Niemiecki Beethoven pod hiszpańską batutą
W zeszłym roku odbył się 20. Festiwal Beethovenowski, w tym roku święcimy jego 20-lecie – wystartował w Krakowie w 1997 r.
Na wieczornym koncercie inauguracyjnym mieliśmy Beethovena, by tak rzec, z pierwszej – niemieckiej ręki Deutsche Radio Philharmonie Saarbrücken Kaiserslautern. Choć osobiście odzwyczaiłam się od takiej masywnej formy wykonywania tej muzyki. Ale tam jest to estetyka wciąż uprawiana, co więcej – publiczność ją lubi. Do tego stopnia, że sala po VII Symfonii zerwała się na stojaka, co mnie nawet z lekka zdziwiło.
Koncert – jak zostało zapowiedziane na wstępie – został poświęcony pamięci Stanisława Skrowaczewskiego. Niewielu zapewne na tej sali wiedziało (i szkoda, że nie zostało to powiedziane), że dyrygent związany był z tą orkiestrą, która powstała w kryzysowym 2007 r. z połączenia orkiestr radiowych w Saarbrücken i Kaiserslautern. Ściślej rzecz biorąc, od 1994 r. był pierwszym gościnnym dyrygentem tej z Saarbrücken, po połączeniu również tej nowej. Miał do niej na tyle zaufania, że nagrał z nią dla Naxosa całkiem niemało muzyki, w tym także własną. Co do poziomu technicznego więc, nie było się o co obawiać.
Przy pulpicie dyrygenckim stanął Josep Pons, Katalończyk, obecny szef barcelońskiego Liceu. Za fortepianem zaś zasiadł w V Koncercie Beethovena Javier Perianes. To niezły pianista, kilka lat temu miał w Warszawie recital na Zamku Królewskim z muzyką Chopina i de Falli. De Falla był dziś na bis (Taniec ognia) i on mu de facto wyszedł najlepiej. Z Koncertem był o tyle kłopot, że artyści mieli wspólną bodaj jedną próbę i to niestety było tu i ówdzie boleśnie słychać.
Co zaś do orkiestry, podobał mi się poemat Rachmaninowa Wyspa umarłych zagrany na początek – jako zainspirowany znanym obrazem Arnolda Böcklina związany był z głównym tematem tegorocznego festiwalu, Muzyka i sztuki piękne. To rozbudowane dzieło o posępnym nastroju jest grywane chyba rzadziej niż na to zasługuje. VII Symfonia Beethovena miała dobre tempa i była zagrana precyzyjnie (w przeciwieństwie do Koncertu), tyle tylko, że była zbyt ciężka jak na mój gust. Ale publiczność domagała się bisu i go otrzymała (kawałek Scherza).
Koncert rozpoczął się nietypowo – nie mowami o niekończącej się długości, lecz przemową znanego nam dobrze pana tłumacza na przemian po polsku i po angielsku, w której streścił prawie wszystko, co należało powiedzieć, witając co ważniejsze osoby. Powody tego były różne, m.in. finansowe (orkiestra, dla której czas to pieniądz, nie życzyła sobie zbyt długiego przesiadywania na estradzie, i słusznie), ale też dzięki temu nie było żadnych gwizdów, choć oczywiście jedni zostali oklaskani owacyjnie (Elżbieta Penderecka, Anna i Bronisław Komorowscy, Hanna Gronkiewicz-Waltz), inni uprzejmie (min. Piotr Gliński). Dziś to w ogóle były reprezentowane niemal wszystkie opcje – widziałam i Ryszarda Petru (był też w zeszłym roku), i Waldemara Pawlaka.
W południe jeszcze był przedfestiwalowy „auftakt”, jak to określiła p. Penderecka – koncert Sinfonietty Cracovii pod batutą Jurka Dybała. Na początek Etiuda b-moll Szymanowskiego (na jego rocznicę), później Koncert potrójny Beethovena z fałszującym niestety Storioni Trio, wreszcie kolejne „malarskie” dzieło – Obrazki z wystawy Musorgskiego w opracowaniu Ravela. Niestety dopożyczona sekcja dęta, z blachą na czele, kompletnie zagłuszała smyczki (choć i one zostały trochę powiększone). Ciężko jest spełniać symfoniczne ambicje mając do dyspozycji orkiestrę kameralną…
PS. W samo południe będzie ogłoszony program Chopiejów!
