Bal maskowy u siebie
U siebie – bo wreszcie z powrotem w swojej siedzibie znalazła się szczecińska Opera na Zamku. Ale też ponieważ jedna z pierwotnych wersji Balu maskowego Verdiego miała rozgrywać się w Szczecinie.
Dyrektor opery Jacek Jekiel opisuje w programie historię powstawania tego dzieła, bardzo barwną dzięki licznym bojom z cenzurą. Akcja Balu maskowego była pierwotnie inspirowana dziełem librecisty Eugene’a Scribe’a (z którego wcześniej skorzystał Daniel Auber), który z kolei zainspirował się wydarzeniem autentycznym: śmiercią króla szwedzkiego Gustawa III zadaną mu skrytobójczo na balu w Operze Sztokholmskiej. Jednak z powodu protestów cenzorów kilkakrotnie trzeba było zmieniać miejsce akcji, Bal maskowy trafił w pewnym momencie nawet do Ameryki, ale jedna z istotnych wersji miała się rozgrywać „wokół fikcyjnego zamachu na władcę pomorskiego (…) w prywatnych komnatach książęcych, mieszczących się w Skrzydle Południowym Zamku Książąt Pomorskich, czyli dokładnie tu, gdzie znajduje się obecnie siedziba szczecińskiej Opery”. Nic więc dziwnego, że właśnie to dzieło zostało wybrane na pierwsze do wystawienia po remoncie – jak pisze dyrektor, „historia nigdy by nam tego nie wybaczyła, gdybyśmy Balu nie wystawili”.
Miejsce wystawienia podziwialiśmy dziś od rana: odbyło się forum operologiczne, na którym rozmowa toczyła się wokół problemów opery widzianych z perspektywy widowni oraz z perspektywy sceny. Dowcipne przerywniki muzyczne w wykonaniu artystów Opery wyreżyserowała Natalia Babińska, a pokaz możliwości akustycznych wnętrza i zmian dokonanych w stosunku do stanu poprzedniego poprowadził (z prawdziwą pasją) Piotr Kozłowski, szef Pracowni Akustycznej Kozłowski sp.j. Sala nie tylko zyskała nowe możliwości, ale też jest w obecnej wersji o wiele bardziej estetyczna. Były pewne ograniczenia wynikające po prostu z faktu, że zamek jest budynkiem pod opieką konserwatorską i nadmiernie ingerować nie można było. Ale na obecne potrzeby jest świetnie. Będzie tu można wystawiać zarówno opery, jak lżejsze gatunki, np. musicale (wtedy używa się ekranów akustycznych, przy których lepiej brzmi nagłośnienie).
Jaki jest ten Bal? Otóż muszę powiedzieć, że tym razem inscenizacji Waldemara Zawodzińskiego nie rozumiem. Nie wiem, czemu główny bohater, Gustaw, który spełnia przecież ewidentną rolę wiernego amanta, zostaje na samym początku ukazany jako rozrywkowy facet w objęciach półnagiej panienki. Nie wiem, o co chodzi w akcie II, gdy heroina dramatu, Amelia, miota się wśród jakichś dziwnych postaci pań w bieliźnie ubranych w przezroczyste płaszcze przeciwdeszczowe. No i nie mam pojęcia, dlaczego w III akcie, w scenie, gdy spiskowcy knują na temat zabicia Gustawa, sam Gustaw jest wciąż widoczny w tyle za zasłoną, jakby to wszystko słyszał. Same ubiory są dość abstrakcyjne i ponadczasowe, scenografii prawie nie ma (co zresztą nie jest złe), a to, co jest (herby, napisy itp.), ma zapewne nawiązywać do Zamku Książąt Pomorskich.
