Jazz wbrew przeciwnościom
Zaczął się lipiec, a więc i Ogrody Muzyczne – w tym roku jubileuszowe, piętnaste. I zaczęły się nietypowo, bo występem big bandu. Jednak i innej muzyki XX wieku nie zabrakło.
Warszawski Big Band Uniwersytetu Muzycznego Fryderyka Chopina ma sytuację dość surrealistyczną. Aż dziw, że już tyle lat istnieje, bo na tej zatęchłej uczelni nawet nie ma przecież wydziału jazzowego. Wstyd, ale to jedyna taka uczelnia w Polsce. Przez ostatnich parę lat zespół trzyma się na pasji Piotra Kostrzewy, kotlisty Sinfonii Varsovii, który wcześniej stworzył i rozkręcił Szymanowski Big Band przy liceum muzycznym (jest ono imienia Karola Szymanowskiego, stąd nazwa). No i oczywiście na ogromnej pasji tych młodych ludzi.
Bo skoro nie ma wydziału jazzowego, to nietrudno się domyślić, że studiują oni po prostu poważkę. Dęte blaszane, basiści, perkusiści zostali wyciągnięci z orkiestry, dla klasy saksofonu (która paradoksalnie istnieje) jest to sposób na zaliczenie orkiestry (wszyscy instrumentaliści muszą granie zespołowe zaliczyć). Zabawna historia z pianistami – żaden z dwóch występujących w zespole nie jest nim naprawdę, obaj są reżyserami dźwięku; kiedy jeden z nich grał na fortepianie, drugi szedł do perkusyjnych przeszkadzajek. Studiujący pianiści zapewne marzą tylko o Konkursie Chopinowskim… Choć w ramach katedry fortepianu zatrudniony jest (w stopniu adiunkta) Włodek Pawlik, jednak uczy po prostu improwizacji (a chętnie by się też jazzem zajął).
Nie jestem w stanie zrozumieć, jak to jest, że w tej szkółce tyle fajnych inicjatyw, także np. w muzyce dawnej, nie ma jak najzieleńszego światła. Znając ludzi, którzy od lat kierują tą uczelnią, nie dziwię się jednak. W polskim światku pedagogów muzyki panuje konserwatyzm, trudno o inną postawę, choć się zdarzają. Jak już sukcesy zostają osiągnięte, to chętnie oczywiście można się pochwalić. Także najnowszym, imponującym sukcesem.
Na inauguracji Ogrodów Muzycznych pierwszą część wypełniły utwory, które zespół zarejestrował na płycie (w przerwie było trochę egzemplarzy do sprzedania i natychmiast się rozeszły), ale nie wszystkie. Ponadto pomiędzy utwory Czajkowskiego i Gershwina a Ravela, Brahmsa i Mozarta zostało włożone dzieło, którego nie ma na płycie: Ebony Concerto Strawińskiego. Specyficzny to utwór, niewiele ma wspólnego z jazzem, za to wiele – ze Strawińskim po prostu. Wykonanie wymógł na zespole dyrektor muzyczny festiwalu Zygmunt Krauze. Bo cykl koncertów na żywo w ramach Ogrodów Muzycznych jest jakby przedłużeniem wchłoniętego przez nie cyklu Passage, który Krauze swego czasu organizował w Zachęcie, a który poświęcony był muzyce XX wieku (to było jeszcze przed 2000 r.) Myślę jednak, że młodzi ludzie nie żałowali tego niecodziennego doświadczenia, zagrali zresztą świetnie.
W drugiej części gościem był sam Zbigniew Namysłowski, a w programie znalazły się jego kompozycje na big band, pisane dla zespołu, który powstał przy festiwalu Jazz Camping Kalatówki, a potem działał przy dawnym klubie Tygmont (dziś ta nazwa skrywa zupełnie inną instytucję). Teraz już nie istnieje, ale dzięki młodemu zespołowi kompozycje ożyły. A są świetne, niezwykle energetyczne, nawet ta, która nosi tytuł Błogi spokój. Była i muzyka filmowa (z Choinki strachu), był też utwór z repertuaru dawnego funkowego zespołu Namysłowskiego Air Condition. Mistrz grał w większości utworów na saksofonie altowym, z wyjątkiem jednego na sopranino, i był we wspaniałej formie. Dla zespołu to była widoczna frajda, młodzi grali jak uskrzydleni. Publiczność też była rozgrzana tym entuzjazmem. Kciuki za dalsze sukcesy!
