Takich władców nie ma
Przypadkiem się zdarzyło, że Opera Narodowa jest bardzo na czasie, bo nazwisko belgijskiego reżysera Ivo van Hove powtarzane jest ostatnio na całym świecie jako tego, który wyreżyserował musical Lazarus Davida Bowie. Do Mozarta, którego w październiku 2013 r. wystawił w brukselskiej La Monnaie, a teraz u nas, przyłożył się mniej.
La clemenza di Tito, czyli Łaskawość Tytusa, to jak na Mozarta – co tu gadać – chałtura. Pisał ją dla chleba, zarobił na niej nieźle, a powstała z okazji koronacji Leopolda II na króla Czech – prapremiera miała miejsce w Stavovskim Divadle, tam, gdzie świat usłyszał po raz pierwszy również Don Giovanniego. Było to więc dzieło okolicznościowe, kompozytor miał jednocześnie na warsztacie Czarodziejski flet, który o wiele bardziej mu odpowiadał, więc wszystko, co dobre, pchał do niego; Łaskawość jest wyraźnie wymuszona. Przede wszystkim zaważyła na tym treść: miał to być swoisty adres wiernopoddańczy, opis działań wspaniałomyślnego władcy – pierwotne, wielokrotnie przez innych kompozytorów wykorzystywane libretto Pietra Metastasia Mozart kazał skrócić i przerobić (dokonał tego Caterino Mazzola) i całe szczęście, ale i tak bardzo to karkołomna historia. Władca ułaskawiający zdrajców? Zawsze wspaniałomyślny i dobry? Nie ma takiego zwierza. Sam Mozart chyba nie miał do tej treści zbytniego przekonania. Nawet recytatywy, czyli to, co najbardziej konwencjonalne, oddał do napisania (prawdopodobnie) Franzowi Xavierowi Süssmayrowi, temu samemu, który dokończył Requiem. Jest tam parę ładnych arii, w których kompozytor dał też robotę swemu przyjacielowi klarneciście Antonowi Stadlerowi, ale nie wpadają one też jakoś przesadnie w ucho. Jednak jest to Mozart, więc poniżej poziomu nie spada.
Co zobaczyliśmy na scenie? Starożytnego Rzymu się nie spodziewałam, ale tysiące razy już się widziało akcję operową przeniesioną do pokoju hotelowego z dużym łożem, kamery śledzące niektóre elementy i pokazujące je na ekranie, lustrzaną widownię teatralną z tyłu sceny. Banał na banale banałem poganiał. Co było pozytywne, to wyreżyserowanie postaci: śpiewacy całkiem nieźle sprawiali się aktorsko.
Muzyka? Dyrygował Benjamin Bayl, znany u nas z występów z Wrocławską Orkiestrą Barokową i Musicae Antiquae Collegium Varsoviense, a także z premiery Pigmaliona Jeana-Philippe’a Rameau w październiku zeszłego roku w Warszawskiej Operze Kameralnej. Widać, że popracował z zespołem, było jak na tę orkiestrę nienajgorzej, ale nie idealnie. Klarnecista Bogdan Kraski oraz grający na bassethornie Krzysztof Zbijowski wywiązali się ładnie z zadania. Dość problematyczne było użycie w recytatywach pianoforte wypożyczonego z Warszawskiej Opery Kameralnej (nie wiem, dlaczego nie podano, kto na nim grał) – wielu podejrzewało, że było nagłośnione, a nie było (niektórzy nawet sądzili, że to była jakaś yamaha). Teraz soliści. Tytułowy Tytus – można powiedzieć tenor z godnością, śpiewał tę rolę Amerykanin Charles Workman, pamiętny Eryk w „taplającym się Holendrze” i Bassanio w Kupcu weneckim Andrzeja Czajkowskiego (brał też udział w prawykonaniu w Bregencji). Niestety rozczarowała mnie tym razem Ewa Vesin w roli Vitelii, femme fatale spektaklu, której emisja z dużą wibracją nie pasuje do Mozarta; górnego d nie wyciągnęła. Za to świetne były dwie panie w rolach panów: włoska mezzosopranistka Anna Bonitatibus, występująca na czołowych scenach europejskich (Sesto) i Anna Bernacka (Annio). Niewielkie role, ale raczej na plus, mieli Katarzyna Trylnik (Servilia) i Krzysztof Bączyk (Publio). Spektakl był więc nierówny, ale parę dobrych głosów było jego podstawą, więc wrażeń pozytywnych nie brakło.
