W pałacu i operze
W drezdeńskim Pałacu Kultury byłam dziś rano po raz drugi, a wieczorem odwiedziłam nową scenę – tym razem w Semperoper.
Poranek był zapowiedzią rozpoczynającego się niedługo Drezdeńskiego Festiwalu Muzycznego w ramach wielkiego otwarcia nowej sali. Siłą rzeczy także ta jedna z ważniejszych niemieckich imprez muzycznych zyskuje nowe, istotne miejsce. Dziś zagrała tam Dresdner Festspieleorchester pod batutą Ivora Boltona, która wbrew nazwie nie jest po prostu okazjonalną orkiestrą festiwalową, lecz istniejącą od pięciu lat orkiestrą instrumentów historycznych (w dzisiejszym składzie grał też Polak, skrzypek Mikołaj Zgółka). Była więc okazja, żeby się dowiedzieć, jak tego rodzaju muzyka brzmi w tej sali. Ale jednocześnie miałam możliwość przekonania się, jak muzyka brzmi z zupełnie innego miejsca.
Tym razem bowiem siedziałam na parterze w siódmym rzędzie. Z jednej strony było to odpowiedniejsze zwłaszcza do słuchania pianoforte, które było jednym z instrumentów solowych (zwłaszcza że to był graf, który ma brzmienie dość nikłe). Z drugiej strony, choć proporcje brzmienia grup instrumentalnych wydają się z parteru lepsze, jednak z bliska odnosiłam dziwne wrażenie, jakby przede mną rozbrzmiewała chmura dźwięków. Inna sprawa, że ja – w przeciwieństwie, jak wiem, do niektórych blogowiczów – nie jestem przyzwyczajona do słuchania orkiestry z bliska i po prostu tego nie lubię – wolę mieć dystans.
Ale ogólnie słuchało się ciekawie, zwłaszcza że repertuar wczesnoromantyczny na instrumentach historycznych, choć pojawia się coraz częściej, wciąż leży w sferze odkryć. Dwa utwory z programu zostały wybrane ze względu na to, że powstały właśnie w Dreźnie: uwertura do Wolnego strzelca Webera (całą operę tu napisał) i IV Symfonia Schumanna w pierwotnej wersji – dziś gra się jej późniejszą wersję, różnice są zauważalne, jeśli ktoś dobrze zna utwór, także w dziedzinie formy (np. krótszy temat fugata w finale, trochę inny kształt niektórych fraz), ale w sumie niewielkie. Bardzo jednak ciekawe jest usłyszenie tych samych, znanych z wykonań na współczesnych instrumentach, utworów w zupełnie innych kształtach brzmieniowych, czasem zaskakujących – np. pierwsze wejście ciepłego brzmienia naturalnej waltorni w uwerturze Webera brzmi jak głos ludzki, a jednocześnie przywodzi skojarzenia (słuszne) z lasem. Także utwór z solistami, czyli Koncert potrójny Beethovena, miał zupełnie inne proporcje – zwykle słyszymy wybijający się fortepian, w tej wersji jest on oczywiście na dalszym planie, choć muzykalność Alexandra Melnikova dawała się usłyszeć (bardzo dobrze też oddał poloneza w finale). Miłym zaskoczeniem była słyszana przeze mnie po raz pierwszy na jelitowych strunach Nicola Benedetti (wcześniej zetknęłam się na żywo z jej Szymanowskim, również znakomitym). Na wiolonczeli grał Jan Vogler, dyrektor festiwalu, który wśród gigantycznej pracy organizacyjnej znalazł chwilę, żeby czynnie uczestniczyć. Festiwal zapowiada się interesująco, ale też pod tym szyldem pojawi się w przyszłym sezonie artystycznym nowy cykl Palastkonzerte der Dresdner Musikfestspiele, które będą się odbywać w różnych momentach roku, co parę miesięcy i również zapowiadają się atrakcyjnie.