Spektakl, na który trafiłam, był spektaklem drugim, z zupełnie inną obsadą niż na premierze. Powtórzyła się w obsadzie tylko Sylwia Krzysiek jako Oskar – nie spodobała mi się kiedyś w Mozarcie w WOK (to ewidentnie nie dla niej muzyka), ale w roli Gustawowego pazia czuła się znakomicie, również aktorsko. Żałuję, że nie obejrzałam Małgorzaty Walewskiej jako Ulryki; Gosha Kowalinska nie umywała się do niej z pewnością. Rozczarowała mnie też Anna Wiśniewska-Schoppa, która ponad dwa lata temu bardzo mi się podobała jako łódzka Butterfly, a teraz – co się stało? Rozwibrowała się strasznie, a w duecie z równie wibrującą Ulryką nie można było w ogóle zrozumieć muzyki. Główni panowie byli zagraniczni – Max Jota jako Gustaw i Pierre-Yves Pruvot jako Anckerstroem – i każdy z nich miał lepsze i gorsze momenty. Pozytywnie odebrałam orkiestrę prowadzoną przez Vladimira Kiradjieva; chór i balet też miały coś do powiedzenia.
Plany na przyszłość są ciekawe; łączą się m.in. ze współpracą z odległym o zaledwie sto parędziesiąt kilometrów teatrem w Greifswalde: oba teatry razem będą mogły wystawiać dzieła większe, których nie dałyby rady osobno (np. Wagnera). Tamtejszy teatr ma tu pokazać Lisiczkę chytruskę, chyba po raz pierwszy w Polsce. Tutejszy ma też własne ciekawe pomysły, np. w maju ma tu zostać wystawiony The Turn of the Screw, także po raz pierwszy w Polsce w wersji scenicznej (reżyserować będzie Natalia Babińska). No i oczywiście wiele innych rzeczy. Będzie się działo! I jest dla kogo to robić. Dzisiejsze forum operologiczne odwiedziła duża grupa szczecińskich operomanów – bardzo zaangażowana publiczność.
Komentarze
22 XI – cztery urodzinowe pobutki – to chyba record 😀 Ale to niedziela, mozna budzic sie troszke dluzej 🙂
Gunther Schuller https://www.youtube.com/watch?v=pu204lG-wEg
Benjamin Britten https://www.youtube.com/watch?v=aJQZ6qjn-q4
WF Bach https://www.youtube.com/watch?v=zoPuLlvTMfU
Joaquin Rodrigo https://www.youtube.com/watch?v=r5uxREEJ8r4
Dzień dobry 🙂
Rozszaleliście się z tymi linkami, ale jednak… chyba więcej niż trzy w jednym komentarzu Łotr nie przyjmuje.
Za parę godzinek ruszam w stronę Gdańska. Bardzo miło mi tu było w Szczecinie. Dziś nawet pogoda się poprawiła 🙂
Juz jestem w pociagu, ktory za chwile ruszy, ale musze wrzucic na odjezdnym ze Szczecina smutna szczecinska wiadomosc. Zmarla Monika Szwaja, nasza blogowa kolezanka, na zaprzyjaznionych blogach podpisywala sie Nisia, na Dywanie w ostatnich latach imieniem i nazwiskiem (choc rzadko, mimo ze regularnie czytala).
Wypada tu szczegolnie powiedziec, ze byla wielka milosniczka muzyki, potrafila przyleciec do Warszawy specjalnie na dobry koncert. I co by nie sadzic o gatunku literatury popularnej, jaki uprawiala, to wykorzystywala ja czesto do promocji swojej ukochanej muzyki…
Jaka szkoda, że nie zdążyłem do Filharmonii i na to forum operologiczne skoro było tak udane. Ale dotarłem na sobotni „Bal”.
Opera na Zamku (której nie znałem przed remontem, byłem wcześniej dwa razy w Hali Opery) bardzo ładna, w sumie to unikat, żeby tak dobrze zaadoptować taką przestrzeń na potrzeby nowoczesnego teatru.
Co do spektaklu to mam nieco inne wrażenia od PK jeśli idzie o śpiewaków. Mnie się podobała p. Wiśniewska Schoppa. Może dlatego, że tak niewiele jest teraz śpiewaczek na świecie do Verdiego, iż , być może, moje wymagania się obniżyły. Jak sobie porównam z taką np. Violetą Urmaną, którą kiedyś słyszałem w tej roli, to łódzkiej (?) śpiewaczce mogę wybaczyć nawet to chwilowe wibrowanie na wysokich tonach (ale „doły” i średnica bardzo dobra, interpretacja wrażliwa i z należnym patosem). Max Jota miał duży plus: dobrą dykcję. No ale to Brazylijczyk, który chyba od dziecka mieszka w Italii.