Komentarze
Jesli W. Pawlik nie uczy w Warszawie to “Pawlik […] was frequently invited to give clinics and master classes at the Eastman School of Music […]”, a to juz od nas o rzut beretem. Nasza bliska przyjaciolka dziala w The Skalny Center for Polish and Central European Studies at the University of Rochester i zaprasza najrozniejszych ludzi z Polski – miedzy innymi Pawlika.
Czyli na pobutke https://www.youtube.com/watch?v=0sVci8vGpQ8
A poniewaz u nas Canada Day – za oknami fajerwerki – to moj, absolutnie faworytny, kanadyjski pianista
https://www.youtube.com/watch?v=xdd5pn1xs7M 😆
Tez troche zwawsze na pobutke 😉
Pani Kierowniczka na dziedzińcu ZK, ja w środku gdzie MACV pod wodzą Władysława Kłosiewicza grał mozartowskie szlagiery – 40tą symfonię g KV550 i 41ą C KV551. Tych standardów w wykonaniu standardowej orkiestry symfonicznej miałem już trochę dość, więc z ciekawością pobiegłem posłuchać jak to zagrają kopie instrumentów „historycznych”.
Było pięknie – szczególnie podobały mi się instrumenty dęte, a w „Jowiszowej” jeszcze kotły. Duży sukces Władysława Kłosiewicza prowadzącego od pianoforte – w tym sensie, że pianoforte robiło za podstawek pod nuty 🙂
A pierwszy raz widziałem WK dyrygującego w pozycji stojącej – i poszło mu to bardzo dobrze, przekonywająco, z dużą ekspresją
O tak, też kochamy tego kanadyjskiego pianistę 😉 Oscar dla Oscara! 😀
Dzień dobry 🙂
No proszę, lesiu, nawet nie wiedziałam, że akurat w środku też jest koncert.
dzień dobro 🙂
tak jak na świecie Ci wszyscy wielcy to od Milesa, to u nas od Komedy…
Pan Zbyszek zwrócił też uwagę, że Warszawa to zasadzie jedyna metropolia, która nie ma ani jednego klubu jazzowego… zabrzmiało bardzo ciekawie, zwłaszcza w kontekście nagradzania „za zasługi” niektórych decydentów w intro tego wydarzenia. dość przydługim 🙂
pa pa m
Cóż, trochę wody nie zaszkodzi teraz żadnemu blogowi 🙂 , tym bardziej że pozostajemy w kręgu kanadyjskich pianistów…
https://www.youtube.com/watch?v=eav9lsYgsTk&list=PLmsRMS4iKdzGGKoNG5Z2gjkG-tYU7TChg
http://slippedisc.com/2015/07/maestro-move-minkowski-lands-french-opera/
No, to wreszcie będzie miał swój teatr.
Wygląda na to, że trzeba będzie zacząć jeździć do Bordeaux… Winka w okolicy zacne, więc tym bardziej 😉
Dzień dobry 🙂
Dziś chyba tylko to zamiast Pobutki…
https://www.youtube.com/watch?v=u2bigf337aU
Główną nagrodę na Konkursie im. Czajkowskiego zdobył 27-letni mongolski baryton, Ariunbaatar Ganbaatar.
Oh!
Jak bardzo jestem ciekawa SZCZEREJ opinii Pana Piotra n.t. dokonan artystycznych Pana Marka…
Czy moglby Pan sie wypowiedziec?
P.S. Ocene Pani Doroty juz znam.
Wiem tez co mysla muzycy lionskiej orkiestry operowej.
Sa to opinie naprawde rozne…
re Piotr Kamiński 2 lipca o godz. 13:53 Maestro move: Minkowski lands French opera. Ciekawe, czy primadonny tam tez beda go tak popychac 2:32 😉
https://www.youtube.com/watch?v=cpwYjawWCZE
Szalona pobutka
Droga Pani Joanno – a dlaczego miałbym mówić NIESZCZERZE?
Uważam Minkowskiego za jednego z najwybitniejszych, najoryginalniejszych i najgłębiej myślących dyrygentów współczesnych. Wiem z doświadczenia, że jest też szalenie „kontrowersyjny”, choć do dzisiaj nie zrozumiałem, na czym to polega, bo napewno nie na tym, jak gra. Na francuskich „Trybunałach” przeżyłem kilkakrotnie to samo zjawisko: Minkowski jest najlepszy, póki nie wiadomo, że to on. Budzi niezwykle silne emocje, pozytywne i negatywne. Nie byłem na ani jednym „niepotrzebnym” koncercie czy przedstawieniu Minkowskiego. Ma wielkie, szalone serce i może dlatego wielu ludzi nim gardzi i uważa, że można sobie wobec niego na wszystko pozwolić. Wskazują na to pewne jego polskie doświadczenia, które może kiedyś opiszę, ale raczej nie. A z opiniami orkiestr o dyrygentach bardzo bym uważał.