Nowa sala przy Semperoper nazywa się Semper Zwei i poświęcona ma być scenie eksperymentalnej. Podobnie jak w przypadku Kulturpalast, budynek nie jest nowy, co więcej, został zaprojektowany przez tego samego architekta. To zaplecze operowe w kształcie kubików, połączone łącznikami ze starym budynkiem Sempera, w którym przed przebudową znajdowała się restauracja. Zamiast restauracji jest tam dziś niewielka kantyna dla artystów, a salę udało się uzyskać zgrabną, na 160 miejsc, z możliwością swobodnego rozplanowania widowni. Zainaugurowano ją 16 października zeszłego roku, a premiera spektaklu, który widzieliśmy, odbyła się w ostatni piątek. Był to Lohengrin Salvatore Sciarrina – rzecz krótka a mocna, można jej posłuchać tutaj. Dzieło sprzed lat 33, ale zawsze ten sam Sciarrino – szmery i silne emocje. W skrócie mówiąc, to monodram Elzy jako pacjentki psychiatryka, wciąż przeżywającej swój zawód miłosny. W tej karkołomnej roli świetna była Sarah Maria Sun, do tego trzech panów krótko śpiewających w zakończeniu; znakomicie towarzyszyła im młoda orkiestra – Giuseppe-Sinopoli-Akademie der Staatskapelle Dresden pod dyrekcją Petera Tillinga. Ciekawostka, że tego samego wieczoru na Arte była retransmisja Lohengrina Wagnera właśnie z Semperoper z zeszłego roku, z Netrebko i Beczałą. Niewykluczone, że można to jeszcze będzie na stronie Arte obejrzeć. [Późniejszy dopisek: weszłam na stronę Arte i niestety w Polsce obejrzeć tego nie można – w Niemczech zapewne tak.]
Rano ruszam do Warszawy – znów dziewięć w sumie (z przesiadką tym razem w Berlinie) godzin podróży pociągiem. Ale nie narzekam. Więcej – a jest jeszcze o czym – napiszę po powrocie, postaram się też wrzucić zdjęcia, których zrobiłam dużo.
PS. Dziś na ulicach, a zwłaszcza w Galerii Starych Mistrzów, którą również odwiedziłam, bardzo dużo słyszało się języka polskiego. Dobrze, że odkrywamy sąsiadów, w końcu od polskiej granicy to rzut beretem.
Komentarze
Drezno jest wyjątkowe. Jedno z moich ulubionych miast 🙂 Festiwal był w ostatnich latach słaby, w tym roku obsady koncertów robią wrażenie. Pewnie budżet rozkręcili w związku z nową salą koncertową. Zawsze mnie intrygowało jak szybko z Drezna wyparowały enerdowskie klimaty i stało się rasową zachodnią metropolią.
@Robert2
Z tą „rasową zachodnią metropolią”, to bym uważał, bo – w przeciwieństwie do Lipska – Drezno ma niestety problem ze skrają prawicą…
No fakt „rasowa metropolia” może brzmieć dwuznacznie. Ale przypominam, że w Dreznie były duże demonstracje przeciwko skrajnej prawicy.
Dobry wieczór. Po całodziennej podróży (przerwa w Berlinie ponad półtorej godziny) jakoś mi się głowa nie rusza. Zrobię więc wpis jutro – temat nie zdezaktualizuje się.
Tymczasem znów smutna wiadomość o odejściu prof. Wiktora Osiatyńskiego. Trudno nie wspomnieć o nim na blogu muzycznym – był jednym z tych melomaniaków, którzy musieli być wszędzie, gdzie grano coś dobrego. Regularnie spotykaliśmy się na koncertach i premierach operowych. I on, i jego małżonka Ewa Woydyłło mieli Złote Karty Klubu Przyjaciół Filharmonii Narodowej. Szczególnie kochał Mahlera.
Kiedyś w TWON po jednej z premier rozmawialiśmy z nim oraz mec. Jerzym Stępniem o tym, co będzie. „Ja im daję 17 miesięcy” – powiedział mecenas. „A ja 18” – odparł profesor. Panie małżonki były bardziej sceptyczne – i raczej słusznie, ale dziś już sondaże są takie, jakie są… To jeszcze nie koniec, ale miejmy nadzieję początek końca tych parszywych czasów, którego to końca profesor niestety nie doczekał.
Pobutka 2 V – do wtoru innego rezydenta z Drezna https://www.youtube.com/watch?v=sp-duqiMqWE
PS My N. Benedetti sluchamy w odwrotnej kolejnosci – dwa miesiace temu byl Vivaldi, a w czerwcu bedzie Szymanowski.
TV Arte przyjechała do Muzeum Polin. Wyszedł interesujący reportaż o eklektycznej Warszawie…
Materiał dostępny z polskimi napisami: http://www.arte.tv/pl/videos/060189-000-A/muzeum-historii-zydow-polskich-polin