Zróżnicowany duet

Udostępnij
Wyślij emailem
Drukuj

Mogą grać ze sobą dwie bardzo odmienne osobowości artystyczne i mimo to tworzyć prawdziwy duet. To świadczy o klasie obojga muzyków. I tak jest w przypadku Claudia Bohórqueza i Katii Skanavi.

Grywają ze sobą od lat, co słychać. Ale można powiedzieć, że w jakimś sensie są przeciwieństwami. Bohórquez jest bardzo emocjonalny, ale potrafi się przytemperować. Skanavi – taką ją zresztą pamiętam z Konkursu Chopinowskiego sprzed 20 lat – jest typem logicznej konstruktorki, która umiejętnie dozuje emocje i potrafi też je podkręcić, nawet bardzo.

W każdym z dziś wykonanych utworów ten walor różnorodności, a przy tym jednak porozumienia, objawiało się to inaczej. W wykonanych na początku Fantasiestücke op. 73 Schumanna wiolonczelista był bardzo romantyczny, pianistka – opanowana, chwilami nawet antyromantyczna. Ale jakoś to razem grało. Tu on dominował. Natomiast w Sonacie op. 65 Chopina trudno powiedzieć, żeby któreś z nich dominowało, ale widać, że ona miała większy wpływ na interpretację: już krótki fortepianowy wstęp był zagrany dość powoli, ze smutną powagą i refleksją. Skanavi grała z pełną świadomością, że to późny utwór Chopina, pełen gorzkiej mądrości. Ja bardzo lubię emocjonalne i intensywne wykonania tego utworu (np. Mischy Maiskiego i Marthy Argerich, albo też Jacqueline du Pré i Daniela Barenboima), ale muszę powiedzieć, że taka koncepcja też mnie przekonała, a nawet wykazała szczególne walory.

Piszemy o tym, co ważne i ciekawe

Z tej ciąży nie ma już co zbierać, mówi lekarz na USG. „I czego pani od nas oczekuje?”

Nie wrócę do ginekologa, który prowadził moją ciążę, bo musiałabym skłamać, że poroniłam, opowiada Wioletta. Przez kilka tygodni żyłam jak tykająca bomba, nie jadłam, nie spałam, wyznaje Karolina. Obie przerwały ciążę w drugim trymestrze.

Agata Szczerbiak

Był to jedyny utwór, który artyści grali z nut – prawdopodobnie nauczyli się go specjalnie na koncert w Warszawie. Czuło się zresztą odrobinę mniej swobody, nawet zdarzyło się parę „sąsiadów”. W drugiej części znów było swobodnie, i jeszcze inaczej. Sonata Debussy’ego zaskoczyła wspaniałym, pełnym szlachetnego patosu wstępnym wejściem pianistki; oboje artyści w pełni ukazali jej swoistą teatralność, bo to nie jest zamglone impresjonistyczne dziełko (chyba że w tajemniczej II części), tylko wyrazista opowieść, i to jeszcze wystylizowana. A na koniec Beethoven, Sonata A-dur op. 69. Bardzo beethovenowski Beethoven. I na bis powrót do Chopina – wolna część z Sonaty.

Bohórquez swoją drogą, świetny muzyk, ale Katia Skanavi mnie zafascynowała. Szkoda, że to nie ona grała Rapsodię Rachmaninowa…

Udostępnij
Wyślij emailem
Drukuj