Czytać jak John Malkovich?
To był chyba najbardziej snobistyczny koncert tegorocznego Festiwalu Beethovenowskiego – nazwisko uczestniczącego w nim słynnego aktora przyciągnęło nawet prezydenta Dudę z małżonką…
Parę miesięcy temu Wielki Wódz tu zapodał po swojemu na temat tego wydarzenia. Co tu dużo gadać – miał rację, choć nie do końca. To bowiem, co John Malkovich był uprzejmy czytać po angielsku, to wcale nie był Goethe, lecz w większości poetyckie streszczenie Egmonta autorstwa Friedricha Mosengeila i Franza Grillparzera. Tak więc może nie aż tak żal. Jedyne słowa Goethego, jakie padły w tym wykonaniu, to teksty użyte do dwóch pieśni Klarci, ukochanej Egmonta, oraz monolog bohatera z ostatniego aktu.
Wykonanie rozczarowywało – Malkovich czytał wszystko jakby na jednym tonie, bez wyrazu. Nie tego oczekiwaliśmy (ale czy słusznie?). Mnie osobiście nie podobała się również sopranistka, Szwedka Marie Arnet – nie lubię tak ostrej barwy, zwłaszcza jeśli bohaterka miała być słodką Klarcią. Wykonana przez nią przed przerwą scena Ah, perfido! też nie brzmiała tak, jak powinna, czyli po mozartowsku jeszcze. Dla porządku dodam, że byli tacy, którym się ten głos podobał – rzecz gustu.
Orkiestra – Wiener Akademie pod batutą Martina Haselböcka. Na festiwalu po raz drugi, ale po wielu latach – grała jeszcze w Krakowie, na drugiej edycji w 1998 r., także program wyłącznie beethovenowski, z Alexeiem Lubimovem jako solistą w III Koncercie fortepianowym, uwerturą Coriolan i VII Symfonią. Tym razem, poza wspomnianymi powyżej utworami, była VIII Symfonia – na początek. (Jako że mamy jubileusz, wciąż nasuwają się wspomnienia związane z początkami festiwalu – na pierwszej wystawie manuskryptów w Jagiellonce wystawiono obok Menueta z VIII Symfonii, który tu się znajduje, trzy pozostałe części przywiezione z Berlina i nie obeszło się bez uwagi ze strony niemieckiego konsula, że wszystko to powinno tam wrócić…)
Same proporcje brzmieniowe orkiestry wreszcie przywracały porządek ustalony przez Beethovena – nie było za ciężko (jak na koncercie inauguracyjnym), bywało zabawnie (czego zupełnie nie rozumieli muzycy z Hongkongu). Ale zdarzały się kiksy, i to całkiem niemało. Rogi zresztą mogły wręcz ubawić groteskowymi akcentami. Jednak w sumie koncert raczej na plus mimo wszelkich zastrzeżeń, i dobrze, że usłyszeliśmy w całości muzykę do Egmonta – powszechnie znana jest przecież tylko uwertura, a inne fragmenty też są dobrej jakości. Gdyby Beethoven zrobił z tego operę, może byłaby ciekawsza od Fidelia?
Komentarze
Pobutka 6 IV https://www.youtube.com/watch?v=ONDQHSy7aEs
Co do interpretacji aktorskiej, nie zaszkodziłoby gdyby Pan Gwiazdor spędził trochę więcej czasu z tekstem lub odbył przynajmniej jedną pełną próbę z orkiestrą. Wczoraj z lekkim zażenowaniem można było zaobserwować jak dyrygent pokazuje mu palcem, które kwestie padają w jakich momentach…a mimo to zdarzyła się wpadka z wejściem w nieodpowiedniej chwili i musiał zostać uciszony. Rozumiem że to nie jest jego jedyne zajęcie, ale takie totalne nieprzygotowanie świadczy o braku szacunku do muzyków i publiczności.
Z transmisji radiowej wynikało, że Dostojna Para Prezydencka raczyła się zauważalnie spóźnić (a celebrowany aktor, muzycy i reszta publiczności oczekiwali)… Czy na sali było to niezauważalne, czy też PRed postanowiła potraktować „lapsus” zasłoną miłosierdzia?
Spóźnienie wynikało z tego, że z powodu chęci dostarczenia sobie rozrywki przez milosciwie panujących, 1100 innych osób które za to zapłaciły musiały przejść przez rytualne i ciągnące się w nieskończoność grzebanie w bagażu. W związku z tym osoby, które normalnie przyszłyby o czasie, musiały odczekać swoje w kolejce
Na szczescie na sali było to zupełnie niezauważalne – większym problemem była niekończąca się kolejka do wejścia, ponieważ Panowie spod znaku Borowika wnikliwie przeszukiwali każdego gościa od stóp do głów i torebek (jeśli gość był w sukience).