Dzień dobry 🙂
Członkowie LMdLG go uwielbiają 🙂
Ale to jego zespół, przez niego stworzony, więc to inna bajka.
Mam nadzieję, że go nie rozwiąże… W końcu musi też mieć jakieś zaplecze, gdyby coś się w tym Bordeaux, tfu tfu, nie udało – sami wiemy, że w jego karierze bywały różne dziwne zwroty.
Ja natomiast jestem ogromnie ciekawa, co on zaplanuje i zrobi w operze, którą będzie miał dla siebie. Ma pewne ograniczenia repertuarowe (przy wielkiej wiedzy; po prostu pewne rzeczy leżą mu mniej), ale nie ma obowiązku wystawiać wszystkiego.
Nie wyobrażam sobie rozwiązania MdLG (G?). W Bordeaux ma stanowisko jednoznaczne, tak jak być powinno, jako naczelny, w odróżnieniu od np. starego epizodu Opéra de Flandres (i paru innych, podobnych…), gdzie go wzięto jako fasadę, po czym najważniejsze decyzje artystyczne podejmowano za jego plecami. Tu się nie da i o to właśnie była wojna w ostatnich tygodniach, bo dobrze okopane siły administracyjne za nic nie chciały oddać folwarku. O repertuar bym się nie obawiał, nie tylko ze względu na jego rozległość, większą, niż się potocznie sądzi (pierwszy Ring w drodze), ale i dlatego, że przecież nie będzie/nie musi prowadzić wszystkich produkcji. Nigdy się nie bał zdolnych obok siebie. Jeżeli czegoś się lękam, to raczej lokalnych intryg, a będą napewno. Żeby się tam nie rozegrał Proboszcz z Tours.
Widzę, Panie Piotrze, że już Pan jeden „szczegół” (duży rozmiarowo) zdradził, na pewno wie Pan więcej. Ciekawam, jak z doborem reżyserów 😉
Powyżej ścichapęk podał zwycięzcę Konkursu im. Czajkowskiego w kategorii wokalnej (plus Grand Prix całości), natomiast nikt nie wspomniał o pianistycznej:
http://tchaikovskycompetition.com/en/news/108.htm
Nasz znajomy „Geniuszek” drugi, ex aequo z George’em Li, który ma przystąpić do Konkursu Chopinowskiego (nie słyszałam go na eliminacjach, bardzo był chwalony). Mam nadzieję, że nie spocznie na laurach i przystąpi.
Jeśli dobrze pamiętam, Ring był przewidziany za dwa lata w pewnym dużym mieście europejskim. Więcej nie powiem, bo 1. nie znam szczegółów; 2. nie wiem, czy nawet tyle mi wolno. Niewykluczone, że w takim razie przyjedzie także do Bordeaux… O reżyserze nic nie wiem, ale to pewnie teatr wybierał.
We Francji bardzo przykra wiadomość: zmarł Dominique Jameux, 76, muzykolog, wybitny radiowiec (wyrzucony parę lat temu w ramach „miejsce dla młodych” – choć nikt nie zgadłby jego daty urodzenia po samym głosie…), autor biografii Bouleza. Niezwykle miły i mądry człowiek.
Wracając do nieszczęsnego konkursu, jeżeli Mongoł z takim głosem i TAKĄ włoską wymową zgarnia Grand Prix, to z tą pianistyką nie jest chyba najlepiej; na poprzednim najgłówniejszą nagrodę zdobył przecież Daniił Trifonow.
A może to z konkursem nie jest najlepiej? 🙂
Tak, to wielce prawdopodobne. Czyżby i tu polityka zrobiła swoje?
Hm, to nie jest wykluczone…
Ale też ogólnie nie jest dobrze z konkursami. Za dużo ich jest i nastąpiła dewaluacja. Tak mi się przynajmniej wydaje.
