Semiramida rozpoznana i wykonana
Jeszcze tylko we wtorek w Teatrze Królewskim w Łazienkach można obejrzeć Semiramide riconosciuta Leonarda Vinci (nie mylić z Leonardem da Vinci). Obejrzeć jak obejrzeć, ale posłuchać warto, choć trzeba zarezerwować sobie cztery godziny.
Pomyśleć, że tak skomplikowane libretto Pietra Metastasia, w którym nie sposób się zorientować od pierwszego rzutu, miało aż takie powodzenie. Tytułowa królowa rządzi w męskim przebraniu, dwóch panów się w niej kocha, jeden próbował ją zabić, bo myślał, że go zdradziła, drugi intrygował przeciwko tamtemu. To dopiero początek, jest i księżniczka, która ma trzech zalotników, chce jednego, ale ten akurat kocha się w innej – to właśnie ten sam, który próbował zabić Semiramidę, ale i tak ją nadal kocha itd. Chwilami można po prostu pęknąć ze śmiechu. Oczywiście tłumaczenie tekstu dostarcza dodatkowych powodów do radości (skąd wszyscy biorą tych tłumaczy?). Pierwszy akt jest najbardziej nużący, bo wszystkie te skomplikowane wątki trzeba dopiero zawiązać. Drugi już płynie bardziej wartko, trzeci chwilami wywraca wszystko, ale w końcu rozwiązuje wszystkie węzełki.
Kierownictwo muzyczne spektaklu objął Marco Vitale (prowadzący od klawesynu Royal Baroque Ensemble), który zrekonstruował operę według manuskryptów zachowanych w Mediolanie. Ponoć to i tak wersja skrócona. Ale zrobiona została świetnie, a atrakcją są tu głosy, lepsze czy gorsze, ale ciekawe. A mają się w tej operze czym popisać – arie są karkołomnie wirtuozowskie.
W roli tytułowej Semiramidy występuje Słowaczka (po polskich studiach) Ingrida Gápová, znana m.in. z płyt Goldberg Ensemble z muzyką gdańską. Głos ma świetny, posturę mało królewską, ale rozkręca się w trakcie przedstawienia, a pod koniec już nawet charyzmy nabiera. Jej zdradzieckim ukochanym Scitalce jest Karol Kozłowski – jak zwykle wspaniały. Drugą heroiną spektaklu, księżniczką Tamiri, jest Dorota Szczepańska, bardzo sprawna scenicznie, ale o głosie zbyt ostrym, nie pasującym do baroku. Obok Kozłowskiego pozostałymi jej zalotnikami są: kontratenor Gabriel Díaz jako dziki Ircano oraz sopranistka Ewa Leszczyńska jako Mirteo, brat Semiramidy (który oczywiście nie rozpoznał siostry w męskim przebraniu). Díaz jest dość groteskowy, tak zresztą jest ustawiony i w reżyserii. Leszczyńska natomiast sprawia największą niespodziankę: przez dwa pierwsze akty odgrywa rolę amanta wzdychającego i nudnego, a w III akcie zmienia się w mściwego tygrysa. Podobno to debiut sceniczny artystki; tym bardziej rokuje aktorsko. Bardzo sprawna głosowo, ma piękną barwę, ale w arii zemsty z III aktu nawet trochę ryzykowała urodą brzmienia na korzyść ekspresji – iskry się sypały. No i jeszcze jedna postać o niezwykle ciekawym głosie: Elwira Janasik jako zdradziecki Sibari, śpiewająca altem, ciemnym i głębokim, trochę kojarzącym się z typem głosu Ewy Podleś.
Co do inscenizacji, wrażenia dość mieszane. Ewelina Pietrowiak jest autorką zarówno reżyserii, jak i prostej, funkcjonalnej scenografii. Trochę jest tam dziwnych pomysłów: obok ucieleśnianych podczas arii wizji (np. księżniczka Tamiri wyobraża sobie swoje życie ze Scitalce), które są dość zabawne, pojawiają się też kompletnie niezrozumiałe, jak scenka zbiorowa podczas arii Tamiri w III akcie. Nie wiadomo też, czemu właściwie chór ubrany jest jak na wiejskie wesele – panowie w niezgrabnych garniturach, panie w sukienki z cekinami. Parę strojów głównych bohaterów (autorką jest Katarzyna Nesteruk) jest nawet dość ładnych, jak w przypadku Mirteo, ale większość nie grzeszy urodą. Najważniejsza tu jest jednak muzyka. Bardzo konwencjonalna, ale też bardzo efektowna.
