Dwaj przyjaciele „z podwórka”

Udostępnij
Wyślij emailem
Drukuj

Krajanie-łodzianie i przyjaciele z młodości. Każdy z nich poszedł później swoją drogą, choć spotkali się jeszcze po latach. Aleksander Tansman i Paweł Klecki.

Wczorajszy wieczór w Filharmonii Łódzkiej, w wykonaniu znakomitych muzyków – Sinfonii Varsovii pod batutą Jerzego Maksymiuka oraz flecisty Łukasza Długosza – zawierał jedno dzieło dawno w Polsce niewykonywane (V Symfonię Tansmana), jedno prawykonanie światowe (Concertino op. 34 na flet i orkiestrę symfoniczną Kleckiego zostało nagrane już kilka lat temu na płytę za granicą, ale nie zostało dotąd wykonane publicznie) i jedno prawykonanie polskie (Sinfonietta op. 7 Kleckiego). Koncert zostanie powtórzony w piątek w warszawskim Muzeum Polin, więc polecam (choć akustyka będzie nienajszczęśliwsza).

Tansman i Klecki wcześnie wyfrunęli w świat, bo na początku lat 20.; ten pierwszy do Paryża, ten drugi do Berlina (polecam mój artykuł o nich w dzisiejszej papierowej „P”). Po zawierusze wojennej, którą Klecki przeżył tułając się z Niemiec do Włoch, z Włoch do ZSRR, a stamtąd do Szwajcarii, natomiast Tansman prosto z południa Francji uszedł do USA, z których wrócił po wojnie, dawni przyjaciele mieli okazję się zetknąć w Paryżu w 1946 r. Wówczas właśnie Tansman zadedykował dawnemu przyjacielowi symfonię, napisaną cztery lata wcześniej – rozpoczętą jeszcze w Nicei, a ukończoną w Stanach, gdzie bywała już wykonywana. Klecki wziął ją też w końcu na warsztat dyrygencki i poprowadził ją z powodzeniem np. w Paryżu z Orchestre National oraz w Londynie z BBC Symphony Orchestra – podaję za omówieniem Andrzeja Wendlanda w programie koncertu.

Piszemy o tym, co ważne i ciekawe

Mocne canadiano

Nowy premier Kanady Mark Carney jest chodzącym wzorcem wszystkiego, czego Donald Trump nienawidzi najbardziej. Czy będzie też prorokiem antypopulistycznej reakcji?

Łukasz Wójcik

Ta symfonia to typowy dojrzały Tansman, trochę przypomina wojenne symfonie Strawińskiego – jak wiadomo, kompozytorzy byli zaprzyjaźnieni i bliscy sobie pod względem estetyki. Słychać to i w tym utworze, gdzie wiele jest obsesyjnie powtarzanych motywów w nieregularnych rytmach oraz szczególne cierpkie harmonie. Zawsze też jest u Tansmana pewien drive, pozytywistyczny pęd, afirmacja życia.

Klecki – to zupełnie inny, acz nie w mniejszym stopniu fascynujący świat. Zresztą dwa światy, ponieważ przedstawiono jego utwór wczesny, napisany w wieku 22 lat (!) i wydany w Niemczech, oraz późniejszy, już z 1940 r., czyli z lat tułaczki, niewydany. Kolejność nie była chronologiczna – najpierw wykonano właśnie owo późniejsze Concertino z wirtuozowską solową partią fletu. Utwór jak na te straszne czasy dość – można by rzec – lekki, w stylu wybiegającym już w stronę Hindemitha i tzw. Neue Sachlichkeit. Natomiast Sinfonietta (tu z kolei bardzo wirtuozowską partię ma koncertmistrz) to jeszcze utwór postromantyczny, ale już bardzo post; zastanawiałam się, co mi on przypomina, i może to być późny Richard Strauss z czasu Metamorfoz, a może też być trochę młody Schoenberg czy Zemlinsky. No, co tu dużo mówić, entartete Musik jak się patrzy. We wspaniałym gatunku, efektownie i zręcznie na orkiestrę napisane. Czemu nie można się dziwić, w końcu Klecki był jednym z najwybitniejszych dyrygentów swojej epoki.

Udostępnij
Wyślij emailem
Drukuj