Uczta Baltazara na koniec MP
Mene, tekel, ufarsim… policzone, zważone, podzielone. Czy te słowa mogą dotyczyć przyszłości krakowskiego festiwalu? Zobaczymy. Na razie usłyszeliśmy je na koncercie finałowym.
Accademia Bizantina, Ottavio Dantone, chór Capelli Cracoviensis – czegóż chcieć więcej? Znakomite wykonanie Belshazzara Haendla, kolejnej jego „listy przebojów”, której słuchając nie zauważa się mijającego czasu – a wraz z jedną dwudziestominutową przerwą (plus słowo wstępne wygłoszone przez Marcina Majchrowskiego z radiowej Dwójki) koncert trwał trzy godziny i dziesięć minut. Wartka, dramatyczna akcja, adekwatne wykonanie – po prostu sama przyjemność.
Co do solistów, jedynym zawodem była rola matki Baltazara Nitokris w wykonaniu walijskiej sopranistki Rosemary Joshua, która z trudem trafiała na odpowiednie wysokości dźwięku. Znakomita francuska mezzosopranistka Delphine Galou (Daniel) śpiewała bardzo kulturalnie, w miejscu, w którym siedziałam (tym razem XII rząd z boku), brzmiała trochę zbyt cicho – może po prostu ma mniejszy głos? (Ciekawostka: słowa mene, tekel, ufarsim śpiewała z długimi orientalnopodobnymi wokalizami; nie wiem, czyj to był pomysł). Przebojowy był bohater tytułowy, pojawiający się na scenie dopiero po godzinie trwania oratorium: szkocki tenor Thomas Walker ma znakomitą technikę, długie melizmaty śpiewał bardzo sprawnie na jednym oddechu, był bardzo dynamiczny. Jeszcze bardziej – jego przeciwnik, Cyrus (Włoch Filippo Mineccia), kontratenor bojowy. I jeszcze niewielka, ale przyzwoita rólka Andreasa Wolfa z Niemiec (Gobrias). Małe solówki mieli też członkowie Capelli; cały chór tak się podobał współwykonawcom, że wszyscy się w pewnym momencie obrócili ku niemu, żeby go oklaskać.
Uczta Baltazara skończyła się, Cyrus zwyciężył, w podniosłych nastrojach rozeszliśmy się do domów. A co dalej? Nie wiadomo. W słowie wstępnym padły słowa podziękowania za ten i pozostałe festiwale dla odchodzącego Filipa Berkowicza. Dostał wielkie i długie brawa, ale kwiatów nie przyjął komentując, że dziękuje za puste gesty (nie widziałam tego, sam mi zrelacjonował). Rozejście się jest więc przykre. Ze strony KBF usłyszałam, że chcą kontynuować festiwal pod tą samą nazwą, nie wyobrażają sobie inaczej (padło zresztą ze sceny zaproszenie na przyszłoroczną edycję). Nie ma rady – będzie spór prawny, może nawet oprzeć się o sąd. Powiedziano mi też, że ma zostać ogłoszony konkurs na nowego szefa artystycznego, i to konkurs międzynarodowy. Kto się zgłosi do takiego konkursu? Jakoś sceptyczna jestem. Ale niech próbują. Jeśli się uda, to co najwyżej w przyszłoroczny Wielki Tydzień będziemy się zastanawiać, gdzie pojechać.
Komentarze
Poza wspaniałą muzyką i niezapomnianymi wykonaniami będzie mi zwyczajnie brakowało tej naszej festiwalowej „rodzinki”.
Z całym szacunkiem dla Filipa Berkowicza, ale Misteria Paschalia to dla mnie czas i miejsce, a nie On. To pomysłowy facet – to po pierwsze, a będąc takim i działając w sztuce, czyż nie wie, że każdy dzień to tworzenie czegoś na nowo? – to po drugie, a zatem nie powinien być aż tak małostkowy. Jestem pewny, że gdzie indziej stworzy coś równie dobrego. Najlepszą marką jest Jego nazwisko.