Komentarze
Pobutka!
https://www.youtube.com/watch?v=lR-16fLhBGg
Babilon cieszy się powodzeniem 😉
nadal można posłuchać doskonałego promsowego wykonania opracowania Rossiniego: http://www.bbc.co.uk/programmes/b07sx9yx będzie płyta na Opera Rara, ale co live to live 🙂
była też interesująca przekrojowa płyta z tym tematem zrealizowana przez Annę Bonitatibus: http://i-classical.com/pdf.php?id=000047344.pdf
A jak wypadl Royal Baroque Ensemble?
🙂
🙂
Przepraszam, że nie do końca na temat. ale uwielbiam tę Artystkę a zarazem za każdym razem gdy jej słucham lub o niej czytam jest mi przykro, że świat się na niej nie chciał poznać kilkanaście lat temu lub wcześniej…
http://www.polskieradio.pl/8/3664/Artykul/1666376,Ewa-Podles-Podbila-serca-Wlochow-jako-mezczyzna
@Robert2
To jest nas więcej w tym fanclubie 🙂 https://ximo.wordpress.com/2016/08/13/rof-2016-ciro-in-babilonia-podles-yende-siragusabignamini/
Tutaj tegoroczny „Cyrus” z Pesaro, niestety tylko empetrójka: mega:///#F!8Zkw0JZS!WrDBu1FfufCj3inIc6ZXwQ
Z zapytania ofertowego/ przetargu po najniższej cenie.
@ gramnaaltowce.pl – witam. Muszę przyznać, że podziwiałam zespół, który wykazał się niesamowitą kondycją, i to w warunkach niemal sauny. Trudno było słuchać, a cóż dopiero – zapewne – grać. Ale muzycy (wszyscy) sprawili, że jednak nie aż tak bardzo trudno 😉 A że parę drobnych kiksów w (naturalnych) rogach się zdarzyło, to też nic strasznego.
Panią Ewę też wielbię.
@Robert2 ale jak to świat nie chciał się poznać… mowa jest o jednym festiwalu…, proszę może poczytać biogramy…
Pamiętam jak jedna z moich pań profesorek w szkole muzycznej nie mogła wyjść z szoku, bo na koncercie fenomenalnej i podziwianej na całym świecie Ewy Podleś w Filharmonii w Szczecinie (było to w latach 80-tych), były pustki…
Spektakl był uroczy mimo tych czterech godzin:))) Kocham opere barokową, więc nic mi nie przeszkodziło, nawet wysoki wzrost i zgoła nie-barokowy głos wykonawczyni partii Tamiri. Niemniej tak sliczna dziewczyna zgarnęła najwięcej braw, w czym wielce niesprawiedliwie została pominieta odtwórczyni głównej partii Semiramidy, a także moja faworyta tego wieczora – Sibari, obdarzona ciepłym i głębokim mezzosopranem. Nazwisko kompozytora – Leonarda Vinci – usłyszałam po raz pierwszy kilka lat temu dzięki transmisji na kanale Mezzo spektaklu w Nancy opery „Artaserse” z Philippem Jarousskym i rewelacyjnym Frankiem Fagiolim. Obie opery są pod względem muzycznym bardzo podobne, odnotowałam nawet kilka cytatów. Libretto też – obie akcje dzieja się w starożytnej Azji.
Wczoraj było na odwrót – największe brawa zebrała Semiramida. Rzeczywiście końcówkę miała fantastyczną.
@Wodzowa, chodziło mi raczej o tym, że swoją karierę Ewa Podleś zbudowała o własnych siłach. Nie stała za nią nigdy wielka wytwórnia płytowa i agencja jak w przypadku np. Horne, Valentini Terrrani czy z innej beczki – Bartoli. Przez lata to były zawsze jakieś zastępstwa, drugie obsady nie wspominając już o tym, że pierwszoplanowe teatry ją po prostu ignorowały. Tak więc nie chodzi tylko o ROF choć akurat tam powinna być noszona na rękach w Semiramidzie czy Tankredzie, ale gdy była u szczytu możliwości w tej roli. Ale to są sprawy chyba raczej powszechnie znane w gronie obserwatorów kariery pani Ewy. W wywiadzie-rzece, którą kiedyś napisała PK Podleś i jej mąż wspominają jak to w Wiedniu na plakacie „Rinalda” był małymi literkami Haendel, wielkimi Bartoli a o tytułowej śpiewaczce nie raczono wspomnieć. O to mi chodziło.