Malkovich jest wzruszajacy swoim szacunkiem do muzyki, widać, że choć wie iż wielkim aktorem jest, to jednak tęsknie spogląda w stronę pulpitu, oj, sam by tak zamachał na orkiestrę albo tenorem zaśpiewał. Ale recytuje ładnie, to po prostu taki jego unikalny Verfremdungseffekt.
Wybór Egmonta podobał mi się szczególnie wczorajszego wieczoru. Nie wiem czy tylko mnie się tak wydawało, ale Malkovich – o ile wcześniej skupiał uwagę tylko na parterze – to swoją tyradę przeciwko tyranii dość wyraźnie rzucał podniesionym głosem w stronę balkonu – co prawda tylko wobec adiutantów Napoleona, który nie przyszedł, ale cóż, chyba nie lubi takiej kociej muzyki.
Nie zebym sie czepial literowek Pani Kierowniczki, ale oddajmy mu sprawiedliwosc: Franz Grillparzer ow sie nazywal. Wyglosil nawet mowe pozegnalna na pogrzebie Beethovena.
Dzień dobry 🙂
@ jrk – literówki wręcz trzeba poprawiać, zwłaszcza te bezmyślne, a ta do takich należy 🙂 Nieodżałowany Bobik zwykle robił to w mailach i byłam mu bardzo za to wdzięczna…
@ a cappella, musicien – tak, pominęłam to milczeniem, ponieważ ze wzmianki w pierwszym zdaniu wynikało, że coś takiego miało miejsce… Oni się zresztą nawet nie spóźnili, ale zostali jeszcze zaprowadzeni do saloniku VIP, jakby nie mogli od razu wejść na salę. A ja byłam uprzedzona i przyszłam koło 19 – wtedy były jeszcze luzy 🙂
Te najbardziej snobistyczne koncerty to omijam łukiem. Łukowi nie towarzyszy jakiś przed BORem lęk 🙂 Za to Strawiński, NOSPR, Camerata i soliści – jedno z zagubionych a nieuchwytnych słów… wdzięk (nawiasem przy dość pustej owego dnia sali).
pa pa m
O ile pamiętam, wizyty poprzedniego prezydenta na festiwalu Beethovena, Warszawskiej Jesieni, Chopiejach itp. były jednak nieco mniej uciążliwe dla publiczności 🙂
No, bądźmy sprawiedliwi, też się sprawdzało, zawsze się sprawdza, kiedy przychodzi głowa państwa. Tylko może wtedy było to sprawniej przeprowadzane…
Nareszcie wiem co to te Chopieje. Czy trzeba wszystkie nazwy przekrecac?
Jednak nie zawsze. Na Beethovenie i Warszawskiej Jesieni w 2013 i Chopinie w 2014 jakoś obeszło się bez 😉
Ze spuścizny Grillparzera najbardziej by odpowiadał mi jego Torte (mit Marzipan und Schokolade). Wątrobie pewnie mniej, ale nikt jej nie pyta. 😎
Ten Egmont zaś, uzupełnię, jest częścią większego prodżektu wydawnictwa Alpha. Przed chwilą wyszła część piąta. Wiener Akademie gra w obsadzie, jak Beethoven przykazał, we wnętrzach stosownych do każdego utworu. Tak jak w przypadku koncertów, nagrywanych parę lat temu przez zespół Cristofori, orkiestra jest usadzona według zwyczajów obowiązujących przy prawykonaniu, bo to było przed reformami Spohra i następców. Egmont jest tam w dwóch wersjach językowych, bogom dziękować. Ogólnie taka odtrutka, jeśli ktoś się nasłucha orkiestr niemieckich, hongkońskich i polskich. 🙂
@ eva47 – przepraszam, ale nabraliśmy tu takich familiarnych zwyczajów, a nie każdy musi rozumieć ten nasz język – we wpisie powinnam była napisać pełną nazwę festiwalu. Poprawię się 🙂
@ musicien – możliwe. Tak dokładnie to już nie pamiętam 🙂
@ WW – może na nagraniu grają trochę czyściej 😉 Ale mam do nich sympatię, podobnie do Orkiestry XVIII Wieku, która też nie zawsze jest precyzyjna.