Dodam, że świetna była (dla mnie) również Accademia Bizantina, w niedużym składzie, nie najlepiej zapewne słyszalna w za dużej do tej muzyki i głosów solistów przestrzeni ICE – ale Kraków nadal czeka na swoją Filharmonię, której miejscy decydenci nadal upierają się nie wybudować – Accademia grająca bardzo sprawnie, sprężyście i wyraziście. Sama przyjemność! Mnie osobiście melizmaty w proroctwie wyjaśnianym przez Daniela kojarzyły się z tradycją francuskich ciemnych jutrzni i ozdabianymi tak literami hebrajskiego alfabetu… Piękny i efektowny pomysł, choć kontrowersyjny. Wracając do przyszłości krakowskiego festiwalu Misteria Paschalia – smutno będzie jeździć do innego miasta, gdyby „siły miejscowe” zawiodły… Przyzwyczaja się człowiek szybo, że corocznie może usłyszeć piękną muzykę przez cały tydzień… smutno!
Potencjalnie najbardziej irytująca może być zbieżność terminowa 2 równorzędnych imprez (wygranym może się okazać Festiwal Beethovena). Oczywiście koincydencja jest tu bardziej zrozumiała, niż choćby w przypadku wyznaczenia terminu Festiwalu Miłosza na dokładnie tę samą datę, co warszawski Big Book Festival…
Wrócę do wydarzenia z zamierzchłej przeszłości, czyli z zeszłego miesiąca.
Lesio był na żywo i zrelacjonował http://szwarcman.blog.polityka.pl/2016/02/18/nieznana-anegdota-ze-stockhausenem-w-tle/#comment-257319
a teraz była retransmisja, dla której poświęciliśmy bez żalu kolejne obrabianie pasji Bacha przez zbyt duży zespół (pan Pichon lubi na bogato). Uczucia po wysłuchaniu są mieszane.
Zgoda, zespół instrumentalny grał pięknie, nie pierwszy raz i nie ostatni zapewne. Brak dętych w partyturze już na starcie daje dużo punktów. Do pewnych kontrowersyjnych pomysłów pierwszego skrzypka, z rzadka tu słyszalnych, my uże priwykli. Ogólnie znakomicie zagrane. Czy lepiej, czy gorzej niż u Jacobsa, czy tak samo dobrze, oceniać nie będę. 🙂 Jednak to jest oratorium, więc się dużo śpiewa i tu pewne sprawy nas zadziwiły, w jedną stronę i w drugą. Na pewno miło było słyszeć JJ Monowida w roli odpowiadającej warunkom głosowym, gdzie zamiast walczyć bez powodzenia z organizmem (jak w ariach Haendla napisanych dla kastratów) zaśpiewał z dobrą intonacją, nie upraszczając trudniejszych fragmentów (bo nie było takich). Aktorsko zawsze jest dobry, więc tym bardziej wrażenia były pozytywne. Po drugie, pozytywnie zdziwił Artur Janda, który nieco powściągnął emisję i od razu były efekty – czyli bardzo pięknie i przekonująco wykonana, ale nie zagłuszająca wszystkiego wokół rola Faryzeusza.
Zdziwienia w drugą stronę, tu jest mi bardzo przykro, smutno i żadnej satysfakcji z tego powodu, dostarczyła Olga Pasiecznik. Rola główna, tytułowa, trudna, jedno glissando za drugim. Da się zaśpiewać doskonale, czego koronnym dowodem nie jest dla mnie nagranie Jacobsa, a Hana Blażikova z Collegium Marianum, chyba tylko w wersji telewizyjnej (trudno to znaleźć, gdyby ktoś był zainteresowany, to służę wiedzą konspiracyjną). A tu było siłowe przepychanie i podejrzana intonacja, i nadmierna wibracja, zresztą nie do końca maskująca problem. Nie chwilami, tylko cały czas. Coś nie działało jak trzeba i od razu przypomniał się dość okropny początek Weihnachtsoratorium sprzed trzech miesięcy, i bardzo podejrzane Wesele Figara sprzed dwóch… A dwa lata temu wszystko było w największym porządku. Nic nie trwa wiecznie, ale może jeszcze się jakoś uda, żeby potrwało?
