Okołomuzyczne wystawy

Udostępnij
Wyślij emailem
Drukuj

Dziś we Wrocławiu obejrzałam dwie wystawy, które mają pewien związek z muzyką. Albo z muzykami.

Na pewno jednym z ciekawszych wydarzeń związanych z Europejską Stolicą Kultury jest wystawa Eduarda Chillidy pod wiele mówiącym tytułem Brzmienia w BWA Awangarda. Dzieła baskijskiego artysty, jednego z najwybitniejszych rzeźbiarzy drugiej połowy XX wieku (żył w latach 1924-2002), przybyły do nas w związku z tym, że drugą Europejską Stolicą Kultury w tym roku jest San Sebastian, jego rodzinne miasto.

Chillidę kojarzy się zwykle z dużymi rzeźbami w przestrzeni miejskiej, takimi jak ta albo ta. We Wrocławiu są oczywiście rzeźby niewielkie oraz grafiki-kolaże. Aby mieć pewne wyobrażenie: na tej stronie trochę zdjęć z wystawy. Jest w tych dziełach coś niesłychanie czystego, co być może wiąże się z zawsze przez artystę podkreślanych związków z muzyką. Związki te szły też w drugą stronę: na wystawie można posłuchać delikatnych elektronicznych dźwięków stworzonych przez baskijskiego kompozytora Gorkę Aldę (piękne zwłaszcza w zestawieniu z alabastrową Pochwałą światła), a na finisażu wystawy 13 marca będzie można posłuchać specjalnie na tę okazję skomponowanych utworów znanego z Warszawskich Jesieni José M. Sánchez-Verdú na akordeon i kwartet saksofonowy.

Związki Chillidy z muzyką były też czysto praktyczne: lubił jej słuchać przy pracy. Opowiada jeden z synów (ośmiu!) artysty, Ignacio, w gazetce ESK 2016: „Dla naszego ojca muzyka była niezmiernie ważna i my, jego dzieci, szybko zdaliśmy sobie z tego sprawę, jako że od czasu do czasu potrzebował nas w swojej pracowni, świętym dla niego miejscu, do którego zazwyczaj nie zaglądaliśmy, żeby mu nie przeszkadzać. (…) Ojciec puszczał muzykę, my kładliśmy się na podłodze albo stawaliśmy w dziwnych pozycjach, a on godzinami nas rysował. (…) Jestem przekonany, że bracia czerpali z tych spotkań taką samą przyjemność jak ja, gdzie muzyka, zwłaszcza że byliśmy niesfornymi dziećmi, powodowała, iż całkowicie się odprężaliśmy i uspokajaliśmy. (…) Te muzyczno-rysunkowe spotkania były dla nas szalenie ważne”. Co ciekawe, w domu muzyki nie słuchał.

Z muzycznej więc częściowo wystawy przeszłam do Centrum Sztuki WRO na wystawę związaną z muzykiem: Krenz 8: Blow Up. Autorem jest Igor Krenz, syn Jana, znany z prac wideo i grup artystycznych (m.in. Azorro). Ale współautorem jej jest właśnie Jan. Otóż okazuje się, że wielki dyrygent kilka dekad temu miał szczególne hobby: ze swoich licznych artystycznych podróży oraz sytuacji wakacyjnych i rodzinnych kręcił filmy na kamerze 8 mm (stąd ósemka w tytule). Sam je montował, porządkował i opisywał, pokazywał je tylko rodzinie i przyjaciołom. Ciekawe, że apogeum tej pasji przypadło na lata 1963-1985, a kiedy artysta kupił kamerę wideo, jakoś stracił chęć do dalszego filmowania – to już nie było jego medium. I w końcu w ogóle ta pasja stała się mu obojętna: w 2000 r. oddał wszystkie taśmy synowi z podtekstem „możesz sobie z tym robić, co tylko chcesz”.

Piszemy o tym, co ważne i ciekawe

Z tej ciąży nie ma już co zbierać, mówi lekarz na USG. „I czego pani od nas oczekuje?”

Nie wrócę do ginekologa, który prowadził moją ciążę, bo musiałabym skłamać, że poroniłam, opowiada Wioletta. Przez kilka tygodni żyłam jak tykająca bomba, nie jadłam, nie spałam, wyznaje Karolina. Obie przerwały ciążę w drugim trymestrze.

Agata Szczerbiak

Igor długo nie robił z nimi nic. W 2007 r. znalazł w jednym z nich ujęcie zrobione przez niego samego, gdy miał 13 lat: na jakichś wakacjach wziął kamerę od ojca i próbował nią śledzić ptaka w locie. Po latach wyciągnął tę sekwencję i pokazał jako „swoje pierwsze dzieło filmowe”, dedykując je Józefowi Robakowskiemu, współtwórcy Warsztatu Formy Filmowej, który powstał właśnie w latach 70. Teraz zajął się taśmami ojca szerzej. Powyciągał z nich poszczególne kadry, pomontował po swojemu, powiększał niektóre (stąd nawiązanie do filmu Antonioniego). Zdekonstruowane filmy można oglądać na kilku ekranach w jednej sali. Dla osób związanych z muzyką szczególnie fascynujące będzie nagłe odnalezienie na zdjęciach młodego Andrzeja Hiolskiego z Andrzejem Bachledą, Jerzego Waldorffa, Jerzego Kawalerowicza, Jarosława Iwaszkiewicza, muzyków WOSPR (pojawiają się też plakaty ich koncertów), a i samego Jana Krenza, choć o wiele częściej jego przystojnej małżonki. Ale są też i anonimowe osoby spacerujące po Londynie czy Tokio, przyjaciele rozpalający ognisko na Mazurach, różne tajemnicze obiekty, afisze premier filmów (np. Mechanicznej pomarańczy)… Wszystko oczywiście w kolorach taśmy ORWO, odrealnione, zatomizowane. Igor mówi, że jest to praca o pamięci. I zapowiada, że jeszcze coś z tymi taśmami zrobi. Ciekawe, inne spojrzenie w 90-lecie Jana Krenza. Wystawa czynna do 22 lutego.

PS. O dzisiejszym koncercie nie będę się rozpisywać, bo… spóźniłam się na drugą część 😳

Udostępnij
Wyślij emailem
Drukuj