Berlińska Pasja w „Ajsie”

Podobno zrobiono jakieś poprawki akustyczne w głównej sali Centrum Kongresowego. Ciekawe, czy rzeczywiście. Posadzono mnie tym razem z przodu w czwartym rzędzie, gdzie coś jednak słychać – pewnie dlatego, żebym nie narzekała…

Niby było słychać, ale też z początku musiałam przyzwyczaić się do tego, że smyczki nie bardzo brzmią (co jest rozczarowujące na początku Bachowskiej Pasji Janowej), tj. ich brzmienie jest nikłe, a chór zagłusza orkiestrę. René Jacobs przywiózł dwa znakomite berlińskie zespoły: Akademie für Alte Musik i RIAS Kammerchor, ale ten pierwszy liczył sobie osób 28, a drugi – 35, a instrumenty barokowe brzmią jednak słabiej niż ludzkie głosy. Przy tym Jacobs zastosował trochę dziwne rozmieszczenie muzyków: po lewej orkiestra, chór z tyłu i po prawej. Nierówność brzmieniowa więc jeszcze bardziej się pogłębiła.

Przywiózł też dwoje solistów, którzy wystąpili już z nim (i z Le Cercle de l’Harmonie) w Krakowie w zeszłym roku: rzeczonego Aniołka i Diabełka. oboje jednak rozczarowali: głos Sunhae Im z przodu sceny okazał się zbyt ostry, a Johannes Weisser był chyba przeziębiony; w ostatniej arii już wyraźnie zachrypiał. Rozczarowujący był też tenor Martin Lattke, który trochę fałszował.

Natomiast dobrym Ewangelistą był Sebastian Kohlhepp – takim, jak trzeba, opowiadającym i współczującym, bez agresji i zapluwania się złymi emocjami, jak to było parę lat temu w przypadku pamiętnego Markusa Brutschera pod batutą Marca Minkowskiego. No i jeszcze jedna niespodzianka: alt (męski), którego nazwiska nie zapamiętałam, gdy Marcin Majchrowski przed koncertem zapowiadał zmianę. W Es ist vollbracht nagle wyskoczyła jakaś zupełnie inna jakość i siła głosu. Zaskoczenie.

Jak w sumie było? Połowiczny sukces jak dla mnie. Ciekawe, na ile była to wina sali. Trudno tu o jakieś głębokie mistyczne nastroje. Ciekawam też, jeśli ktoś siedział bardziej z tyłu i wyżej, jakie miał wrażenia. Rozmawiałam już z różnymi znajomymi po koncercie i… ilu ludzi, tyle wrażeń.