Komentarze
Pobutka urodzinowa 17 styczniowa znowu nalezy do Pan 🙂 – nie pasujaca do łaski cesarza (czasami musze sie pofatygowac ze znakami diakratycznymi 😉
Cytujac Kydrynskiego “rrewelacyjna, niepowtarzalna” Eartha Kitt 89 https://www.youtube.com/watch?v=sVXFDtC_gqk
Dalida 83 https://www.youtube.com/watch?v=_ifJapuqYiU
F Hardy 72 https://www.youtube.com/watch?v=2ICFtXx546A
Mam bardzo podobne odczucia – nieporadność inscenizacji to główna cecha tego spektaklu. Nie mówię już o tym, że można było zrobić wszystko inaczej, ale reżyser nawet nie wykorzystał tego, co miał do dyspozycji. Np. nużący przez oba akty ekran można było wykorzystać do pokazania jakiejś innej jakości, KOMPOZYCJI, można było przecież tak rekwizyty i śpiewaków poustawiać, żeby coś tworzyli prócz chaosu, a zamiast tego widzieliśmy tylko bałagan i to na powiększonym ekranie. Nasuwa się więc pytanie: od czego jest reżyser i aż dwaj dramaturdzy?
Pozytywnie odebrałem za to użycie pianoforte (jak w wiedeńskiej Staatsoper) zamiast klawesynu (który moim zdaniem w sali Teatru Wielkiego w ogóle nie brzmi).
Paru dobrych śpiewaków i momentami niezła orkiestra (brawo drzewo!) to jednak za mało na dobry spektakl w takim teatrze. Jednym słowem:
kolejny nieudany Mozart w Teatrze Wielkim. Kolejna jedno sezonowa (ko)produkcja.
Swoją relację opublikował już także bloger znany jako Opera Traveller, bywający i w TWON i w Krakowie (jest fanem Kwietnia). Miło się i to czyta i ciekawie, rzadko można sprawdzić jak nasze spektakle odbierają ludzie z zewnątrz.
http://operatraveller.com/2016/01/17/conspiracy-theories-la-clemenza-di-tito-at-the-teatr-wielki-opera-narodowa/
A również wczoraj mieliśmy w kinach bardzo ładnych „Poławiaczy pereł” z Met. Było przyjemnie, o co ostatnio w operze coraz trudniej a Mariusz Kwiecień ukradł drugą część spektaklu.
„Władca ułaskawiający zdrajców? Zawsze wspaniałomyślny i dobry.”
Gdyby tzw. nieżyciowość miała być kryterium istotnym dla zdeprecjonowania opery, dotyczyłoby to znakomitej większości XVIII-wiecznych oper.
Zresztą listę takich – jak najbardziej rzeczywistych – wspaniałomyślnych, ułaskawiających zdrajców władców można sporządzić na podorędziu, bez jakiejś szczególnej kwerendy: Jan Kazimierz, Władysław Jagiełło, Zygmunt Stary, Zygmunt III Waza, August II, Fryderyk II (pruski), Karol VII (francuski), Karol II (angielski), Ludwik XVIII, Henryk IV (francuski), Ludwik XIV, Karol V (niemiecko-hiszpański) etc. etc.
A ja dziś w końcu zajrzałam do TR Warszawa na Holzwege. Drugiego osobnego wpisu już robić nie będę, wspomnę tylko, że nadal uważam, że najlepszy w tym jest Zygmunt Krauze ze swoją naturalnością, szczerością – no i muzyką. Pozostałe osoby – sztuczność była jakby wpisana w ich role, Sandra Korzeniak odgrywała rolę nieznośnie egzaltowanej pańci wymyślającej jakąś wyidealizowaną postać Tomasza Sikorskiego, Jan Dravnel przeciwnie sprowadzał wszystko do cynizmu, a Tomasz Tyndyk jako aktor mający niby grać rolę Sikorskiego to w nią się wcielał, to przeciw niej protestował. A Krauze sprowadzał wszystko do właściwego wymiaru. Trudne, ale widać było, że na sali (pełnej) zrobiło wrażenie.