To tyle o zaległościach. Resztę Obcowania ze Sztuką w święta załatwił Parsifal. Ładne, tylko długie. Najbardziej mi się podobało, że w dość istotnej roli wystąpiła dzida. A dziewczęta z zamku Montsalvat bardziej atrakcyjne są u Monty Pythona. 😎
Dobry wieczór już z domu:-)
@ Robert Majewski – właśnie wczoraj dyskutowaliśmy; jeden z moich znajomych ma dokładnie ten sam pogląd i próbował przekonać FB. Ja jednak jestem w stanie zrozumieć, że on uważa, że marka, którą stworzył, wiąże się z jakością – a co, jeśli jakość się pogorszy? Z drugiej strony nazwę i „format” festiwalu Wratislavia Cantans stworzył Andrzej Markowski, ale po jego rozstaniu się z nim nikomu nie przyszło do głowy, żeby festiwal mógł się nazywać inaczej. No, ale to były trochę inne czasy. Niech się chłopaki spierają, mnie tam wszystko jedno, najważniejsze, żeby nadal odbywały się dobre festiwale, nieważne pod jaką nazwą.
@ Mateusz Borkowski – tak, przyzwyczailiśmy się do tej drużyny, która przecież przez lata naprawdę była drużyną. Podobnie jak ekipa Festiwalu Beethovenowskiego, która przetrwała w dużej mierze w niezmienionej formie jeszcze od czasów krakowskich.
@ Dorota Szwarcman. „a co, jeśli jakość się pogorszy?”. Też jestem pełen obaw. Tak zżyłem się z krakowskim Festiwalem, że choć mieszkam daleko, nie wyobrażam sobie Wielkiego Tygodnia bez niego – nawet jeśli mogę wpaść tylko na jeden wybrany dzień. Na szczęście mamy „Dwójkę” i Panią.
Niech się spierają. Czy to ważne, kto nazywa się Pink Floyd? Ważne, że obaj panowie nadal tworzą piękne piosenki i grają świetne koncerty. Wierzę, że rozsądek zwycięży, a spór KBF contra Berkowicz skończy się dla nas – publiczności – co najmniej tak, jak stało się z Floydami po rozwodzie.
@ Wielki Wódz
„kolejne obrabianie pasji Bacha przez zbyt duży zespół”
U Pichona to pewnie 20-25 osób śpiewających, nie tak znowu dużo. Kolejny przykład, gdy ktoś dał sobie wmówić androny ‚minimalistów’, jakoby Bach pod żadnym pozorem nie mógł mieć do dyspozycji więcej jak 8-10 śpiewaków, choćby radę miejską poruszał różnymi memoriałami; nie istnieje bowiem żaden „pozytywny” dowód na rzecz twierdzeń minimalistów, tj. że Bach faktycznie tak niewielkiej obsady pragnął, i z myślą o takiej obsadzie komponował; jest tylko wypowiadanie gołosłownych twierdzeń, że nawet jeśli pragnął (o czy mowa choćby w ‚Entwurff’) , i tak nie mógł otrzymać.
Minimalistyczne wykonania Bacha zwykle podobają się tym, którzy przy większych chórach nie łapią bachowskiej polifonii, i muszą słyszeć każdy głos z osobna.