Miłość do Ewy Podleś jest dla operomaniaka „oczywistą oczywistością”. I chociaż rzeczywiście nie osiągnęła ona pozycji, jaką cieszy się dziś kilka polskich gwiazd – ona jedna ma status postaci kultowej. Ma mnóstwo wyznawców (bo to tak trzeba określić) , którzy jeżdżą za nią gdziekolwiek śpiewa. Maestra Podleś jest fenomenem i nie ma już co się martwić, że świat muzyczny nie leży w całości pokotem u jej stóp – tym gorzej dla świata. A kariery płytowej nie zrobiła, chociaż mogła. Ma za dużo charakteru, by wiązać się kontraktem z wielką wytwórnią, której wydaje się, że robi zaszczyt artystce.
Ewa Podleś? Tego kultu to i ja jestem od dawna żarliwym wyznawcą. Widziałem np. wszystkie Podróże do Reims z nią tutaj dawane, większość Tankredów – i oczywiście dużo, dużo więcej. Więc kto się tam nie poznał, to nie poznał…
Ale może przejdźmy już do wpisowego adremu:
Byliśmy z Ariadną100 na spektaklu premierowym. I podzielamy ogólnie (a często nawet szczególnie 🙂 ) ocenę Kierownictwa. W tytułowej roli Semiramidy/Nimroda Ingrida Gápová to w istocie obsadowy strzał w dziesiątkę; świetny głos, subtelna stylowość, dobre aktorstwo. Absolutnym odkryciem wieczoru była też (nieznana mi wcześniej) Elwira Janasik, która zaprezentowała się zachwycająco pod każdym względem. Poza słusznym skojarzeniem PK ze śpiewem Naszego Dobra Narodowego, dorzucę własne – Janasik przypominała mi z głosu (a i nieco z wyglądu 🙂 ) Tatianę Troyanos. Tak czy inaczej, wyższej półki już nie ma… Gápová i Janasik wypadły zresztą chyba też najswobodniej w recytatywach, z których naturalnym podaniem inni miewali (mniejsze lub większe) kłopoty. Karol Kozłowski zdążył nas przyzwyczaić, że bywa wyłącznie rewelacyjny. I tym razem oczywiście też był. Ech, kiedy wreszcie ów fantastyczny artysta DOSTANIE ten paszport… 😉 Zauważmy przy okazji, że biorąc pod uwagę kompozytorski zamysł, nasz tenor zamienił się rolą z kontraltem (nb. E.J. figuruje w programie jako mezzosopranistka), bo w oryginale to Sibari jest partią tenorową, a Stiltace kontraltową. Dodajmy również dla porządku, że hiszpański falsecista śpiewał partię przeznaczoną przez Vinciego dla głosu żeńskiego. Czyżby więc zadziałał tu parytet?
Obsada wydawała się dość wyrównana; wprawdzie z przydługimi w tym dziele recytatywami bywało – jako się rzekło – rozmaicie, ale już arie wypadały znacznie lepiej u wszystkich.
U Ewy Leszczyńskiej przepięknie wypadły te liryczne, w których mnie wprost zaczarowała. Na tygrysice zapewne ma jeszcze czas (choć i tu przynajmniej było czysto). Dorota Szczepańska to z kolei sopranistka bardziej ekstrawertyczna w typie, o donośnym głosie, który w ariach mógł się spodobać (i wyraźnie się spodobał – także premierowej publiczności). Ale jej recytatywy i ogólnie aktorstwo podobały mi się już jakoś mniej; co pewnie można dopracować (zresztą nie u niej jednej w tym spektaklu).
Ciekawe, ile z tej partytury zdołaliby wycisnąć dyrygenci miary Minkowskiego czy Luksa, ale należy wyrazić szacunek maestro Vitalemu – przede wszystkim w ogóle za przywrócenie tej Semiramidy do życia. I za porządne przygotowanie oraz obsadzenie spektaklu.
