Powrót po ponad 35 latach
Z 1978 roku pochodzi pierwsze nagranie Llibre Vermell de Montserrat dokonane przez Jordiego Savalla z zespołem Hesperion XX. Wtedy artysta był pionierem. Dziś jest jednym z wielu wykonawców tego cyklu, który przez ten czas stał się ogromnie popularny.
Nic dziwnego – dziesięć pieśni zachowanych w księdze w czerwonej okładce (stąd tytuł) zachowanej w klasztorze na górze Montserrat to po prostu przeboje. Poza pierwszym, kunsztownym chorałem, który jest śpiewany w formie kanonu, są to same proste i chwytliwe utwory. Kilka virelais – pieśni zwrotkowych i parę jeszcze kanonów, ale już bardzo prostych. A wszystko rytmiczne, czasami wręcz taneczne – bo niektóre z nich przeznaczone są do tańczenia w kole. Oczywiście były to tańce dalekie od nieprzystojności.
Mam do tego cyklu sentyment, ponieważ początki nieistniejącego już dziś zespołu Studio 600, w którym miałam przyjemność śpiewać, biorą się właśnie w wykonywaniu Llibre z zespołem Ars Nova. Nie pamiętam, czy mogłam już brać udział w tym nagraniu (ładny tu pomysł Jacka Urbaniaka z śpiewem glinianego ptaszka), bo dołączyłam do dziewczyn trochę później, ale z pewnością uczestniczyłam w wykonach tego dzieła, w tym w Filharmonii Narodowej, gdzie wędrowałyśmy przez całą salę w częściach śpiewanych w kanonie – w końcu te kanony powstały właśnie po to, żeby miło się z nimi wędrowało. Teatrzyku było jeszcze trochę więcej, np. pamiętam, jak kiedyś Jacek założył maskę w kształcie trupiej czaszki na ostatni „taniec śmierci” – Ad mortem festinamus. Oczywiście nie tylko żeńskie głosy brały w tym wykonaniu udział – pamiętam śliczną solówkę kontratenora Mariusza Gebla w Mariam matrem Virginem.
Przepraszam za tę długą wspomnieniową dygresję, bo przecież w końcu dziś, tradycyjnie w kościele św. Katarzyny, słuchaliśmy zespołów Savalla. Oto całość w miarę świeża. Po latach więc artysta wrócił do swych katalońskich korzeni. Jego koncert miał tym razem wyjątkowo mało efektów teatralnych – tylko w części pierwszej i ostatniej (będącej powtórzeniem pierwszej) grupa śpiewających panów przepielgrzymowała przez kościół od tyłu do przodu, ale w środku już nic się nie działo. Tylko były różne projekcje świetlne, które zresztą stanowiły chyba dzieło organizatorów krakowskiego festiwalu.
Bardzo żałuję, że nie mam nagrania zespołu Savalla sprzed lat, bo ciekawie byłoby porównać. Nie byli pierwsi, ale trzeci. Oczywiście musiała brać w nim udział Montserrat Figueras, która swym pięknym, ciepłym głosem nadawała szczególnego charakteru wszystkim wykonywanym dziełom. Dziś główną solistką była znana nam zresztą skądinąd Maria Cristina Kiehr, ale całość była właściwie wyrównana, nikt się specjalnie nie wybijał. Prędzej wśród instrumentalistów – Savall zawsze przyciągał wybitnych artystów. Tradycyjnie w La Capella Reial de Catalunya grał i Andrew Lawrence-King, i cudowny Pierre Hamon (raz zagrał nawet na dwóch fletach jednocześnie); oczywiście byli i goście z egzotycznymi instrumentami, w tym z ormiańskim dudukiem o przepięknym dźwięku (pal sześć wierność historyczną) – ale największą niespodzianką był udział naszej ulubionej artystki trojga imion, która widnieje w składzie obu zespołów – niestety tym razem Biffi tylko grała na rebeku i vieille (pięknie raz wypadła w duecie z Savallem), nie śpiewała. Myślę, że jakby zaśpiewała, to mogłaby zakasować pozostałe panie.
Jak się tego słuchało? Miło, acz chwilami mogło nużyć – tak to jest z pieśniami wielozwrotkowymi czy też z kanonami, które zwykle przyjemniej się śpiewa niż się ich słucha. A już w tym wypadku – najlepiej perypatetycznie. W końcu jest to muzyka użytkowa do tego celu służąca.