Prawdę powiedziawszy – wiem, że kościół św. Tomasza w Lipsku wygląda teraz inaczej niż za czasów Bacha, ale wymiary chóru się raczej nie zmieniły. I duży chór by się tam po prostu nie zmieścił. A jeśli jednemu słuchaczowi podobają się zespoły solistów, a drugiemu chórzyszcza a la Symfonia Tysiąca Mahlera, to proszę bardzo, rzecz gustu 😈
Aristerosa tylko o to proszę, żeby nie zanudzał ludzi udowadnianiem, jaki ze mnie prymityw. Przecież wiem i wszyscy wiedzą. Aristeros i jemu podobni koneserzy słyszą inaczej, usłyszeliby polifonię nawet w sławnym wykonaniu Mesjasza w Crystal Palace, z udziałem podobno 4 tysięcy chórzystów (gdyby im powiedzieć, że powinni). Ja nie i nie udaję. 😎
A ja bym się nie wykłócał. Raz sobie posłucham Parrotta, raz Klemperera, w zależności od nastroju. Od tego mamy nagrania, żeby mieć wybór.
A co myślicie o czymś takim:
https://www.youtube.com/watch?v=HkkQlupXb4o
?
Oglądałem i słuchałem MP z Pichonem i byłem na tyle rozczarowany, że wyłączyłem się po przerwie.
Po pierwsze nie odpowiadało mi kapiące od pozłoty wnętrze wersalskiej kaplicy. Jakoś nie pasuje do tej Muzyki.
Po drugie – nie wiem po co chórek na pierwszym pietrze wykonywał jakieś dodatkowe pienia, jakby sama Pasja nie wystarczała.
A po trzecie – jeśli się nie mylę – MP istnieje tylko w jednej wersji (Bach jej nie przerabiał/dostosowywał/adaptował – w przeciwieństwie do Janowej) więc może to Pichon zrobił jakąś kompilację.
Bo słyszałem kilka nowych recytatywów i arii, które z poprzednich wykonań MP jakoś mi się nie zapamiętały…
Mam nadzieję, że Mezzo to powtórzy, będzie okazja do sprawdzenia z partyturą….
Natomiast dzień wcześniej Mezzo dało w swoim podstawowym pasmie Pasje Janową wykonaną przez nieznany mi zespół Etranger.
Minimalistyczny lecz wspaniale śpiewający chórek (łącznie 8 osób) + ewangelista + niewielki zespól instrumentalny (nawet nie dostrzegłem fagotu choć wydawało mi się niekiedy, że słyszę jego brzmienie, ale to może jakiś niższy obój albo rejestr w pozytywie).
Naprawdę znakomite wykonanie, też czekam na powtórkę tym razem z radością
@lesio2
Next broadcasts
31/03 – 08h30 on mezzo
A tu wg św. Marka
https://www.youtube.com/watch?v=3abt-9cOkVI
Pozdrowienia
RM
Co ja poradzę, że kiedy widzę nazwisko Pichon, to mi się natychmiast „Kuryer Szafarski” przypomina… 😆
Zembaty zrobił kuku Chopinowi,to on też komuś musiał….
Robercie, dziękuję
I wszystkim polecam, bo uczta wyjątkowa
Jak widac dobre zmiany przeprowadzane noca udzielily sie tez pismu Polityka 😉 – od paru dni serwis jest niedostepny w moich porach popludniowych, czyli polskich nocnych.
W Toronto gral – i to jak! – Paul Lewis. Schubert sonata 9 D 575, Brahms i Liszt – Dante sonata. Na bis byl Liszt bez nazwy i bez tonacji.
https://www.youtube.com/watch?v=YL1U2UhUil0
PS WW – Messiah sing along w Toronto Roy Thomson Hall pewnie nie ma czterech tysiecy chorzystow, ale tez cos.
Pobutka urodzinowa z wczoraj 29 III P. Bailey
https://www.youtube.com/watch?v=oXhebJpB6Tw
30 III E. Clapton https://www.youtube.com/watch?v=o5ZLWw52LtU
Paul Lewis jakoś nigdy jeszcze do Polski nie dotarł. Nasz 60jerzy jest jego fanem 🙂
Najbardziej podobal mi sie Schubert – sonaty zreszta nie znalem – wydaje mi sie, ze Lewis rozumie lepiej niz wielu pianistow, ze Schuberta sie spiewa.