Reżyseria wprawdzie – najdelikatniej mówiąc – nieprzytłaczająca, lecz wieczór muzycznie na szczęście bardzo udany. Również więc polecam, chyba nawet nie tylko miłośnikom barokowych cymeliów. Bite cztery godziny, ale czas się jakoś specjalnie nie dłuży. Gdyby tylko jeszcze bilety mogły być tańsze…
Gdyby to jeszcze kogoś zainteresowało: Leonardo Vinci przeżył najprawdopodobniej 40 lat (choć według innych źródeł zaledwie 34!). Jak głosi fama, przyczyną przedwczesnej śmierci neapolitańczyka było otrucie przez zazdrosnego męża którejś z oblubienic… Vinci zdążył jednak w swym (mniej lub bardziej) krótkim życiu skomponować trzydzieści kilka oper. Dotychczas ukazało się na płytach kilka z nich: Kochankowie na pokład! (Li zite ‚ngalera, CD firmy Opus 111, 1999) – nb. omówiona w przewodniku Piotra Kamińskiego; a w latach ostatnich L’ammalate immaginario (Chory z urojenia – według Moliera, CD), La Partenope (wersje CD i DVD), Artaserse (VC, potem też DVD) oraz Katon w Utyce (CD Dekki). Nazwisko Vinciego znajdujemy także na licznych recitalach – takich artystów jak: Filippo Mineccia, Emanuela Galli, Francesca Cassinari, Cecilia Bartoli, Simone Kermes, Anna Bonitatibus (choć na wspomnianym przez woytka świetnym albumie z rozmaitymi Semiramidami – akurat Vinciego mamy jak na lekarstwo), Roberta Invernizzi, Franco Fagioli, David Hansen, a nawet (jak gdzieś znalazłem) Pino de Vittorio.
Zapewne i nasza warszawska Semiramide riconosciuta zostanie niedługo zarejestrowana, oby!
Byłem na spektaklu Semiramidy w sobotę i dzisiaj. Zgadzam się z przedmówcą w stu procentach. Gapova i Janasik mnie także oczarowały. Dziś, na ostatnim spektaklu kończącym cykl prezentacji dzieła, czuć było wyraźne odprężenie wśród wykonawców, co tylko podniosło jego i tak wysokie walory muzyczne. Wybitne osiągnięcie, warte niewątpliwie rejestracji.
Pino de Vittorio i Franco Fagioli w jednym, beznamiętnym zdaniu. I jeszcze Simone Kermes. Pięknych czasów dożyłem. 😛
Może więc dodam, że Pino de Vittorio akurat zaśpiewał rzetelnie całą kantatę czy dwie (nie mam tych płyt przy sobie), to nie był recital. Poza tym śpiewa w operze o galerze, przepraszam za rym. To wszystko zanim Franco Fagioli skończył szkołę muzyczną na moje nieszczęście (Simone Kermes ta uwaga nie dotyczy, bo ona jest pradawna; w każdym razie na pierwszy rzut oka, w papiery jej nie zaglądałem). 🙂
Pobutka!
https://www.youtube.com/watch?v=smIjMN56qck
Dzień dobry 🙂
Budząc się w tanecznym rytmie spieszę donieść, o czym nie wspomniałam wcześniej, że poniedziałkowy spektakl był rejestrowany przez kilka kamer. Dla NInA.
To bardzo ładnie ze strony NInA 🙂
Bardzo ładnie, ale tam ma być podobno jakaś dobra zmiana. A to ani polskie, ani o husarzach nie jest.
Z recitali (czy jak je tam zwał) złożonych wyłącznie z muzyki Vinciego, a zaśpiewanych przez jednego artystę – Filippo Mineccia zostałby chyba sam na placu boju. Dlatego wymieniłem go na początku listy. Reszta to repertuarowe lub personalne składanki – co sądziłem, że jest oczywiste. Poza Pinem inni zresztą też włączają Vinciego do programów swych (excusez le mot) 😉 recitali, śpiewając zarazem w jego operach – choćby Invernizzi czy Fagioli; nie są to więc zbiory rozłączne.