Marcepan i czekolada razem – przyjemność wielce przereklamowana… 😛
Polecam Państwa uwadze wywiad z M.Haselboeckiem, który nadano wczoraj w radiowej Dwójce. Szczegółowo opowiadał o swojej wieloletniej współpracy z Malkovichem. Obsada wczorajszego koncertu nie była snobistyczną decyzją organizatorów festiwalu, wynikała z pobudek czysto artystycznych. Dla poprawienia Państwa nastroju dodam, że byli tacy, którzy opuścili filharmonię po I części koncertu… Co do organizacji wejścia zaś, to była ona o niebo lepsza niż rok temu w analogicznej sytuacji. Ja przyszedłem 19:25 i zdążyłem jeszcze kupić bilet/wejściówkę (dostali wszyscy) ; koncert rozpoczął się z zaledwie 15-minutowym opóźnieniem. Rok temu zaś przy wejściu rozgrywały się sceny dantejskie i nawet szczęśliwi posiadacze wejściówek zostali odesłani do domu.
Na pytanie zawarte w tytule dzisiejszego wpisu odpowiadam stanowcze „tak”. Taka estetyka tej roli niezwykle mi odpowiada (nie licząc wpadki, ale komuż się one nie zdarzają?) Optymalna byłaby oczywiście oryginalna wersja językowa, no trudno.
Nawet chwilę się wczoraj zastanawiałem, czy pójść do FN (bo w końcu cenię od dawna i Martina Haselböcka, i Johna Malkovicha); tym razem jednak przeważył znacznie świeższy afekt 😉 I podjąłem widać decyzję nader słuszną – bo nie dość, że wrażenia artystyczne najwyższej próby, to w dodatku nikt mnie nie obmacywał przy wejściu. A jakby tego było mało, program występu zawierał teksty pieśni wraz z tłumaczeniami 🙂
Kacper Szelążek kolejny raz pokazał, że godzien jest wszelkich zachwytów. Z Pawłem Sommerem przy fortepianie zaśpiewał trzy XX-wieczne cykle pieśni. Najpóźniejszy, Hermit Songs op. 29 Barbera, pochodzi z 1953 roku – został wykonany po przerwie. Wcześniej były Let Us Garlands Bring op. 18 Finziego do Szekspira oraz The House of Life Ralpha Vaughana Williamsa do tekstów Dantego Gabriela Rossettiego (ponoć inspirowanych Dantem Alighieri). Wykonawczo rewelacja od początku do końca – czego oczywiście można się było jakoś spodziewać 😀 – a do tego dzieła, na które u nas w ogóle trudno trafić; szkoda, choć powodów można się domyślić. Na bis dostaliśmy Ravelowskie Deux mélodies hébraïques (w całości, czyli również L’enigme éternelle). Zabrzmiały nieziemsko; wczorajszy Kaddisch to bodaj najbardziej wstrząsająca interpretacja, jaką zdarzyło mi się słyszeć. Stojak de rigueur. Cudowny wieczór – kto nie dotarł, niech żałuje!
A wieczór pieśni odbył się w cyklu Środa na Okólniku, dodajmy 🙂
W stolicy koncertowa konkurencja nie ograniczała się bynajmniej do Festiwalu Beethovenowskiego – miłośnicy śpiewu mogli wczoraj posłuchać również legendarnej Sajncho Namczyłak (z inglisza: Sainkho Namtchylak). To wszakże śpiew zdecydowanie bardziej gardłowy niż u K.S. 😉
http://www.austriart.pl/2017/04/06/niebezpieczne-zwiazki-recenzja/
„Kręcił w polskich Tatrach „Króla Olch” według ballady Goethego”. Hmm, już pierwsze zdanie po linkiem zawiera trzy merytoryczne błędy: Malkovich nie tyle kręcił, co po prostu grał w „Der Uhold” Volkera Schlöndorffa (no, ten skrót myślowy jeszcze jakoś ujdzie…); ale nie w polskich Tatrach, tylko w Szymbarku pod Iławą, czyli całkiem gdzie indziej; film powstał zaś nie według ballady Goethego, tylko powieści Michela Tourniera.
Korekta literówki: „Der Unhold”. Dosłownie: Ogr. Nic wspólnego z Goethem 😉
Bo tam redaktora nie mają. Zresztą prawie nigdzie nie mają, teraz każdy sam sprawdza w wikipedii, czy „Dziady” napisał Słowacki, czy Żeromski. Po tym pierwszym zdaniu jest mniej erudycyjnie, ale słusznie.