Mongolskiemu barytonowi przydałby się, istotnie, korepetytor z włoskiego, bo też bełkoce niemiłosiernie, ale i dyrygent, który by go co raz to nie zostawiał w tyle o pół taktu, bo ten, którego mu wcisnęli, pewnie z jakiejś łapanki, dyryguje ze wzrokiem wbitym w partyturę, jak obśmiany kiedyś przez Waldorffa – Mantovani tango Jalousie…
Jeszcze refleksja po wysłuchaniu (dopiero co) w Dwójce Dużej czarnej: o ile prowadzącemu audycję można by ostatecznie wybaczyć, kiedy mówi – najwyraźniej zawierzywszy wiedzy gościa audycji – że Arthur Rubinstein zarejestrował na płytach komplet (w dawniejszej wersji 51) Chopinowskich mazurków dwukrotnie, o tyle od samego gościa stanowczo należałoby wymagać rzetelniejszej wiedzy. I to nie tylko w programie poświęconym (jak dzisiaj) nagraniom mazurków właśnie 😉
Przy okazji, poprawnie po polsku należy przywoływać jednak Lidię Grychtołównę, nie Grychtołówną. Dziwne, że wyśrubowany poziom patriotyzmu (niekiedy zresztą bardzo swoiście pojmowanego) tak rzadko idzie u nas w parze z poziomem polszczyzny…
Oj, niestety 🙁
To jeszcze tylko wyrzucam „h” z Artura, coby wykluczyć ewentualność wzajemnego zarzutu 😉 .
Choćby i niesłusznego 🙂
Jestem stałym słuchaczem Dużej Czarnej, a nawet więcej, bo wszystkie 275 audycji mam na dysku i niektórych słuchałem po kilka razy. Pan Dybowski zawsze opowiada ze sporą werwą, ale wole innych gości, bo nie chwalą się kogo to poznali osobiście. Robi też czasami błędy merytoryczne, ale w audycji na żywo można to wybaczyć, tym bardziej że ta audycja nie ma żadnej konkurencji.
Dodam też, że jestem chyba jedynym Polakiem, dla którego Kamil Stoch jest głownie bratankiem Mirosława.
Te audycje są również do odsłuchania na dwójkowej stronie, z czego parokrotnie skorzystałem. Czy mobilizuje to autorów (nie mówię już tylko o Dużej czarnej) do większej staranności? Zapewne tak – a przynajmniej powinno. W każdym razie pojęcie ‚na żywo’ jednak się przez to jakoś zaciera; można oczywiście bez trudu wybaczyć różne przejęzyczenia itp., ale powtórzony parokrotnie merytoryczny błąd – do tego tak podstawowy, zwłaszcza jak na autora Słownika pianistów polskich – chyba już mniej.
A propos M.Minkowskiego
Pani Dorota z wielka gracja
Laczy szczerosc z dyplomacja 🙂
(„pewne rzeczy leza mu mniej”)
Ah!
Mam nadzieje, ze nie urazila Pana moja prosba o szczerosc, Panie Piotrze drogi…
Ja po prostu uwielbiam Panski ciety jezyk, ktorym potrafi Pan zadac rany jakoby mieczem…
A tu wyszla Panu taka lukrowana laurka!
L’humour malicieux!
Ou es tu ?
1. Na czym dokladnie polega „szalenstwo serca” M.M.?
2. Czy w „Trybunalach” M.M. byl wysoko oceniany rowniez w repertuarze „pobeethovenowskim?
3. „A z opiniami orkiestr o dyrygentach bardzo bym uwazal” – dlaczego?
Z MM jest tak, że – jak słusznie napisał Pan Piotr – wywołuje silne uczucia pozytywne lub negatywne. Jak ktoś jest „za”, to często jest wręcz wyznawcą 🙂
Ja wyznawczynią nie bywam, nie taki mam zawód 😉 Odbieram, że niektóre bluesy czuje, a inne mniej. Ale nie mam wątpliwości, że to wybitny muzyk.
Co zaś do opinii orkiestr o dyrygentach… hm. Różne już kwiatki obserwowałam, a i tu – jak w innych dziedzinach – internet zrobił spustoszenie w dobrych obyczajach. Muzycy zakładają fora, gdzie hejtują na dyrygentów ile wlezie. Każdy jest najmądrzejszy, a jak jest najmądrzejszy, nie znosi, jak mu się coś dyktuje. A takie jest zadanie dyrygenta. Więc ja też na te opinie bardzo uważam…
Co zaś do „szalonego serca”, mam w pamięci odruch, kiedy to zrobił wszystko, żeby przyjechać (zabierając ze sobą Julkę Leżniewą) i zadyrygować Requiem Mozarta na specjalnym koncercie pamięci Lecha Kaczyńskiego na krakowskim Rynku.
http://www.mmkrakow.pl/artykul/requiem-mozarta-na-rynku-glownym,2867966,art,t,id,tm.html
A proszę pamiętać, co się wtedy działo – wulkan wybuchł i samoloty nie latały.