Francuzki baryton dobry: umie śpiewać, dobra technika.
Zaskoczył mnie wysoki poziom chóru tego teatru, ale, niestety, rozczarowała orkiestra, która już kiedyś w Hali Opery mi mocno podpadła choć miewa pewnie lepsze dni („Butterfly” ze znakomitą I. Krzywicką).
Ciekawe jak ocenia PK akustykę? (miałem podejść i się przywitać/przedstawić, ale PK była w znacznym oddaleniu na pierwszej przerwie a potem mi PK zniknęła z pola widzenia 🙁 )
Z tej inscenizacji to w sumie najefektowniejsza plastycznie i choreograficznie była scena finałowa. Stojąca owacja to jednak przesada a do anegdoty może przejść, że obsługa nie chciała mnie wypuścić do szatni, bo „przecież są owacje i wręczane kwiaty” 😉
Ciekawe plany z tym Brittenem…
Jaki miły obiadek. Pierogi i schabowy w Gdańsku. Ingolf i Charles. 🙂 https://instagram.com/p/-W5yr7xhjD/
„chyba więcej niż trzy w jednym komentarzu Łotr nie przyjmuje” – wlasnie tak sobie pomyslalem. Ale zadnego jubilata nie wypadalo pominac 🙂
Ponieważ nikt jeszcze nie zareagował na smutną wiadomość o śmierci Moniki Szwai to napiszę parę słów. Znałem osobiście, ale bardzo przelotnie Panią Monikę. Nie znam jej pisarstwa, ale znam sposób konwersacji: bardzo żywy i z delikatną ironią, zawsze z nienaganną i soczystą polszczyzną. Wydała mi się ciepłą i sympatyczną osobą. Bardzo lubiła też operę i kiedyś zapytała mnie „co tam u Pana wyjców?” 🙂
Bywała na koncertach w różnych ośrodkach. Ostatnio, podobno, częściej w Gorzowie niż w rodzinnym mieście, bo była wielką fanką Moniki Wolińskiej kierującą gorzowską orkiestrą. Lokalne szczecińskie media podają, że Monika Szwaja zmarła dzisiaj rano w szpitalu po ciężkiej chorobie.
Miałem tę przyjemność przyjechać do Szczecina na piątkowe otwarcie. Przyznam, że po kilku latach mojej nieobecności miasto wypiękniało, a instytucje kultury, w tym nowa filharmonia (której zazdroszczę jako poznaniak) i zmodernizowana opera dopełniają tych pozytywnych skojarzeń. Co do obsady sobotniej, trudno mi się wypowiedzieć bo nie miałem sposobności usłyszeć nikogo z artystów biorących udział w spektaklu. Natomiast na piątkowym otwarciu świetnie rolę Gustawa wyśpiewał Tomasz Kuk, silnym a jednocześnie pięknym barwowo głosem. Natomiast nie ma Pani co żałować braku możliwości usłyszenia Małgorzaty Walewskiej. Nie wiem co się działo w sobotę, ale w piątek rozwibrowany do granic możliwości głos tej mezzosopranistki był bardzo irytujący. Pięknie za to śpiewała miejscowa Diva Joanna Tylkowska-Drożdż, obdarzona ciepłą unikatową barwą sopranu, w perfekcyjnej technice non vibrato wzruszająco wyśpiewała dwie arie Amelii. Nawet duet z niestabilną głosowo Walewską dzięki Tylkowskej- Drożdż nie zabrzmiał najgorzej mimo falującego mezzosopranu. Brawo! W Szczecinie mają też bardzo dobry balet. Owacje na stojąco zasłużone
Lisiczkę w latach 70-tych, lub wczesnych 80-tych, pokazał na scenie ówczesnego Teatru Wielkiego w Warszawie Teatr Operowy z Brna.
Byłem na tym spektaklu ale szczegóły zatarły się już w pamięci.
Dobry wieczór.
@ posen – witam i dziękuję za relację z pierwszej obsady. Szczecin przeżywa ostatnio prawdziwy skok w dziedzinie miejsc dla muzyki – najpierw filharmonia, teraz opera. Wspaniale.