Lubię niektóre nagrania Lewisa (np. sporo sonat Beecia), ale te Schubertowskie miniatury o wiele piękniej, trzeba to powiedzieć, wyśpiewuje jednak chociażby (a może nawet przede wszystkim) Maria Joao P.
Też bym chętnie posłuchała Lewisa na żywo. Może jak tak będziemy pisać, to w końcu ktoś go zaprosi:-)
31 marca – urodziny Haydna. Niektore zrodla podaja inna date. Rozbieznosc bierze sie z roznych okresow wprowadzania kalendarza gregorianskiego w roznych krajach.
No coz, pobutka ktora sie sama nasuwa https://www.youtube.com/watch?v=qTQvFFbVqDo 🙂
A to na dobranocke
https://www.youtube.com/watch?v=qDFClrsEfP0
Skoro uczta Baltazara wciąż tu trwa – oto kilka wspomnień.
Pozdrowienia! 🙂
Dzięki! 🙂
Uwaga, ogłoszenie: czy ktoś chciałby dziś się wybrać do Opery Narodowej na Czarną maskę w przyjezdnym wykonaniu Opery Bałtyckiej? Mam wolne miejsce do dyspozycji.
Ja chętnie, bo tej akurat opery nie znam.
Fajnie. To spotkamy się przed 19.
Wczoraj bylismy na wieczorze sonat: A. Dumay i L. Lortie. W programie Wiosenna, Strauss i Franck. Na bis poszedl ostatnio nagrany Brahms. Panowie grali z werwa i takim animuszem, ze spontaniczne oklaski pojawialy sie w najmniej odpowiednich miejscach 😯 . Jakis czas temu (chyba) ktos pisal o recitalu skrzypcowym w ktorym pianista malo komunikowal sie ze skrzypkiem. Lortie wiercil sie i caly czas zagladal w oczy Augustinowi pomimo ze siedzial, nie mowiac juz o roznicy wzrostu. 😉
https://www.youtube.com/watch?v=rFapJPHhomY
Sie rozumie, Pani Kierowniczko. 😀
No to byliśmy. Z tego, co widziałam, ścichapęk pod wrażeniem. Z mojej strony mogę odnotować, że wszystko oczywiście lepiej się mieściło na tej scenie, co nie znaczy, że pod względem akustycznym było lepsze. Ale wykonanie znów bardzo porządne, no, a o muzyce już pisałam.
O tak, mooocna rzecz. Zwróciły mą uwagę także rozmaite muzyczne aluzje – od Mozarta (pierwsze wejście Donny Anny) po Berlioza (Fantastyczna, Potępienie Fausta). I mnóstwo innych oczywiście…
Przyznam jednak, że warzyw leżących na paterach owocowych – co wytknięto w jednej z recenzji – sam bym jednak nie zauważył. 🙂
A może teraz było już w porządku?
Prawdę mówiąc nie zwróciłam uwagi 😆
Pierwszy kwietnia. Urodzinowa pobutka 121
Alberta Hunter wtedy https://www.youtube.com/watch?v=FE_GFapt9Vw
i w poczatkach latach osiemdziesiatych – przezyla wielki renesans
https://www.youtube.com/watch?v=AUMHNHMLm8k
To jeżeli skupiamy się na kulinariach w Czarnej Masce to orzekam (drogą węchu), że kurczak był prawdziwy a czerwone wino podejrzanie porzeczkowe . A w ogóle czułem się jakbym oglądał to przedstawienie w samych zbliżeniach jak w telewizorze, z pierwszego rzędu do niektórych śpiewaków miałem około metra
Tak to jest, jak się w pierwszym rzędzie siada 🙂
Ja bym tak nie potrafiła oglądać…
„A ja widzę samo lasso”
😉