Przyznaję się – wymieniłem rozmaite nazwiska nie tylko beznamiętnie, ale nawet nie mam pewności, czy enumeratywnie 🙂 Choć FF i PdV przedzieliłem jednak Hansenem, co nieco chyba umniejsza grzech 😀
A Simone Kermes przynajmniej BYWA wielka; czego nie da się powiedzieć na przykład o wspominanej (i skądinąd dla Vinciego zasłużonej) Invernizzi. No, to dzięki Wielkiemu Wodzowi ujawniłem w końcu trochę ze swych namiętności…
Kermes wielka ❓
Zdarza się jej – jak choćby tu:
https://www.youtube.com/watch?v=vFXi5u26Hcg
Po niej nie mogę w tym słuchać nikogo (a już zwłaszcza niektórych przereklamowanych falsecistów) 😉
Dobre na capstrzyk, swoją drogą.
Kermes jest tragiczna i beznadziejna. Jej „kariera” dowodzi jakim absurdem rządzi się dzisiaj rynek muzyczny i coraz większa część, niestety, publiczności.
Wiele dałoby się o tym Porporze Mme Kermes powiedzieć, przede wszystkim jednak warto zapytać, na jakiej samogłosce śpiewana jest pierwsza, dłuższa wokaliza (ok. 1’15”)? Bo na moje ucho to jeździ gdzieś między A i O, a ponieważ ani początkowa spółgłoska, ani końcowa sylaba nie zostały wyartykułowane, nie dostaniemy najistotniejszej informacji: co to za słowo, czyli w jakiej sprawie ta wokaliza. Podobnych przypadków jest w tym nagraniu wiele (daleko nie szukając: incipit w da capo).
Ja bym czepiała się tu nie tyle nawet samogłoski, co intonacji. Bo Mme Kermes na pewno nie śpiewa tego początku w tej samej tonacji co zespół 😈
Podejrzewam, że to są składowe ogólnej metody, charakterystycznej dla niej „omdlewającej” maniery, która gra u niej rolę ekspresji. Nic tu nie dzieje się naturalnie i wprost, wszystko jest wymyślone i zawrotnie przekombinowane. Może dlatego Currentzis zrobił z niej gwiazdę w swoich operach Mozarta, które – jak wszystko, czego się tknie – prowadzi lewą ręką za prawe ucho przez Biegun Północny.
Tak, to jest dokładnie to. Dlatego właśnie jej znieść nie mogę.
Ja też! A słyszała Pani Kierowniczka koncert Czajkowskiego z Kopaczyńską i Currentzisem? Gorąco polecam, ale valium pod ręką.
Nie słyszałam. Ale jest tyle innych ciekawych wykonań 🙂
Takiego Pani jeszcze nie słyszała!
https://www.youtube.com/watch?v=M_3gH5E6nZk
Tak oni trochę grają, jak Kermes śpiewa.
Kermes jest „tragiczna i beznadziejna”? Życzyłabym wielu śpiewaczkom, żeby przynajmniej bywały takie „tragiczne i beznadziejne” , a że wybrała dosyć kontrowersyjną formę promowania siebie no cóż. Nikt nikogo nie zmusza. Jednym się może podobać, innym się może nie podobać. Przypomina mi się jedna z dyskusji jaka odbyła się na tym blogu, gdy swojego czasu Kermeska dała koncert w FN i pamiętam jak najgłośniej krytykowali ten recital ci, którzy na nim nie byli 😉 Pozdrawiam serdecznie po powrocie z Wiednia, gdzie nie wszystkie panie dorównywały S.K.
Fakt, we Wiedniu to bywa różnie. Sam widziałem na Mezzo taką operę z Wiednia, Agrippina Haendla, może znacie? 🙂 No więc najlepiej wokalnie tam wypadł Filippo Mineccia, jeśli pominąć pierwszy akt, gdzie nikt nie wypadł w ogóle. Biegał przebrany za faszystę ten Filippo, dużo się działo, na końcu to nawet tę Agrippinę zabili, niby słusznie z wokalnego punktu widzenia, ale jednak chyba autorowi o coś innego chodziło. Ale ja nie o tym, tylko chciałem podkreślić, że to się zdarza i we Wiedniu. Tak, nie wszystkie panie tam dorównują, bywa gorzej.