@ Robert2 – Monika była ogólnie bardzo schorowana i prawdę mówiąc nie wiem, która z chorób stała się ostatecznie przyczyną jej śmierci. Ale w miarę możliwości starała się żyć pełnią życia. Jeszcze niedawno jeździła nawet w rejsy… O Gorzowie i Monice Wolińskiej wspomniała nawet w ostatnim komentarzu na zaprzyjaźnionym Blogu Bobika, z miesiąc temu. Kto by przewidział… 🙁
@ ptnb1 – nie spodziewałam się, że dziś zobaczę (i posłucham) jednego z tych panów.
@posen,
balet mają dobry, bo mają bardzo dobrego kierownika Karola Urbańskiego, który od kilku lat pracuje na poziom tego skromnego liczebnie zespołu. A dla mnie nie ma lepszej, bardziej mrocznej i charyzmatycznej Ulryki od Ewy Podleś…
Oj, tak. Nawet w tej słynnej „łysce”, w której wystąpiła na deskach Opery Narodowej…
@ posen zgadzam się całkowicie z pochwałami skierowanymi w stronę Tomasza Kuka. Natomiast dziwi mnie opinia na temat miejscowej Divy Joanny Tylkowskiej-Drożdż, która prowadziła frazę bardzo szeroko, góry były atakowanie nieprawidłowo co właśnie powodowało nieprzyjemny dla ucha efekt wibrata, choć kilka jej piano było zjawiskowych i świadczyło o jej muzykalności. Zgadzam się, że czasem było słychać jej piękną barwę. Jeśli chodzi o Małgorzatę Walewską jej kreacja aktorska była na równi mocna jak i jej głos, mocno zebrany na całej długości skali. Nie wiem skąd opinia o jej rozwibrowanym głosie. Słyszeliśmy więc wszystko dokładnie odwrotnie.
Znajomi, którzy „obskoczyli” trzy obsady tego „Balu” (piątek, sobota, niedziela) twierdzą, że najlepiej, najbardziej wyrównanie było w jednak w sobotę.
Nie wiem jak wypadła Walewska, ale jestem prawie pewien, że z pewnością lepiej od p. Gosi Kowalinskiej. Nie mam dużych doświadczeń muzycznych z diwą Tylkowską-Drożdż, ale pamiętam jak kiedyś położyła wokalnie rolę Tatjany z Oniegina (przedstawienie w Hali Opery – niezłym Onieginem był wtedy Rodion Pogossov).
A ja właśnie wróciłem z recitalu Patricii Petibon w Operze na Zamku. Sympatyczna Patricia uraczyła nas potężną dawką repertuaru francuskiego od Faure po Poulenca. Niewiele akcentów operowych („Adieu, notre petite table” i „O mio babbino caro”).
Nie zostałem fanem ekscentrycznej Francuzki, ale doceniłem jej profesjonalizm, mistrzowskie posługiwanie się skromnym głosem, „zarządzanie publicznością”, intencje stylistyczne i wyrazowe. Miała znakomitą pianistkę Susan Manoff.
Recital zaszczycił Ambasador Francji w Polsce, publiczność przed recitalem uczciła minutą ciszy ofiary zamachu w Paryżu.
Resztę wrażeń opiszę na swoim dyletancko-amatorskim blogu tenisowo/operowym pt. „Gem Set Aria”.
Ciekawe zestawienie 😆 Oczywiście zajrzałam od razu…
A propos Kate Liu, już za kilka dni, 29 listopada, wystąpi w Studiu im. Lutosławskiego. W programie oczywiście Chopin; w pierwszej części recital, w drugiej koncert.
Poszłabym ma Kate. Ale będę wtedy w Amsterdamie na Seong Jin Cho, który zagra … Smetanę…
A ja do środy na szczecińskich wakacjach. I chyba pójdę jutro do tutejszej filharmonii na…Osokinsa. A co mi tam…Niestety będzie grał chyba tylko Chopina a wolałbym jednak sprawdzić go w innym repertuarze.
http://filharmonia.szczecin.pl/wydarzenia/371-Laureaci_Konkursu_Chopinowskiego_-_Georgijs_Osokins
Nie wiem tylko dlaczego na stronie Filharmonii figuruje jako laureat – jest przecież tylko finalistą.