Cieszę się, że Pani Dorota przypomniała ten epizod, bo pamiętam dokładnie, ile wysiłku go to kosztowało. Partię tenorową miał śpiewać, na jego osobistą prośbę, Daniił Sztoda, który z tych samych powodów nie dotarł. MM chciał, żeby było dwoje solistów polskich i dwoje rosyjskich.
Dodam, że swego czasu zarezerwował – z długim wyprzedzeniem – chyba dziesięć wolnych dni, żeby poprowadzić w Warszawie IX Symfonię Beethovena na wejście Polski do Unii Europejskiej. Sam powiedział, że zrobi to za darmo i miał gotowy w teczce międzynarodowy kwartet solistów. Był bardzo piękny projekt. Czekał do ostatniej chwili – niestety, instytucja, która to miała zrealizować, bardzo skutecznie pomysł storpedowała.
W Trybunałach nie był oceniany w takim repertuarze z szalenie prostego powodu: z braku armat. W okresie, kiedy MM wszedł w ten repertuar, produkcja fonograficzna spadła gwałtownie. O ile muzyka barokowa i klasyczna jest w jego dyskografii reprezentowana bardzo bogato, o tyle muzyki późniejszej nie ma. Czy mam, Droga Pani Joanno, sporządzić tu Pani listę kompozytorów i utworów XIX i XX wieku, granych przez Minkowskiego regularnie i od lat?
Zresztą, o ile sobie przypominam, kiedy ostatni raz – 1997? – pracował w Operze Liońskiej (w atmosferze, o której wiele ciekawych rzeczy słyszałem…), prowadził właśnie repertuar „post-beethovenowski”.
Nie wiem, co mu „leży”, a co nie. Spędził pierwsze 20 lat kariery prowadząc repertuar, którego wielcy mistrzowie przeszłości nigdy nie widzieli, a w którymś momencie zabrał się za muzykę, od której oni zaczynali. Czyli rozwija się od drugiego końca.
I to chyba nieźle: w Berliner Philharmoniker poprowadził Requiem Faurégo. I zdarzyło się coś, czego nigdy przedtem ani potem nie widziałem. Kiedy wygasła owacja, a orkiestra zeszła z estrady, nagle, w zupełnej ciszy, w kącie sali, kilkadziesiąt osób zaczęło… klaskać od nowa. Zapewniam, że mnie wśród nich nie było (siedziałem na drugim końcu sali). Klaskali tak dlugo, że Minkowski wrócił zza kulis, żeby się jeszcze raz ukłonić. Jakby ktoś pomyślał „No nie, przecież tego nie można tak zostawić.”
A jak wyglądają opinię orkiestr o dyrygentach, każdy widzi. Pewien wybitny muzyk, który spędził życie w jednej z największych orkiestr na świecie, opowiadał niedawno prywatnie, że jego orkiestra niektórych maestri kochała, innych nie lubiła, ale jednego nienawidziła do szaleństwa, krwiożerczo. Był to jeden z najwybitniejszych dyrygentów XX wieku, postać legendarna. Baaaaardzo różnie bywa.
Przecież wiadomo, że np. Reiner czy Solti to byli tyrani. O wcześniejszych nie mówiąc. Dziś już chyba taka tyrania byłaby niemożliwa.
Wyguglałam, że w liońskiej (jak już tak ładnie „spalszczamy”) operze MM z rzeczy pobeethovenowskich prowadził Orfeusza w piekle (nie wiem, czy coś jeszcze). Akurat Offenbach mu bardzo podchodzi, urocza jest jego offenbachowska płyta.
Utwory współczesne też w jego wykonaniu słyszałam – tyka się określonego repertuaru (w okolicach repetytywizmu) lub też ma „swoich” kompozytorów, jak propagowanego przezeń Oliviera Greifa. Innych rzeczy chyba raczej nie bierze. Może to i dobrze, jeśli nie czuje. Jego III Symfonia Góreckiego nawet dość mi się podobała.
Natomiast Brahms w jego wykonaniu mi się nie podoba – Czwartą słyszałam kiedyś na jego pierwszym koncercie z SV. Słyszałam też z nimi Brucknera Zerową, która z kolei zaskoczyła mnie na plus.
No i fajna była Halka. Sam mówił, że ma do niej słabość. Choć czasem było za szybko, ale to już taka jego słabość. Polska język trudna język i za szybko śpiewać się w nim nie da.