Komentarze
Pobutka 3 IV. Wreszcie i u nas wiosna 😀 i wiosenny Beethoven 😉
https://www.youtube.com/watch?v=qizSgHRRbEo
Maleńkie sprostowanie oczywistej pomyłki redakcyjnej ;-): te nagrania Stanisława Skrowaczewskiego z orkiestrą z Saarbrücken wydawała wytwórnia Oehms Classics, nie Naxos. Było ich rzeczywiście sporo – w tym bardzo dobry komplet symfonii Brucknera.
Bardzo dziwi mnie pozytywna opinia o tym zespole – pochodzącym z mieściny wielkości Grudziądza, co akurat obiektywnie nie powinno umniejszać ich jakości, ale dziwi jako dobór na otwarcie festiwalu. Orkiestra bez większych dokonań, szerszego uznania. Ale wszystko to nic w porównaniu do tego jak kiepsko zagrali tak piękny nominalnie repertuar. Cienizna gry wiolonczeli porażała. I i II skrzypce – bardzo nierówno – koncertmistrzyni wyrywała się do przodu, skrzypkowie z tyłu, prawie nie grali, a jeśli już – byli spóźnieni. Nie było to może różnice ogromne, ale zauważalne, szczególnie w pierwszych rzędach. Klarnet w solówce potrafił fałszować. Pianista – raczej nie zapamiętam go z niczego szczególnego – typowy średniak. Najbardziej poraziła mnie jednak owacyjna reakcja publiczności – czy ja jestem głuchy, czy też w świetle kamer i obecności prezydentów chciały się ogrzać tłumy ignorantów muzycznych, „niedzielnych melomanów”. Mam ogólnie poczucie zmarnowanych pieniędzy i czasu. W ostatnich dwóch latach nasz rodzimy zespół Filharmonii Narodowej miał okazję grać te utwory z dużo lepszym efektem. Wyspę zresztą w ich wykonaniu wspominam do dziś. Gdyby nie inauguracja festiwalu – byłbym mniej surowy, ale w takie święto muzyki…
Wcześniej niektóre z tych nagrań Maestra Skrowaczewskiego wychodziły pod szyldem Arte Nova. Nawiasem mówiąc, Oehms Classics pozostaje obecnie chyba w dystrybucji Naxosu, co może być mylące.
Program Chopiejów 2017:
http://pl.chopin.nifc.pl/festival/edition2017/concerts/day/all
Full wypas. Włącznie ze Staierem grającym Chopina.
OK, widzę, że jest poprawka i poprawka do poprawki 🙂
(Naxos -> Oehms -> Arte Nova).
To była jakaś skomplikowana relacja – Dyrektorem Arte Nova, był pan Oehms, który odszedł, założył własny lejbel i odessał niektórych artystów, w tym Skrowę.
Komplet Brucknera ze Skrowaczewskim jest o tyle cenny, że zawiera obie wczesne, nienumerowane symfonie.
(jeśli w ogóle można mówić, że komplet symfonii Brucknera jest czymś „cennym”) 😛
😀
Dopuszczam taką koncepcję – pod tą batutą 😉
Na dzisiejszej konferencji prasowej w Muzeum Chopina obecny był Garrick Ohlsson – przyjechał „realizować projekt fonograficzny”, czyli po prostu nagrywać Chopina – na instrumencie współczesnym i historycznym (tego ostatniego jeszcze nie wybrał).
A SL właśnie wrócił z wyprawy za południową granicę – Paul McNulty buduje dla NIFC kopię Buchholza. A to w związku z konkursem, o którym informacje już wiszą na stronie instytutu:
http://pl.chopin.nifc.pl/institute/iccpi/info
Jednak o samym konkursie jeszcze nie opowiadał, chce zrobić osobną konferencję prasową.