A Kate Liu, mam nadzieję, że wreszcie usłyszę w jakiejś sali. Planowałem w Poznaniu ale nie dotarłem. Żal.
@Robert2 Zaciekawiło mnie to co napisałeś na temat rzekomego położenia premiery Oniegina. Nie widziałem szczecińskiego przedstawienia, ale wiedziony Twoją tezą poszperałem w internecie i oto co można przeczytać o tej premierze z udziałem Pogossova i Tylkowskiej: Tytuł recenzji: „Oniegin w cieniu Tatiany”, a potem: „Żeby przedstawienie stawało się interesujące, napracowała się przede wszystkim Joanna Tylkowska, wspaniale śpiewając partię Tatiany. Pięknym głosem wyrażała ekspresję, w której znalazł się i liryzm, i siła.”
@Takablada Rzeczywiście słyszeliśmy zupełnie różnie. Piękną barwę i wyrównane brzmienie w całej skali Tylkowskiej-Drożdż jak i rozhuśtany głos Walewskiej, słyszeli także inni słuchacze, o czym można było usłyszeć w antrakcie po I akcie. Zadziwiło mnie to jak wiele osób z dumą mówiło: „nasza Joasia”. Naprawdę mam olbrzymi szacunek dla dokonań Pani Walewskiej, ale czas robi swoje. Głos ma nadal silny, ale wibrato równie potężne. Natomiast z całą pewnością Tylkowska-Drożdż najlepsze lata ma jeszcze przed sobą i myślę że nie raz usłyszymy o Niej na różnych scenach operowych.
@posen
Panią Tylkowską słyszałem tylko raz właśnie na premierze „Oniegina”. I nie zrobiła na mnie zbyt dobrego wrażenia pod względem wokalnym. Pewnie teraz jej głos bardziej dojrzał – wtedy była zbyt liryczna, głos za lekki do tej partii. Pogossow zaś śpiewając swój ojczysty repertuar (co nie jest, oczywiście, gwarancją) wypadł kompetentnie i wiarygodnie. Zresztą śpiewał wtedy tę rolę na czołowych scenach. A jeśli już przywołujemy recenzje to, pamiętam, że moje wrażenia potwierdził np. recenzent niemieckiego pisma „Opernwelt”. A skąd pochodzi opinia, którą przytaczasz?
Ale nie chce tu absolutnie jakoś podważać talentu czy kompetencji tej śpiewaczki. Po prostu tylko wspomniałem o swoich wrażeniach zresztą już dość mglistych (to było parę lat temu)
Przytaczam krótką opinię na temat „E. Oniegina”, która ukazała się swego czasu w „Opernwelt” w dziale „Panorama”.
Wersja angielska niemieckiej recenzji:
The Moscow director Dmitri Bertman originally created this production for the 1996 Wexford Festival, then refined it in subsequent stagings in Moscow (1997) and Kaliningrad (2008). His version for Szczecin underlaid Pushkin’s story as a sort of palimpsest with Chekhov’s play, The Seagull. Prince Gremin appeared in a wheelchair, not as a disabled General, but because Chekhov depicted Kostja’s uncle in this manner. Madame Larina, here a bankrupt estate owner, clearly evoked the silly chatterbox Arkadina. As a “Wiedergänger” of the poet Kostja, Lenski read his verses to Olga as the rather dimwitted girl lolled on a sofa; like Chekhov’s Nina, Olga didn’t love Lenski himself, but the prospect of going down in history as a great writer’s Muse. The story was told from the perspective of Onegin, who out of sheer boredom, decided to add Tatyana to his gallery of conquests – as Trigorin did with Nina. Finally Lenski, like Kostja, wasn’t shot by Onegin, but killed himself in desperation. But in spite of all the cross-references to Chekhov’s play, Bertman’s concept impressed the writer with the masterful way in which it made every measure of Tchaikovsky’s music emotionally and dramatically transparent. Everything that happened onstage reflected what was happening in the music, and was filled with telling detail. Unfortunately, Joanna Tylkowska’s Tatyana was not on the same level. She acted her part only when she didn’t have to sing. As soon as it was time to open her mouth, she sought the most acoustically suitable spot on the stage apron, crossed her hands over her breast, and delivered what was essentially a concert in costume. Among the other protagonists, Rodion Pogossov sang Onegin with a noble baritone (the best among the six interpreters of this role), and Pawel Wolski was a fine Lenski. The orchestra was led by the freelance conductor Frank Zacher (the house is currently without a General Music Director), and he made an exemplary impression with a reading distinguished by great musical refinement that always served to characterize persons and situations.