Jako mieszkanka Wiednia czasami ze smutkiem obserwuję to, co się dzieje na scenie Staatsoper. Niektórzy twierdzą, że lepiej wybrać się na jakieś przedstawienie do Bratysławy o podobnym poziomie, ale w nizszej cenie 😉 Zdarzają się dobre produkcje – ostatnio Tomasz Konieczny w „Lohengrinie”, ale większosć to raczej poziom przeciętny.
Skoro opera ta była nagrywana dla NInA, to będzie ją można obejrzeć na stronie?
@jp97 Tego Lohengrina też m.in. widziałam i podzielam opinię. Gratulacje dla T.K. za rolę Telramunda.
@Ariadna 100
żle Pani pamięta : pochlebiam sobie, że to ja najgłośniej krytykowałem Kermeskę po jej koncercie w FN i – zmartwię Panią – byłem tam obecny ciałem. Zastanawiałem się, czy dla odmiany ci, którzy się tak zachwycali, na pewno słyszeli na WŁASNE uszy, co się tam wyrabiało…
@zos Panie ZOS kompletnie mnie Pana cielesna obecność na tamtym koncercie nie martwi, a wręcz przeciwnie. 🙂
Oho, za chwilę wyjdzie na to, że najgłośniej piałem z zachwytu, wcale tam nie będąc. 😀
Żeby nie było: Currentzisa jakoś dotąd udało mi się szczęśliwie uniknąć, czy to w zestawie w Kermeską, czy PatKop. Co jednak nie znaczy, że obie panie w innych konfiguracjach nie bywają warte słuchania. Można oczywiście przykładać szkiełko mędrca 🙂 , ale liczy się przecież także iskra boża, a one ją (przynajmniej na moje ucho) mają. Inna rzecz, czy zniósłbym (na trzeźwo) Koncert Czajkowskiego z P.K. – skoro już Beecio wyszedł mi bokiem – albo Hrabinę z S.K. 😉
Ten wychodzący bokiem to był Herreweghe i niemiecka orkiestra, bardzo dobra, tylko zapomniałem która? Jeśli tak, to mi weszło i zostało. Zastrzeżenia miałem tylko do waltorni, że mogliby ździebko ciszej, bo te nowe, błyszczące, trąbią jednak bardzo donośnie. A solistka spoko. Gdyby wrócił z zaświatów jakiś Joachim czy Paganini, to wszyscy wyrobieni słuchacze powiedzieliby, że to jest jarmarczne, cygańskie, efekciarskie rzępolenie. Trzeba być gotowym na szoki kulturowe. O! 😎
Po prawdzie, Wielki Wodzu, podobne odczucia miałem też po „Kreutzer-Sonate” (z nią i Sayem), ale posłucham jeszcze za parę lat – może wtedy dorosnę i do tego. Bo precedensy bywały.
Nawiasem mówiąc, orkiestra u Herreweghego w tym nagraniu jest, o ile pomnę, bardziej francuska niż niemiecka, może nawet paryska… Choć mnie utkwiła w pamięci raczej jakaś retransmisja, z której zapamiętałem głównie solistkę. 👿 Nie wiem, może tam grali Niemcy (ale i tak na niewiele to się zdało).
Ariadno, najwyraźniej cielesna obecność to jedno, a duchowa drugie 😉
@Ariadna100 byłem kiedyś na koncercie Kermes. Poza stosem manieryzmów i innych atrakcji szczególnie zapadł mi w pamięci fakt, że klawesyn ją zagłuszał 😉
Czekając wciąż na stosownie miażdżącą ripostę Ariadny, dodam tylko od siebie, że niewymienionym z nazwiska sprawcą był zapewne ten klawesynista (oj, znamy aż za dobrze tego typa – niespożytego zagłuszacza śpiewaków; daaawno temu zdarzyło mu się nawet zagłuszyć samego Tamagna!):
https://www.youtube.com/watch?v=uPEBJgS8_O4
@Robert2 Robercie, ja byłam nie na jednym, ale na kilku recitalach Simone Kermes i zawsze doskonale ją słyszałam, niezależnie od tego czy na scenie był klawesyn, czy nie. Nie wydaje mi się aby to był akurat głos, który łatwo zagłuszyć. 😉