@ Piotrmac – witam. Myślę, że ta orkiestra pojawiła się właśnie z powodu związków ze Skrowaczewskim, choć to tylko takie moje przypuszczenie. Jednak aż tak surowa bym nie była – ale też moim zdaniem nie było powodu do owacji i stojaka (ja zresztą nie wstałam 😉 ).
Dzień dobry; Z tymi brawami i owacjami niekiedy wręcz (również tymi „euforiami” jakby nie było politycznymi) to w ogóle podejrzana sprawa. A całkiem niemałe brawa dostał wszak wczoraj i Pan… od wynoszenia (tudzież wnoszenia) mikrofonu 🙂 pa pa m
A to już tradycja 😉 Na usprawiedliwienie dodam, że czasem są to oklaski z premedytacją.
> Nawiasem mówiąc, Oehms Classics pozostaje obecnie chyba w dystrybucji Naxosu, co może być mylące.
Ta dystrybucja też chyba jednak różnie działa w różnych rejonach świata, bo np. w Polsce Oehmsa ma w swoim katalogu Music Island, a Naxosem „opiekuje się” CMD.
Pani Doroto, mała korekta. Festiwal wystartował w 1997 roku w Krakowie, a nie 2007. Wtedy już był w Warszawie. Pozdrowienia od Krakusa 🙂
Wczorajszej inauguracji słuchałem wprawdzie tylko w transmisji, ale było mimo wszystko znacznie lepiej niż w zeszłych latach (kiedy zdarzało mi się być na sali). A już na pewno nie nazwałbym Javiera Perianesa „typowym średniakiem”; bo jeśli nawet LvB nie wydaje się jego specjalnością (tutaj się mogę zgodzić), to Hiszpan ma w dorobku kilka fantastycznych płyt, zresztą wcale nie tylko rodaków, bo np. Mendelssohna czy Debussy’ego. Bywał też w Polsce wcześniej i baaardzo bym nie chciał, coby po (takich czy innych) malkontenckich przytykach ów wybitny artysta przestał nas odwiedzać 😉
http://www.austriart.pl/2017/04/03/recenzja-liryczny-rachmaninow-frenetyczny-beethoven/
Ależ oczywiście, że w 1997, nie wiem, skąd mi się wziął 2007 (może dlatego, że „pada” później). Przecież napisałam, że 20 lat, a ponadto jeździłam do Krakowa od początku 🙂
Dziś Hong Kong Sinfonietta grała wyłącznie Beethovena. Hmmm… Joanna Wnuk-Nazarowa przypomniała w rozmowie po koncercie, że ponoć Konfucjusz twierdził, że dobra muzyka to ta, która przywołuje niebiański porządek, a zła to ta, która wywołuje emocje. W tym świetle można powiedzieć, że goście z Hongkongu grali po konfucjańsku 😉 tyle że dla nas brak emocji, i to w takim dziele jak Koncert skrzypcowy Beethovena, jest zupełnie nie na miejscu. Brzmiało, i owszem, pięknie, bo 23-letni solista Yu-Chien Tseng z Tajwanu (laureat II nagrody – pierwszej nie przyznano – na Konkursie im. Czajkowskiego sprzed dwóch lat) miał znakomity instrument. Ale nic mnie to nie obchodziło. Choć zagrana na bis Sarabanda z Partity d-moll Bacha podobała mi się, ale to jest właśnie muzyka niebiańskiego porządku. Zagrana w drugiej części IV Symfonia była bardzo porządna i plastyczna, ale też bez wyrazu. Orkiestra (pod batutą dyrygentki Wing-Sie Yip) bisowała Valse triste Sibeliusa i tu nawet jakiś cień emocji się pojawił.
Brzmienie dzisiejszej orkiestry za to podobało mi się o wiele bardziej od wczorajszego – jasne, lekkie i klarowne.
Dzisiejszy koncert rzeczywiście o wiele lepszy. Z chęcią wymnożyłbym doświadczenia i wymazałbym wczorajsze. Precyzja w grze, może trochę brak ducha, choć krótki walc Sibeliusa był najjaśniejszym elementem pod tym wzglwdem. Ale to w sumie kwestia repertuaru – trudno żeby klasyk wygrał z romantykiem.