dalek supreme, widzę, że w programie jest Ravel, ciekawe jak Cho w tym wypadnie, pewnie efektownie 🙂 Ja wybieram się na S-J w grudniu do Poznania. Bardzo dawno nie wybierałam się w dalszą podróż specjalnie żeby kogoś posłuchać, więc liczę, że zachwyt mi nie minie 😉
Ad Wodzowa
A gdzie ten Ravel? bo ja tylko Smetanę widzę…
Tutaj 🙂
http://www.concertgebouworkest.nl/en/News/News-overview/2015-2016/Seong-Jin-Cho-to-open-this-seasons-first-Essentials-concert/
Rzeczywiście w „szeregowym” programie koncertów nie wpisali tego Ravela, nie wiadomo czemu, tylko tego Smetanę, którego oczywiście gra orkiestra.
No, to teraz przynajmniej wiem na co idę 😉
@Robert2 Dziękuję za podesłanie angielskiej wersji recenzji Opernwelt. Zajrzałem też z ciekawości do niemieckiego oryginału. Jest to recenzja porównawcza inscenizacji Oniegina w 5 niemieckich teatrach i w Szczecinie. Wersja angielska nie zawiera podsumowania, korzystnego dla przedstawienia szczecińskiego. Wybacz, ale nawet w wersji angielskiej nie znalazłem (w odróżnieniu od opisu solistów występujących w Onieginie np. w Schwerinie) żadnych negatywnych odniesień dotyczących wokalu szczecińskiej Tatiany. Uwagi dotyczą gry aktorskiej Tatiany, która nie wpasowuje się zdaniem recenzenta w koncepcję reżyserską Bertmana. W sumie powiedziałbym, świadczy nawet o dojrzałości artystycznej śpiewaczki, która intuicyjnie szuka najlepszego pod względem akustycznym miejsca na scenie. Jak wiemy tzw. hala opery w Szczecinie nie dawała możliwości śpiewania piano, a jej olbrzymia kubatura zmuszała śpiewaków do forsowania swych głosów. Byłem tam raz na przedstawieniu Traviaty. Kreująca główną postać subretkowa Justyna Raczaniedi, w partiach solowych, przy orkiestrze umiejscowionej na proscenium nie była słyszalna już w 6 rzędzie. Alfredo, choć przebijał się to śpiewał zachrypniętym z wysiłku głosem. Notabene w grudniu znów po raz 11 wybieram się na naszą poznańską Traviatę z moją ukochaną Joanną Woś. Chyba mam słabość do pięknych głosów sopranowych, noszących imię Joanna 🙂
Polecam także recenzję: „Oniegin nad rzeką” zamieszczoną w Ruchu Muzycznym nr 10 z maja 2013 r., gdzie również bardzo pochlebnie zaakcentowano kreację Joanny Tylkowskiej w roli Tatiany. To co cytowałem to recenzja z gazety wyborczej, która ukazała się bezpośrednio po premierze.
@posen,
przytoczyłem angielską wersję ze względu na pewnie szerszą dostępność dla ew. Czytelników. Oczywiście to bardzo optymistyczne jeśli taka Opera jak w Szczecinie ma swoją stałą, jak twierdzisz, bardzo dobrą i mającą „wszystko przed sobą” solistkę. A krytyk Opernweltu był po prostu grzeczny. Gdyby mu się śpiew p. Joanny podobał to by napisał. Tymczasem po prostu przemilczał. Może uda mi się jeszcze w czymś usłyszeć tę śpiewaczkę i wtedy będę mógł ocenić „nausznie”.