A propos nietuzinkowych postaci, polecam jutrzejszą audycję w radiowej Dwójce:
http://www.polskieradio.pl/8/2384/Artykul/1571203,Dialogi-z-obrazami-w-legendarnym-mieszkaniu
Jest już program tegorocznego festiwalu Beethovenowskiego:
http://www.beethoven.org.pl/pl/festiwalewielkanocne/xxfestiwal/program
Nigdy do tej pory nie słyszałam o Tomaszu Sikorskim, a to, co tu przeczytałam zaciekawiło mnie. Może trzeba będzie pójść, mimo mieszanych odczuć, na ten spektakl.
@ Aristeros – witam. Fakt, większość XVIII-wiecznych oper, z tych opisujących wydarzenia, nie ma wiele wspólnego z prawdą historyczną. I też często za to je kochamy 😉
@ Frajde – dzięki za link. Spektakl spektaklem, ale jest trochę muzyki Tomasza Sikorskiego na YouTube i na pewno warto jej posłuchać. Pewnie nie każdemu się spodoba, mnie bardzo wciąga.
„Fakt, większość XVIII-wiecznych oper, z tych opisujących wydarzenia, nie ma wiele wspólnego z prawdą historyczną.”
Ależ nie tylko o prawdę historyczną chodzi. Również o prawdę psychologiczną czy etyczną.
Pobutka urodzinowa 18 stycznia
Danny Kaye aka Dawid D. Kaminsky 103 https://www.youtube.com/watch?v=7ELlLtL3VBA
Dlaczego ten wlasnie clip na tym powaznym blogu? Jesli nie calosc, to spojrzcie na 10:30 i pozniej “when the saints go marching in” 😀
Muzyka Tomasza Sikorskiego (dla mnie niezwykle piękna) zbyt rzadko pojawia się w programach koncertów. W 2015 zauważyłem 2 razy (raz w S1, drugi w UMFC)
—-
A propos S1 – czy był ktoś wczoraj (Marek Bracha i Jose Florencio) ?
W temacie „Holzwege”: potwierdzam, że najlepsze wrażenie z przedstawienie robi Pan Krauze, chociaż nie aktor to wypada najbardziej naturalnie, Sandra Korzeniak (którą pamiętamy jako fenomenalną Marylin) rzeczywiście jest niesamowicie pretensjonalna, myślę że jest to jakaś wymyślona (i przesadzona) kreacja, której celowości do końca nie rozumiem, niektóre banalne kwestie mówione głosem małej, zdziwionej i zachwyconej dziewczynki były wręcz karykaturalne, Tyndyk nie wiem po co zdejmował wszystko (ale on już tak ma), a całość sprawiała wrażenie „work in progress”, a nie skończonego przedstawienia. W każdym razie w sobotę brawa również były rzęsiste, a publiczność wyjątkowo cicho brała udział w wykonaniu 4’33” 🙂
Czy ktos slyszal (o) Mire Glodeanu? Wlasnie nabylem bilet na jej debiut z Tafelmusik. Gra na „rare violin by Marcin Groblicz (Krakow,1604)” 😆 i na ” violin by Augustin Chappuy (Paris, 1750), preserved in its original condition”.
W sobotę Kate Liu zagrała po raz pierwszy po Konkursie w Chicago (a właściwie w Evanston) w Nichols Hall. Oto komentarze słuchaczy:
Jim Chao:
Kate, truly amazing performance today at NCH. You made lifelong fans out of everyone that attended. I attended many recitals in the past including world class artists such as Lang Lang but you surpassed all our expectations and more. You truly have amazing career ahead of you.
Sue Polutnik:
Thank you for sharing your beautiful music with us in Nichols Concert Hall. We were inspired by your grace and captivated by your amazing performance.
Jim Jennings:
The Saturday concert was great, as I expected. I was not prepared for the tremendous crowd. That was wonderful. For me, and probably for many, the Chopin Sonata was the highlight. It is such a special piece BUT, it’s tricky, no doubt, and it’s challenging to extract all that Chopin was communicating. Kate, you did it so well. How often does a LARGO movement keep the audience on the edge of their seats? You found and maintained the intensity and it really worked! And, of course, the Tarantella Finale movement is one of my favorite things EVER. —- You helped us remember one of the most magical composers of ALL and I so appreciate what you’ve done for us. I predict the industry will be very good to you, as you play concerts and record. — Several years ago, I stood outside your studio and heard you play Scriabin’s Op. 8 No. 12 and I knew great things were ahead. Here we are! Congratulations!!!