Obsada wczorajszego koncertu nie była snobistyczną decyzją organizatorów festiwalu, wynikała z pobudek czysto artystycznych
Przepraszam, ale jaj sobie nie róbmy. Czy gdziekolwiek, nie tylko w Warszawie, ludzie wykupiliby bilety na Herberta Föttingera? To ten gość z nagrania, czytający po niemiecku. W trasy jeździ Malkovich, bo tego oczekują organizatorzy i publiczność. Takie życie i nie ma co się napinać, że to jakieś pobudki artystyczne, czysto czy nie. Gusta są, owszem, różne, ale dominujące są te, które dominują i nic na to nie poradzę, a nawet nie próbuję.
Szanowny Panie ścichapęk. „Kręcił” w rozumieniu grał, a nie reżyserował. Natomiast podczas realizacji filmu były „robione” plenery na Podhalu, a nie jedynie w Szymbarku. Malkovich mieszkał z ekipą w Zakopanem. A oczywiście sam film jest na podstawie Tourniera, ale genezą jest ballada Goethego. I po co się czepiać?
Po to, że jak się sobie robi darmową reklamę na bardzo poczytnym profesjonalnym blogu, to należy jednak porządniej sprawdzać. Nie wiem, czy Pan (Pani, Państwo?) widzieli film Schlöndorffa. Ja tak.
Szanowny Panie ścichapęk. Jeżeli uraziłem Pana odczucia, to przepraszam. Ale błędów merytorycznych tu nie ma. Życzę miłego wieczoru.
a jakby tak, w odwecie Sokołow zagrał szalonego naukowca w Bondzie albo Minkowski Obelixa? 🙂
btw zapytuję nieśmiało czy może ktos ma w swoich cyfrowych zbiorach Płytowy Trybunał z 20 lutego 2016? Suita a-moll Telemanna była na tapecie.
@ przyzanowski
Doprawdy? Genezą filmu Schlöndorffa jest ballada Goethego?? Co najwyżej bardzo luźną inspiracją; w tym powoływaniu się Tourniera na Nieśmiertelnego Klasyka podejrzewam zresztą cel cokolwiek merkantylny, a niemiecki reżyser zmienił nawet francuski tytuł powieści nawiązujący do Goethego na bardziej złowieszczy. Jeśli zaś idzie o miejsca kręcenia filmu, to (poza szacownym berlińskim studiem Babelsberg) wszędzie wymienia się jedynie: Szymbark, Malbork, Paryż oraz – ogólnie – Norwegię. Na rzeczone Tatry nigdzie jakoś nie natrafiłem. Z Pana odpowiedzi wnoszę, że ma Pan dostęp do informacji, które sceny nakręcono w tej pięknej górskiej lokalizacji (mówię oczywiście o tych, co weszły do filmu). Bardzo mnie to ciekawi (może tak jakiś link?) Życzenia odwzajemniam.
Drogi Wieki Wodzu,
Gwoli ścisłości uprzejmie donoszę, że „na Malkovicha” wczoraj były bilety do ostatniej chwili – co najmniej w 3 strefach. Po wejściówki kolejka – skromna. I umówmy się : ile osób w ogóle kupuje na TEN festiwal bilety???
Pani Kierowniczko, marcepan w czekoladzie : mniaaam!
Szanowny Panie ścichapęk. Tak, były kręcone sceny na Podhalu. Uczestniczyłem w tym. Jako akolita. Po prostu były. Ale nie w tym rzecz. Rzecz tylko w tym, że nawiązanie ma jakąś słuszność. Wolę jednak o ósmej. Zwłaszcza, że to miejsce Pani Szwarcman, a nie moje, ani Pana.
Szczerze więc doradzam obejrzenie (oglądnięcie 🙂 ) filmu. Skoro sceny „po prostu były”, to może gdzieś Pan rozpozna Giewont. A nawet siebie…
Rozumiem, że na link jednak nie ma co liczyć. Cóż, prawdziwym akolitom wypada wierzyć na słowo 😉
Tylko po co ta łopatologiczna erystyka na koniec?
Pewnie tak, większość biletów idzie w ramach rozliczeń i w różnych pakietach. Jednak chyba zgodzimy się, tak jak w sprawie marcepana z czekoladą, że mniej nośne nazwisko nie spowodowałoby takiego zainteresowania mężów stanu z małżonkami, członków rad nadzorczych i pozostałych stomatologów? 🙂
Dobry wieczór. Niniejszym uprzedzam, że byłam na wagarach – zjeżdża mi się na weekend część zagranicznej rodziny. Dziś też wieczorem niestety (choć Djemileh może być prawdziwą ciekawostką) zdezerteruję z powodów rodzinnych, zajdę tylko po południu na recital Veriko Tchumburidze.
