miejsca…
Moniko_p, całkiem błędnie odczytałaś moje intencje! Ja nie zamierzałam być złośliwa, w najmniejszym stopniu! PK świadkiem, że można mnie raczej podejrzewać o nadmiar atencji dla Mariusza Kwietnia niz o jakiekolwiek złośliwości pod jego adresem.Słówko „milusio” miało znaczyć, że było lekko, musująco i w najlepszym gatunku. Pisałyśmy swoje komentarze chyba w tym samym czasie, ale mój wylądował jako drugi – umieszczając go nie znałam jeszcze Twojego.
Pobutka.
Dzień dobry 🙂
Pobutka też milusia (w rozumieniu Urszuli) 😀
Dziś w Krakowie rozpoczyna się tamtejsza mutacja Festiwalu Beethovenowskiego. Otwarcie wystawy manuskryptów w Jagiellonce o 12. (w połączeniu z małym recitalem Julii Kociuban), a wieczorem w filharmonii – Avdeeva z OAB pod batutą Massimiliana Caldiego. Gra koncerty Griega oraz Mozarta A-dur KV 488. Poza tym w programie Coriolan i Trzecia Brahmsa.
Jutro i pojutrze w Sukiennicach Alexander String Quartet, a 26 marca w FK – Filharmonia Czeska z Jiřim Bělohlávkiem, która ma o wiele ciekawszy program niż ten w Warszawie 🙁 Będą: Memorial to Lidice Bohuslava Martinu, Fantazja g-moll na skrzypce i orkiestrę Josefa Suka (solista – Josef Špaček) i VII Symfonia Dvořáka.
Kilka dni nie czytałem, bo byłem, a to zajęty, a to w rozjazdach… Zauważyłem dzisiaj, że w dyskusji na temat nowego pisma muzycznego, która miała miejsce na tym blogu przed kilkoma dniami wypowiedział się nawet sam wielokrotnie podczas dyskusji skrytykowany „Ruch Muzyczny”… Zdziwi się jednak ten kto pomyśli, że w jakikolwiek sposób odniósł się do płynącej krytyki, a jedynie „przyczepił” się do tego, że napisałem iż ta sama osoba jest wiceszefem radiowej Dwójki oraz szefem działu recenzji „Ruchu Muzycznego”… Rzeczywiście przepraszam za brak szacunku dla wszelkiego rodzaju nomenklatury w przypadku piastowanych stanowisk… Jestem tylko kontrabasistą, a nie dyrektorem czy kim tam innym… Natomiast tak jak Pani Redaktor słusznie zauważyła miałem na myśli Wicedyrektora Dwójki pana Jacka Hawryluka, którego recenzje płytowe w „Ruchu Muzycznym” są bardzo mocno eksponowane… Stąd moje uproszczone myślenie… Z resztą chyba dość jednak prawidłowe jeżeli chodzi o sens tego co chciałem za pomocą napisanych słów wyrazić… Przypomnę, że chodziło o powiązania dwóch redakcji – Radiowej „Dwójki” oraz „Ruchu Muzycznego”. Jeżeli kogoś obraziłem bardzo przepraszam, a najbardziej przepraszam Panią Redaktor, której przeze mnie się oberwało…
Ja tam uważam, że potencjalnie to szanse ma i Roger, i Moniuszko. Jeśli Beczała optuje za tym drugim to niech namawia jakiś teatr tak jak np. Zalasiński w Norymberdze 🙂