Akurat nie o Reinerze mowa, choć to słynny ludojad, ale o innym Maestro.
Chodziło właśnie o Orfeusza, jedyną, o ile wiem, współpracę MM z tym zespołem. Rezultat każdy może sprawdzić na CD i na DVD, choć, o ile wiem, Pani Joanna jeszcze tam wtedy nie śpiewała.
Do Brahmsa kiedyś dotrze (nie wyobrażam sobie, żeby nie dotarł ktoś, kto tak gra Wielką C-dur Schuberta i zmajstrował taki komplet „Londyńskich” Haydna na instrumentach dawnych), ale tu kiedyś popełnił duży, strategiczny błąd i mam wrażenie, że mu nadal ciąży to wspomnienie. Dziwnym trafem woli Brucknera od Mahlera (zakładałbym się, że będzie odwrotnie…).
Z innych rzeczy: nie tylko Offenbach, ale cały repertuar operowy XIX w. raczej mu „leży”. W Trybunałach nikt nie porówna jego Carmen ze sławnymi nagraniami, bo jej nie nagrał (jest transmisja z Châtelet 2007), ale podejrzewam, że byłyby niespodzianki…
Poza tym on akurat jest z tych artystów, którzy się rozwijają i dojrzewają. Nie wiem, co będzie z jego Brahmsem, ale kiedy rozmawialiśmy dla „Polityki” w 2008 r., był też na etapie wczesnego Wagnera, a teraz proszę, Ring sobie planuje 😉
Ja bym tam wolał Parsifala… Zrobiłby w legendarnych tempach Toscaniniego i dopiero by było!
O!
Drogi Pan Piotr!
Coz za obszerna odpowiedz! (dolaczam do dossier „Laurka dla M.M.” 🙂 )
Ilez to slow zawiera odpowiedz na moje pytania- niezmiernie sie ciesze, ze sie Pan nie obrazil!
Jak ladnie uzasadnil Pan brak dyskografii zawierajacej utwory z XIX, XX (XXI?) wieku…
„Produkcja spadla” 🙂
Bazujac na opinii Pani Doroty mozna jednak przypuszczac, ze brak propozycji wynika raczej z faktu, ze „niektore bluesy czuje, a inne mniej”.
M.M. nagral Bizeta „Carmen” i „Arlezjanke”, ale tylko suity.
Wiem bo zrobilismy to razem w Grenoble (MdL i czesc choru z Lionu)
À propos listy utworow
Naprawde? Bylby Pan w stanie to dla mnie zrobic?
Szczerze mowiac interesuja mnie wykonania nietuzinkowe i NAgrane.
Prosty fakt „(na)grania” czegos nie przysparza jeszcze chwaly… To musi byc w jakis sposob ” wciagajace”!
Przypuszczam, ze tu sie Pan ze mna zgodzi…
Ja naprawde bardzo cenie M.M. w okreslonym repertuarze.
Milosc moja siega jeszcze czasow licealnych, kiedy to zafascynowala mnie jego „Ifigenia” (dla niewtajemniczonych: „Ifigenia” to NIE paleczka dyrygenta a tytul opery Glucka).
Tak bardzo cenie M.M., ze nie zdradze publicznie ARTYSTYCZNYCH powodow jego nieobecnosci w Lionie.
P.S. Panie Piotrze drogi, skad Pan wie co robilam w 1997 roku? Pan mnie sledzisz?!
Bardzo mi milo 😉
Pani Joanno, w czasach Wujka Gugla wszyscy mogą śledzić wszystkich 🙂 zwłaszcza że na stronie opery jest i Pani dossier z podanym rokiem, w którym dołączyła Pani do zespołu 😉
Ojej!
Jaka ja jestem wazna!
Pani Doroto, Pani tez mnie podglada ?!
😉
Jejku jejku. Zaraz podgląda 😈 Tak, często lubię – z czystej socjologicznej ciekawości – dowiadywać się, skąd przychodzą blogowicze. Trafiam czasem na bardzo ciekawe życiowe historie 😀
Droga Pani Joanno,
Nie mam pojęcia, co Pani robiła osiemnaście lat temu. Ani na CD, ani na DVD nie ma składu chóru.
Powody, dla których firmy płytowe pewnych artystów nagrywają w pewnych rzeczach, a innych nie, są niezbadane. Cmentarze są pełne nagrań oczywistych, które nigdy nie powstały i wielkich artystów, którzy nie nagrali nic lub prawie. A kiedy produkcja spada, a spadła bardzo gwałtownie wraz z zawaleniem się rynku, nagrywa się jeszcze mniej i bardzo ostrożnie.
