W gronie przyjaciół

Każdy dłużej istniejący festiwal obrasta w przyjaciół. Tak jest i z Festiwalem Beethovenowskim, na którym niektórzy artyści, „przyjaciele domu”, pojawiają się regularnie. Tak też było w ostatnie dwa dni.

Wczoraj Sinfonią Varsovią dyrygował John Axelrod. Bywa u nas od dawna, jeszcze od krakowskich czasów festiwalu, nawet przez kilka lat (2001-9) był głównym gościnnym dyrygentem Sinfonietty Cracovii. Ale też pokazuje się w różnych miejscach na świecie, a od pewnego czasu dyryguje również operami. Kiedy zaczął pojawiać się w Polsce, był jeszcze młodym zdolnym; w tym roku kończy 50 lat. Pechowo jakoś coś mu się zrobiło w kolano i musiał wchodzić na scenę o kulach, a dyrygować na siedząco. A jako że w programie było m.in. Święto wiosny Strawińskiego, to można sobie wyobrazić, jakie to było zadanie. Jakoś się udało – SV ma przyzwoite dęte, energii też było wiele, może tu i ówdzie nie było wystarczającej precyzji, ale też nie było wstydu. A w pierwszej części Tańce z Galanty Zoltána Kodály’a były naprawdę ładne i efektowne.

Po TańcachKoncert potrójny Beethovena. Różne wykonania się słyszało… Np. absolutnie boskie – w pierwszym, najwspanialszym okresie Studia S-1 z udziałem Beaux Arts Trio. Albo też fajne, energetyczne na Chopiejach – Martha z braćmi Capuçon. Tym razem każdy z solistów przyszedł skądinąd i zapewne nie mieli zbyt wielu wspólnych prób, ale każdy z nich to świetny muzyk. W tym dwóch, którzy niewątpliwie są wieloletnimi przyjaciółmi festiwalu: wybitny wiolonczelista Arto Noras (choć tym razem niestety nie wszystko było tak nieskazitelne jak wcześniej bywało) oraz również znany nam jeszcze od krakowskich czasów Barry Douglas. Wystąpiła z nimi młoda polska skrzypaczka Marta Kowalczyk, którą osobiście pamiętam z I Ogólnopolskiego Konkursu Duetów z Fortepianem na warszawskim Uniwersytecie Muzycznym – miałam przyjemność być wtedy w jury. Skrzypaczka wraz ze swoim ówczesnym pianistycznym partnerem Łukaszem Chrzęszczykiem zdobyli wówczas I miejsce (teraz tworzy duet z Koreanką Somi Kim). Młoda artystka ma też w dorobku inne wyróżnienia. Później wyjechała na studia do Londynu, do Royal Academy of Music, a jej kariera się rozkręca. Gra na jakimś znakomitym instrumencie (nie znalazłam informacji, na jakim). W triu solistów była dobra, choć może nie jakoś olśniewająca, ale też jest doświadczoną kameralistką, więc zapewne dlatego stara się nie wychodzić na pierwszy plan. Ciekawe, jak jej kariera potoczy się dalej.

Dziś również za pulpitem dyrygenckim stanął przyjaciel festiwalu, który jednak wcześniej występował w innych rolach. Julian Rachlin grywał na skrzypcach i altówce, ale zdaje się, że dyrygenturę zaczyna traktować naprawdę poważnie. Na dowód można zauważyć, że wykonaną z Polską Orkiestrą Sinfonia Iuventus VII Symfonię Beethovena dyrygował z pamięci. Widać, że się wczuwa, stara się też o estetykę ruchu. Czy będzie z niego dyrygent? Na razie wspólny występ był okazją do wyżycia się i dla niego, i dla orkiestry, która nagrodziła go entuzjastycznym tupaniem. Czy jednak efekt był zadowalający? Niestety, było ciężko i topornie, nawet szybkie tempa nie pomagały. Sinfonia Iuventus to jednak poniekąd orkiestra młodzieżowa i to słychać, zwłaszcza w niedoświadczonych w sposób słyszalny dętych blaszanych. W pierwszej części wrażenie zdominował charyzmatyczny wiolonczelista o korzeniach peruwiańsko-urugwajskich Claudio Bohórquez. Też przyjaciel domu, skoro grywa muzykę Krzysztofa Pendereckiego, w Warszawie zresztą już go wcześniej słyszeliśmy. Tym razem zagrał jeden z najpopularniejszych „hiciorów”, czyli Koncert Dvořáka, i choć ten utwór mi się już znudził (repertuar wiolonczelowy z orkiestrą nie jest bardzo obszerny), to tym razem słuchałam go z przyjemnością. Na bis był oczywiście Bach – Preludium z Suity G-dur. Pojutrze Bohórquez ma recital z pianistką Katią Skanavi (z którą wiążą się sympatyczne wrażenia z Konkursu Chopinowskiego z 1995 r. – otrzymała na nim wyróżnienie), więc już się cieszę.