Tak więc jeśli ktoś chce się podzielić wrażeniami z wieczoru z Puccinim w FN, to zapraszam, ale już może bez linków na inne blogi 😛 Też będę ciekawa, jak przejdzie Bizet.
Ale jeszcze bardziej interesowałoby mnie, jak tam recital rodzeństwa Anderszewskich w Gdańsku – wiem, że niektóre Frędzelki się wybierały…
A Króla Olch można obejrzeć tutaj, jakby komu się chciało szukać tego Giewontu 😉
Dobry wieczór!
Dzisiejszy wieczór z Puccinim rozpoczął się właściwie już popołudniem we Włoskim Instytucie Kultury, gdzie miałem okazję wysłuchać niezwykle interesującego wykładu o twórczości kompozytora (zwłaszcza o jego młodzieńczych utworach, a także na temat opery ‚La Rondine’/’Jaskółka’). Wykład wygłosił znany muzykolog z uniwersytetu w Bergamo, prof. Virgilio Bernardoni.
Wieczorny koncert przyjąłem z mieszanymi uczuciami: program był niemiłosiernie „pocięty” – ledwo słuchacz zagłębiał się w muzykę, a już oklaski i kolejny utwór. Nie było to komfortowe słuchanie, a szkoda, bo muzyka Pucciniego ma swój urok. Część pierwszą stanowiły utwory instrumentalne z bombastycznym preludium do III aktu ‚Edgara’ na początek.
Część druga – wokalna – to fragmenty i fragmenciki (przede wszystkim duety) z ‚Cyganerii’ oraz ‚Jaskółki’. Największe wrażenie na mnie i chyba na całej publiczności zgromadzonej w FN zrobiła Ewa Vesin: silny, dźwięczny głos, nieskazitelna dykcja i pełna wyrazu interpretacja. Żałowałem, że nie zaśpiewała nic więcej poza ściśle określonym (i ‚pokrojonym’) programem. To był zdecydowanie najjaśniejszy punkt programu. Drugi żal – za rzadko występuje na scenach operowych czy w recitalach, częściej spełnia się, jak mi się wydaje, jako pedagog.
Partnerujący jej włoscy tenorzy – Leopoldo Lo Sciuto i Vincenzo Constanzo (w ostatniej chwili niemal zastąpił przewidzianego E.Montvidasa) – wypadli bardzo słabo. Przykrywała ich orkiestra (grała momentami aż zbyt ekspresyjnie), Constanzo próbował dorównać Vesin i przekrzyczeć orkiestrę – i brzmiało to najczęściej bardzo niedobrze. Drugi tenor niewiele miał do śpiewania, nieźle wypadł jedynie w recytatywach.
Szkoda Ewy Vesin, że nie trafiła na lepszych partnerów i nie zaśpiewała więcej solo.
Polską Orkiestrą Radiową dyrygował ze swadą Massimiliano Caldi, który na koniec podziękował p. dyr. Pendereckiej i zadedykował jej bis, finał drugiego aktu ‚Jaskółki’.
Pobutka 7 IV Dwaj panowie G:
https://www.youtube.com/watch?v=BeGA1qc9ZSw
https://www.youtube.com/watch?v=O-2780JA4dY
B. Holiday 102 https://www.youtube.com/watch?v=KrWlyyLHwlo
Dzień dobry 🙂
Rzeczywiście, Puccini pokawałkowany to nie jest chyba najszczęśliwszy sposób na jego słuchanie. To jest tak rozlewna muzyka, że cała pojedyncza opera jest jakby na jednym oddechu. Nie zapomnę, jak byłam na festiwalu w Torre del Lago Puccini i wybrałam się na przejażdżkę stateczkiem po jeziorze, nad którym mieszkał i pracował – po różnych opowieściach przyrodniczych włączono muzykę Pucciniego, która tak pasowała do krajobrazu i tak pięknie się niosła…
Niestety to nie poszatkowany program był głównym powodem porażki, ale marny poziom wszystkich wykonawców. Główna bohaterka wieczoru zdecydowanie nei zachwyciła.
Hm, słyszałam już panią Vesin zarówno w bardzo dobrej formie (ale dość dawno – w Ringu wrocławskim), jak i w dużo gorszej. Jak było wczoraj, nie ocenię, ale życzę jak najlepiej…