Może dlatego Naïve nie nagrała jego Peleasa Debussy’ego, choć to on pierwszy wystawił go w Moskwie i w Lipsku i jako jedyny pomyślał o uczczeniu w Paryżu 100. rocznicy prapremiery i to w miejscu tejże, w Opéra-Comique. Gdzie poprowadził utwór (Kozena, Bou, Naouri) – za darmo. Gdyby nie ten koncert, z jego inicjatywy, rocznica przeszłaby w Paryżu bez echa.
Przyznam, że mnie nie interesują „artystyczne” powody nieobecności Minkowskiego w Lyonie. W końcu Opera w Lyonie ma prawo lubić innych dyrygentów, a Minkowski – inne teatry, gdzie najwyraźniej takie powody nie dały znać o sobie.
O, żałuję, że nie słyszałam tego Debussy’ego, ciekawa byłabym.
Polityka wydawnicza firm płytowych to jedna wielka zagadka. Wiem, że np. DG prawie całkiem zrezygnowała z kameralistyki, nad czym bardzo boleję. Za to forsuje pianistów, często miernych. 👿
Niezbyt udane to moje zdjecie na stronie opery…
W owym czasie mialam nieustajace nudnosci…
Gdyby Pani „wpadla” dzisiaj na première „Persefony” do Aix-en-Provence I „wpadla” przypadkiem na mnie to pewnie by mnie Pani nie rozpoznala
Koledzy mowia, ze przypominam teraz Emmanuelle Seigner
Ha! Ha!
Laurki ciag dalszy!
Oczywiscie, nie wierze Panu, Panie Piotrze drogi, ze nie interesuja Pana powody artystyczne ani „artystyczne”.
Wszystko jedno I tak ich nie wyjawie! 🙂
Widze, ze M.M. ma wielkie serce do wielkich spraw!
Drogi Panie Piotrze
Oczywiscie ma Pan racje- w 1997 w Lyonie mnie nie bylo.
Chyba jednak sie Pan troche obrazil…
Szkoda, bo liczac na Panska wielojezycznosc chcialam zadac Panu dwa pytania o pochodzenie pewnych wyrazen…
Czy moge?
Pani Joanno, ale naprawdę, po co ta złośliwość. (@15:38)
To ja przepraszam
🙂
Zapewniam, że się nie obraziłem.
Proszę pytać, oczywiście.
To może tylko dodam (“No nie, przecież tego nie można tak zostawić”), że koncerty oraz spektakle prowadzone przez MM także w Warszawie wywoływały zawsze ogromny entuzjazm – i dotyczyło to w nie mniejszym stopniu repertuaru pobeethovenowskiego, granego tu najczęściej z SV (Berlioz, Mendelssohn, Moniuszko, Offenbach itd.).
Wielka szkoda, że ostatnio Maestro już do nas nie przyjeżdża – choćby trzy symfonie LvB, które ze wspomnianą SV tak wstrząsająco wykonał w Studiu PR, zaostrzyły apetyt na więcej.
Zresztą – by ograniczyć się tylko do rzeczy pobeeciowych (bo tu jakoś szczególnie zabrzmiała mi protekcjonalna nutka) – jego nagranie „Fantastycznej” zwyciężyło niezbyt dawno w warszawskim Trybunale. A rzeczony „Orfeusz w piekle” – czy można sobie wyobrazić Trybunał, którego MM by nie wygrał? I bardzo też byłbym ciekaw wspomnianego Requiem Faurégo. W moim pojęciu Minkowski zasługuje więc na laury i laurki, jak mało kto – bez złośliwostek i inszych burmuchów. 🙂
A czy chce mi się słuchać Manrica Mishy Didyka z ostatnio wydanego DVD – to już insza inszość…
W taki upał jak widać dobrze się liczy tylko do trzech 🙂 – a symfonie Beecia z SV i MM dotychczas były cztery.
Drogi Scichapęku – ja szczególnie sobie cenię, z tego okresu, dwie symfonie Mendelssohna.
Czy Pani Dorota mogłaby zresztą wyjaśnić, czy formalny związek MM z SV został formalnie rozwiązany? Bo chyba żadnego ogłoszenia nie było, skutkiem czego wszystkie agencje, podając informację o Bordeaux, piszą o nim nadal jako o dyrektorze artystycznym tej orkiestry.
A o przyjeżdżanie – trzeba spytać instytucji, które by go mogły zaprosić. Wiem, że w przyszłym roku może być coś ciekawego.