Ona jedna plus ich trzech,
nie posłuchać ich to grzech.
Co akurat z góry było wiadomo. Ale czasami idziemy na tzw. mistrzowskie wykonania z takim podświadomym przekazem: no będzie świetnie, ale nie takie już cuda się słyszało, nie takimi fajerwerkami zachwyciło. Siadamy sobie z takim mieszczańskim samozadowoleniem, poczuciem bezpieczeństwa… Chociaż nie, było ciut inaczej, bo jeszcze dwadzieścia minut przed koncertem 3/4 kwartetu spokojnie, na pełnym luzie piło sobie herbatkę w kawiarence obok sali koncertowej. Czyli co, żadne tam skupienie, koncentracja, ołtarz sztuki. Tylko rutyna – herbata, wskoczenie w strój estradowy, nastrojenie instrumentu i na estradę. Do pracy.
Tak, do pracy. Chyba każdy muzyk, zwłaszcza ten nie kokietujący, nie krygujący się, zgodzi się, że przede wszystkim do pracy. Traktowanej wszakże niesłychanie poważnie. Belcea Quartet – bo o tym zespole te słowa – dał wczoraj kolejny dowód swojego fenomenalnego profesjonalizmu. Zagrał w ramach 21. Wielkanocnego Festiwalu Beethovenowskiego program, na który złożyły się IV kwartet K. Pendereckiego, II Kwartet F-dur D. Szostakowicza oraz Kwartet e-moll „Razumowski” L. van Beethovena. Wszechstronność tego kwartetu jest imponująca, perfekcja zwala z nóg, wyobraźnia i środki do realizacji pomysłów – niczym nie skrępowane. Nie mogę pojąć – tu już kamyczek do śląskiego ogródka – że na taki zespół przychodzi 3/4 sali kameralnej (z czego sporo muzyków i studentów AM, co akurat nie jest żadną pretensją z mojej strony, wręcz przeciwnie). Koncert był planowany w dużej sali, ale ze względu na małą sprzedaż biletów (NOSPR podał, że względu na kwestie nagraniowe (?), został przeniesiony do sali kameralnej – i tylko zmiana sali mnie nie zasmuciła, bo jednak smakować tego wykonania można tak naprawdę w przestrzeni kameralnej. No i po raz pierwszy widziałem wszystkich muzyków grających z tabletów. Bisy dwa: „Langsamer satz” Weberna i Cavatina z kwartetu op. 130 Beethovena. Warszawa poczeka na Belcea Qartet do sierpnia do festiwalu Chopi i jego Europa. Chociaż na trasie kwietniowej była, co można zobaczyć na ich stronie internetowej.
A skoro o festiwalu Chopin… mowa – to porównując jego reklamę w miesięczniku Gramophone z podanym wczoraj programem, widać że bodaj trzy nazwiska już spadły (Kate Liu, Beatrice Rana i Tobias Koch). No i parę „drobiazgów” programowych to jeszcze work in progress.
Tymczasem w Poznaniu:
http://nibytygodnik.pl/2017/04/04/komentarz-w-sprawie-incydentu-podczas-koncertu-elettovoce-na-festiwalu-poznanska-wiosna-muzyczna/
Chciałbym, żeby to był spóźniony prima aprilis, lecz niestety to prawda…
Ale miałam szczęście, że zajrzałam. 😀
Kupiłam dzięki temu bilety na Chopieje.
Niedużo, bo nie mam pieniędzy. Dokupię może później, bo jeszcze parę przydałoby się.
Dzięki, Dywaniku, co ja bym zrobiła bez Was. 🙂
Dobry wieczór,
no rzeczywiście pani rektor się nie popisała… 🙁
@ 60Jerzy Fenomenalny profesjonalizm Kwartetu Belcei też dzisiaj w Filharmonii Szczecińskiej. I też, jak w Katowicach, został przeniesiony do sali kameralnej. I bardzo dobrze, bo akustyka idealna dla takiego koncertu.