Komentarze
Delektując się instrumentalnymi solówkami i brzmieniowymi smaczkami myślałem o muzycznej prostocie i zastanawiałem się, czy wszystkie te pieśni, śpiewane pewnie rzeczywiście wspólnie przez pielgrzymów w trakcie tańca w kole Savall musiał zrobić tak chóralnie, masywnie? Brakło mi trochę intymności i jakiegoś osobistego wyrazu. Ale może nie mam racji… No i jeszcze prosiłbym by tak nieustannie nie używać dzwonków 🙂
Gdyby mnie ktoś pytał, to rację masz. Savall i jego Średniowieczna Orkiestra Symfoniczna to jest coś, czego postanowiłem unikać, żeby sobie nie psuć smaku. Nagranie z 1978 było jeszcze bez tego przepychu i dało się wytrzymać. Czy on by nie mógł robić tego, co umie dobrze? 🙄
Może pamięć płata figle, ale nagranie studyjne zapamiętałem jako masywne i mocno „orkiestrowe”. Także Savall jest przynajmniej konsekwentny w swojej koncepcji…
Pani Doroto – płyta ze starym nagraniem jest jeszcze dostępna. Proszę do mnie napisać na maila, podeślę linki do sklepów. Wczorajsze wykonanie było ciekawe, choć Savall trochę przesadził, bo niektóre kawałki brzmiały jak muzyka turecka. Savall chyba nie potrafi bez niej żyć… Pozdrawiam!
W dzisiejszym Dużym Formacie obszerny tekst Tomasza Kwaśniewskiego: Dlaczego filharmonicy chcą strajkować .. Flet jeździ w Uberze, chórzystka dorabia jako niania. Wiolonczeli nie stać na wakacje, siedzi z żoną na działce. Filharmonii Narodowej grozi strajk ?
http://www.klassikakzente.de/musik/alben/album/product:232978/complete-dg-concerto-recordings?utm_source=static&utm_medium=email&utm_content=textLink&utm_campaign=dgg-ka-nwl-kw-14-2015
Dzień dobry!
W ten przedświąteczny czas polecam pudełko, które ukaże się już bardzo niebawem 🙂
Pozdrawiam ciepło!
Dzień dobry 🙂
Tiaaa… już się przemaglowało ten temat na wszystkie strony. Filharmonicy odsyłają do petycji „Czas nas docenić”, wręczają melomanom wydrukowane jak wizytówki kartki z adresem petycji (pieniądze z funduszu związkowego zapewne). A odpowiedź na to wszystko mieści się w jednym zdaniu (a właściwie dwóch) wypowiedzianym w tekście przez panią minister: „Ministerstwo Kultury co roku dostaje od Ministerstwa Finansów odmowę odblokowania funduszu osobowego. I to zresztą dotyczy całej budżetówki”.
Moje było oczywiście do tekstu w „Dużym Formacie”. Moja redakcja namawiała mnie, żebym napisała coś na ten temat. Ale naprawdę, nic nowego się nie da. Można jeszcze wyliczać, ile zarabiają muzycy filharmonii poza Warszawą. Przecież konflikt tu, w Krakowie, też rozpoczął się od kwestii podwyżek. Których nie będzie.
Zapomniałam wczoraj napisać, że tradycyjnie odwiedziłam wystawę beethovenowską w Jagiellonce. Niewielki ma ona w tym roku związek z tematem festiwalu, choć fajnie było się dowiedzieć, że i parę rzeczy Brahmsa znajduje się w słynnym zbiorze „berlinki” – Mahler oczywiście obecny tylko w formie faksymilowej. Natomiast są jeszcze rękopisy Brucknera i Carla Loewe. No i parę Haydnów, Mozartów i Mendelssohnów wystawionych już pro forma. Ale zawsze miło rzucić okiem. Czynne do świąt.
Teraz natomiast zamierzam się wybrać na wystawę Maurycego Gottlieba do Kamienicy Szołayskich.