Formalny związek z tego, co wiem, został rozwiązany. SV podaje na swojej stronie, że MM był dyrektorem muzycznym orkiestry w latach 2008-2012.
Dziękuję, podam dalej.
Ta Reformacyjna ze Szkocką (+ Marsz weselny na bis) były istotnie rewelacyjne, nawet w akustyce bielańskiego kościoła. 😉
Chcę jeszcze wspomnieć o śpiewaczkach, które MM tu przywoził: o Rossinim z J.L. pamięta zapewne wielu (zwłaszcza że wyszła płyta), ale dla mnie największym bodaj objawieniem w tej dziedzinie (na żywo, bo nigdzie później tego nie znalazłem) stała się Henriette Bonde-Hansen, która zachwycała do łez w cavatinie z IV aktu Roberta Diabła – jeśli nawet wtedy, w 2010 roku, tak niewiele się zeń ostało. Przy okazji, wypadałoby chyba w końcu poprawić skromny biogram Dunki na stronie NIFC-u. 👿
Przepraszam Gospodynie za zbaczanie z tematu- mam dwa pytania do Pana Piotra:
1. Tak sobie spiewamy w „Jolancie” Czajkowskiego „baju, baju, bajuszki baju…”
Zaczelam ziewac i pomyslalam: ” Czy to mozliwe, ze rosyjskie „baju” pochodzi od francuskiego „bâiller”?
2. Czy wyrazenie „zagiac parol” ma cos wspolnego z francuskim „parole”?
Dzień dobry 🙂
Mnie się wydaje, że bajuszki baju to raczej od bajania, bajek…
Moje ulubione bajuszki baju:
https://www.youtube.com/watch?v=OYMDHYYnptQ
🙂
Niestety nie znalazłam z dobrym rosyjskim… Najlepszy w tym utworze słyszałam w wykonaniu… rusycystki Jadwigi Rappe 🙂
Super!!!
🙂
Dziekuje!!!
Pani Kierowniczka zaczęła ten wpis od Ogrodów Muzycznych, na których wczoraj wystąpiła Sinfonia Viva pod dyrekcją Tomasza Radziwonowicza grając Etiudę b Szymanowskiego (wolę fortepianowy oryginał) i Metamorfozy Richarda Straussa (naprawdę duże brawa).
Ale najjaśniejszym punktem była Anna Mikołajczyk, która wspaniale wykonała Iluminacje Brittena. Co za głos, Chryste Panie. Jaka skala dynamiki; piana jak szepty miłosne (w końcu to poezja A. Rimbaud)
Nie dotarłam – jakoś nie chciało mi się wyjść z domu na ten gorąc, mimo tego, że jestem fanką Anny Mikołajczyk i wyobrażałam sobie, że pięknie zaśpiewa tego Brittena. Może dziś mi się uda dotrzeć – zobaczymy.
Pani Joanno, tu jest etymologia slowa „parol”
http://www.slownik-online.pl/kopalinski/6210AA8A8505D58DC125657600837FCE.php
Rzeczywiscie z francuskiego.
A tu linka do SJP PWN http://sjp.pwn.pl/szukaj/parol.html
Wlasciwie to samo, z tym, ze wersja papierowa z 1968 r podaje 🙂
Co do bajania PWN nie podaje etymologii, ale Brückner twierdzi, ze to od praslowianskiego „ba-” mówić.
Wersja internetowa nie podaje etymologii w ogole, tylko znaczenie. 🙁
Wcielo kawaleczek 😯
papierowa z 1968 r podaje fr z gr 🙂
Ja coś takiego znalazłam:
https://pl.wikisource.org/wiki/S%C5%82ownik_etymologiczny_j%C4%99zyka_polskiego/baj
Dziekuje Pani Dorocie 🙂
Vielen Dank, Herr Peter 🙂
Ha! Nawet nie wiedzialem, ze Bruckner jest w internecie! 😀
Brückner – żeby nie pomylić z kompozytorem 😉
@ Joanna Curelaru
„(dla niewtajemniczonych: “Ifigenia” to NIE paleczka dyrygenta a tytul opery Glucka).”
Akurat w tym towarzystwie takie uwagi są chyba po prostu nie nie miejscu. Ukłony 🙂
@legat8
Alez tu zagladaja tez zupelne „lajkoniki”…
Dziekuje za uklony!
Przepraszam, ale nie jestem w stanie odwdzieczyc sie tym samym…
„Zadzieram nosa” tak wysoko, ze nawet „kulom sie nie klaniam” 😉