Pobutka urodzinowa 19 stycznia
Hans Hotter 107 https://www.youtube.com/watch?v=JR4_9-4cW_o dla mnie jest to jeden z najbardziej przejmujacych finalow operowych.
Janis Joplin 73 https://www.youtube.com/watch?v=Qev-i9-VKlY Sir S. Rattle 61 https://www.youtube.com/watch?v=2KrOUTp8UUo
Polecam fantastyczny (jak zwykle) esej p. Kozinskiej kim byl H. Hotter – Ojciec bogow i ludzi http://atorod.pl/?p=974
no i bis, czyli encore
https://www.youtube.com/watch?v=WR827GboOSs
Dzień dobry 🙂
Ogólnie polecam bardzo, zwłaszcza operomanom, blog mojej koleżanki 🙂
Janis Joplin i Simon Rattle z jednego dnia – ciekawostka…
@ k-fan – dzięki za komentarze o Kate. Teraz będzie znów grać z orkiestrą FN.
Wylądowałem na ostatnim spektaklu – bo czy to jeszcze kiedyś wróci… Reżysersko raczej wiedziałem, na co idę, bom wcześniej na raty obejrzał spektakl z Brukseli, więc nie ma chyba co powtarzać jak najsłuszniejszych – i poniekąd jakoś oczywistych – zastrzeżeń pań Dorot pomieszczonych na obu branżowych blogach (ten drugi został zresztą zarekomendowany powyżej przez samą Panią Kierowniczkę!). 🙂
Przede wszystkim zapamiętam z tej Clemenzy zjawiskową, wysmakowaną – wręcz intymną – kreację Anny Bonitatibus. Co po jej niegdysiejszej Rozynie (z konserwy, niestety) specjalnie mnie nie zaskoczyło, ale może ta właśnie Mozartowska partia wydaje się dla niej wymarzona. Podziwiałem też Charlesa Workmana w tytułowej roli. Był świetny i precyzyjny; i o niebo lepszy, niż etatowy ostatnio wykonawca tej partii – wyranżerowany Kurt Streit, melorecytujący swą partię (na zmianę z nie zawsze czystym śpiewaniem) w La Monnaie. Nasz Annio faktycznie niezły. A Vitelia? Jeśli nawet Vesin istotnie była tutaj trochę fuori posto, to jednak na moim przedstawieniu w końcowej arii porządnie się przyłożyła. Mógł się podobać zwłaszcza jej niski rejestr (którego z kolei trochę brakowało Veronique Gens). No i w TWON szczęśliwie obyło się bez tego (post-Jacobsowskiego?) kombinowania pod górkę, które w Brukseli uskuteczniała ta ostatnia (V.G. bywa świetna, owszem, lecz na moje ucho niekoniecznie akurat w tej roli. Nb. jak ktoś chce idealnej współczesnej Vitelii, która ma w głosie wszystko, co trzeba – gorąco polecam Karinę Gauvin). Czyli podsumowując: jednak nie zawsze w Warszawie dostajemy wokalny drugi garnitur… Krzepiące.
Orkiestra i dyrygent we wtorek też mi się spodobali (o tak, zwłaszcza klarnety i bassethorn, ale i pianoforte).
I na koniec coś, co jeszcze bardziej poprawiło nastrój tego wieczoru. Spotkany w przerwie znajomy operoman (do którego ucha i gustu mam zaufanie) zaczął od tego, że był też na poprzednim, niedzielnym spektaklu. A potem dodał z nieskrywanym entuzjazmem:
– Ale dziś jest znacznie lepiej! 😀
Nieszczęsna Vitellia oczywiście z geminatą (zawsze lepiej się samemu poprawić 😉 ). A do tego „wszystko, co trzeba” dodajmy może – na ludzką miarę.
Zgadzam się całkowicie z przedmówcą, także w ocenie Ewy Vesin, może nie była to kreacja stylowa, ale przekonywująca wokalnie i dramatycznie. Byłem na obu ostatnich spektaklach Tytusa i zarówno w niedzielę jak i we wtorek było znakomicie.