Wracając do orientalizmów u Savalla – wydają się uzasadnione wielowiekowym kontaktem z kulturą arabską. Inna sprawa, że obecność Maurów w Katalonii była wyjątkowo krótka… Ale już sposób użycia zapożyczeń i odniesień orientalnych, ich dobór i proporcje to zupełnie inna sprawa… Kiedyś kierownictwo Biura Festiwalowego obiecywało słuchaczom M-P wizytę pewnego wybitnego zespołu wykonującego dawną muzykę hiszpańską (tak bardzo brak tego repertuaru) ale skończyło się na planach… ;-(
W Starej Synagodze na Kazimierzu jest ciekawa wystawa czasowa o architektach żydowskich – bardzo aktywnych od końca XIX wieku w zmienianiu oblicza Krakowa.
http://www.mhk.pl/oddzialy/stara-synagoga
A jak już się tam będzie trzeba podejść na Jakuba (tył synagogi Izaaka) i spróbować najlepszego falafela i hummusu w Polsce 🙂
https://www.facebook.com/pages/Szalom-Falafel-Take-Away-Israeli-Style/708005332609675
Coś dla ciała też być musi… 🙂
Zestawem „hiszpańskim” Savalla, który należy mieć jest ten box:
http://www.musicweb-international.com/classrev/2011/Mar11/Espana_Antigua_6488012.htm
Czasami jeszcze występuje w czarnej szacie graficznej.
Tam też jest nagranie Vermell z 1976 r. (jeśli wierzyć opisowi).
Sam Savall, jaki by nie był, jest muzykalny. Umie zrobić nastrój. I dlatego go cenię, niekoniecznie za autentyzm wykonania.
Słuchąłam transmisji, mnie nie znużyło. Głosy solistów Argentynki i Hiszpana podobały mi się, bardziej chyba męski, choć gdy słyszę, że grała Biffi, bo chyba w Dwójce o tym nie wspominali, to mi żal, że nie śpiewała. Czyżby Savall nie znał jej głosu? Chyba niemożliwe.
Dzień dobry,
czy ktoś z Państwa był wczoraj – w ramach Festiwalu – na występie Trpceskiego w Filharmonii Narodowej?
krakusie, czy chodziło może o niejakiego Paniaguę ?
Byłam na Gottliebie. Piękna wystawa. W większości portrety i sceny zbiorowe, widać zafascynowanie Rembrandtem. Obrazy z kolekcji nie tylko polskich, ale i zagranicznych (Izrael, Francja). Bardzo warto. Będzie jeszcze miesiąc.
@lesio2 – niestety nie. Byłbym w 7 niebie gdyby sprowadzono zespół Pana Paniagua. Uwielbiam ich i nagrania z wytwórni Pneuma. O ile pamiętam chodziło o Eduardo López Banzo i jego Al Ayre Español.
No sorry, Lopez Banzo gra „muzykę dawną” w sensie, że przed Schubertem. Zresztą bardzo dobrze gra. 🙂
A jak chodzi o hiszpańskie średniowiecze, to nie dyskutuje się o gustach, ale panowie, litości, przecież Savall jest wzorcem pietyzmu i wierności realiom przy panach P. (cała ich rodzina z tego żyje). 🙄
Dziękuję za słowo o Gottliebie. Czyli tak, jak myślałam, mam czego żałować. Tak mało jest tych obrazów, że zebranie ich, to też sztuka.
Wczoraj Trpceski na początku trochę mijał się z orkiestrą której Petrenko narzucił dosyć ostre tempo, ale dalej było bardzo dobrze a finał po prostu oszałamiający. Potem był świetny Mahler – Pierwsza – choć na moje ucho waltornie miały problemy intonacyjne. A dzisiaj z kolei elektryzujące wykonanie Szóstej Mahlera, bardzo dynamiczne, a jednocześnie szalenie precyzyjne. Dawno nie słyszałem orkiestry FN w tak znakomitej dyspozycji. Wielki wieczór Jacka Kaspszyka. Choć dwa utwory chóralne Brahmsa w pierwszej części koncertu wydały mi się zbędne, zdecydowanie wystarczył by sam Mahler.
Zgadzam się z guciem, że TAKI Mahler by wystarczył (choćby tę wstrząsającą finałową część trudno zapomnieć!), ale jeśli maestro Kaspszyk obdarował nas jeszcze DODATKOWO rzadko wykonywanymi Brahmsowskimi naddatkami – w tym zestawie zwłaszcza Gesang der Parzen mógł zachwycić – to dla mnie tym lepiej.
Po dosyć nieudanej Czwartej na inaugurację dostaliśmy więc wreszcie wspaniałego, pełnokrwistego Mahlera. Piękny wieczór!
Cieszę się bardzo, że Kaspszykowi udała się VI Symfonia – potwornie trudna także pod względem emocjonalnym. To był też jeden z tych koncertów, których mi było szkoda, że nie usłyszę.