Opera na Zamku mająca zapewne jakiś odprysk budżetu Opery Narodowej czy nawet Opery Wrocławskiej powinna bazować na dobrych stałych zespołach i solistach. Skoro więc p. Joanna Tylkowska tak się podoba to świetnie.
@Robert2 Jak podkreśliłem moją uwielbianą Diwą jest Joanna Woś- moim zdaniem najlepsza obecnie polska sopranistka, ale i Pani Joanna Tylkowska-Drożdż w premierze Balu była świetna. Myślę, że grzeczność recenzenta Opernwelt nie ma tu nic do rzeczy, bo gdyby śpiew się nie podobał, napisałby coś o partii wokalu tak jak to uczynił w tym samym artykule w przypadku innych śpiewaczek kreujących Tatiany w teatrach niemieckich.
Nie znam budżetu opery szczecińskiej, ale zapewne masz rację. To nie Teatr Narodowy, a bardziej opery w Gdańsku czy w Bytomiu. Dlatego też miło jest posłuchaćw takich teatrach czegoś na odpowiednio wysokim poziomie, mimo lichych środków finansowych. Swoją drogą może społeczeństwo polskie wreszcie dojrzeje do doceniania wysokiej kultury, czego Państwu i sobie szczerze życzę.
A ja wdziąc jaki obecna ekipa ma stosunek do samorządu (oni mają wrazną tedencję do peerelowskiej centralizacji) bardzo się obawiam o kondycję samorządowych i miejskich instytucji kultury. Zapowiadana przez premier kwota wolna od podatku może właśnie spowodować, że w kasie miast poza stolicą może zostać mniej pieniędzy. A to rozdawnictwo, które obiecują, na czym się odbije? Zapewne na kulturze. Obym się mylił.
Dyrektor Opery na Zamku bardzo się stara, żeby ten teatr mocniej zaistniał. Zwłaszcza, że dużo szczecinian lubiących operę jeździ do pobliskiego Berlina, są transmisje w kinach itp. Teraz tak usytuowany teatr nie może sobie pozwolić na byle co jeśli chce przetrwać. Bytom to trochę co innego – blisko Kraków, Katowice ew. Wrocław…Szczecin jest na swoim obszarze jedynym dużym ośrodkiem.
Nie wiem jak będzie teraz ale wcześniej w zestawieniach finansowania teatrów muzycznych w Polsce – Opera Szczecińska była zawsze na końcu przed Operą Gdańską.
Pani Woś bardzo dawno już nie słyszałem. Pamiętam tylko, że kiedyś byłem w Operze Narodowej gdzie prawie całą partię Lucrezii Borgii prześpiewała piano i pianissimo. Było to mega męczące.
Najpierw w kwestii formalnej – w Gdańsku opera jest Bałtycka. Jak powstawał uniwersytet, też miał być Bałtycki, tylko że wychodził skrót UB i ludzie się śmiali. Opera mogłaby się kojarzyć natomiast z tamponami, ale raczej się nie używa skrótu. 😛
Dalszy ciąg skojarzeń jest taki, skoro mowa o odbijaniu się na kulturze, że poprzedni wicepremier i minister kultury w jednej osobie chyba jednak był na wyższym poziomie, niż ten obecny. Co wnoszę z wczorajszego ekspoze przez radio. Parę podobieństw jest, tamten został ministrem od kultury, bo przegrał w walkach gabinetowych o większe zaszczyty i poszedł do przechowalni, ten też. Tamten do końca się nie odbił i przepadł w czeluściach nikomu niepotrzebnych instytucji, z tym będzie tak samo. Oby było jeszcze jedno podobieństwo – tamten zasadniczo mało szkodził. To już mało realne, niestety.
Oczywiście, chodziło mi, że Opera na Zamku była (jest?) na końcu finansowania- przedostatnia była Opera Bałtycka co zresztą Weiss Grzesiński jakoś tak dziwnie podkreślał, że to skandal, że mają tak zle jak Szczecin (jakby fakt złego finansowania Opery w Szczecinie był normą i oczywistością a w Gdańsku aberracją).