Ona, On i Ten Trzeci
Amore traditore to kolejne, po Baroque Living Room sprzed dwóch lat, wspólne przedsięwzięcie klawesynistki Doroty Cybulskiej-Amsler i kontratenora Artura Stefanowicza.
Tym razem, choć scenariusz jak w poprzednim przypadku stworzyli wspólnie wymienieni artyści, to reżyserem był sam Artur Stefanowicz, który – jak stwierdziłam jeszcze kilka lat temu przy okazji łódzkiego Juliusza Cezara – ma pewien dryg w tym kierunku i dziś już mogę powiedzieć, że szkoda, że nie produkuje się w tej dziedzinie częściej. Specjalnie się zresztą tym nie chwali, w jego życiorysach można przeczytać głównie o jego działalności wokalnej i ewentualnie pedagogicznej.
Półteatralna forma koncertu – artyści w przebraniach (tj. Kacper Szelążek ubrany był po prostu w garnitur, ale Olga Pasiecznik miała suknię z cekinów o prostym wzorze a la art deco, a Stefanowicz – cekinową kamizelkę pod skórzaną kurtką), skąpani w czerwonym świetle, wyciemniona widownia, ruch sceniczny – nie wszystkim się tym razem podobała, słyszałam zdanie, że to rozpraszało i lepiej, by to był zwyczajny koncert. Mnie to nie przeszkadzało. Akcja, której to wszystko było podporządkowane, nie była tym razem zbyt skomplikowana. Po prostu, jak w podtytule: on, ona i ten trzeci. Łatwo zgadnąć, że „on” to był Szelążek, a „ten trzeci” – Stefanowicz. Zaczęło się od słodkiego duetu Pasiecznik z Szelążkiem, potem wtargnął zazdrosny Stefanowicz, potem Szelążek przeżywał… itd. itp.
Pasticcio zostało zręcznie zmontowane z przebojowych arii i duetów Haendla, Pergolesiego, Vinciego, Porpory, najstarszego, bliżej mi nieznanego Giovanniego Felice Sancesa (ciacona jak w Lamencie nimfy Monteverdiego), Agostina Steffaniego i Vivaldiego. Szczególnie zapadły w pamięć: aria Farnaspe z Adriano in Siria Pergolesiego, w której Olga Pasiecznik do spółki z obojem (Marek Niewiedział) imitowała śpiew słowika, tęskne Alto Giove Porpory, które Szelążek rozpoczął śpiewać stojąc pośrodku publiczności, czy też finałowe Nel profondo cieco mondo z Orlando furioso Vivaldiego, podzielone żartobliwie pomiędzy całą trójkę. Artur Stefanowicz śpiewał głosem bardziej matowym niż pozostali, ale tym razem bez kłopotów z intonacją; te zdarzyły się parę razy pozostałym śpiewakom, ale to były pojedyncze momenty. Akompaniował zmontowany ad hoc dziesięcioosobowy zespół, ale złożony z doświadczonych muzyków, którzy przed koncertem próbowali intensywnie, więc wszystko brzmiało znakomicie.
Owacje były wielkie – słychać było przede wszystkim głos pewnej fanki Szelążka… Zespół bisował finałowym utworem, w nieco innej wersji „choreograficznej”.
Komentarze
Barokowa pobutka 10 V https://www.youtube.com/watch?v=qtLgMWZQZ5Y
Dzień dobry 🙂
Wybieram się zaraz do Lublina na Kody. Krótsze w tym roku, bo tylko trzydniowe, ale ciekawe. A stamtąd prosto do Katowic 🙂
Fance Pana Kacpra wcale się nie dziwię 🙂
Bardzo ciekawą płytę z kompozycjami Sancesa nagrało Concerto Soave a Marią-Cristiną Kiehr – polecam. I wolnej chwili kilka innych rzeczy – sporo płyt dostępnych na Spotify – dla złapania smaku.
Świetny koncert. Śpiewali – jak wyżej 🙂 Ale jeszcze większym zaskoczeniem było, jak kapitalnie grali.
Zabrałam wczoraj na koncert przyjaciół specjalnie po to, żeby posłuchali Kacpra Szelążka. A on, tak się złożyło, zaśpiewał stojąc dwa kroki od nas. Żadna siła nie była w stanie przekonać moich gości, że to nie zostało ukartowane. Świetny koncert.
To był wielce zgrabny spektakl bo jednak rzeczywiście nie koncert. I dobrze, koturnowość chyba w tym repertuarze i przy emocjach płynących z samych arii i wykonań byłaby par excellence dysonansem.
Mnie zawsze porywają emocje, które kipią (lub kwilą – w zależności od utworu i nastroju) w wykonaniach Szelążka. To niebywały talent, przepięknej, unikatowej barwy i siły głos, który cały czas potrzebuje dostrzeżenia przez szerszą publiczność i poprowadzenia przez mądrego mistrza i dobrego impresaria. Pasiecznik – w pierwszej części troszkę niepewna co rzadko się słyszy u tej artystki. Jej światowa klasa pozwala jednak na przymknięcie oczu na drobiazgi. Zespół Ensamble Club Europa – jak na doraźność skonstuowania znakomity – słychać tam energię, emocje, pasję – razem i pojedynczo to wschodzące gwiazdy. Co do roli Stefanowicza przez miłosierdzie przychylam się po prostu do słów Pani Doroty – powinien więcej reżyserować. Ot co.
A entuzjastyczna do bólu fanka Szelążka? Cóż, męczy nas na każdym jego wustępie, ale chyba już lepszy taki entuzjam niż smętne jęki i narzekania. Szelążek wart jest entuzjazmu. Oby świat się na nim poznał i mógł poznać jego unikatowy i fenomenalny głos.
Sances, dziś istotnie nieco zapomniany (poza może przejmującym Stabat mater (Pianto della Madonna – to nb. jeden z wczesnych przykładów wielkiej passacaglii na opadającym chromatycznie basie), był prominentną postacią swej epoki, następcą Bertalego jako Kapellmeister dworu cesarskiego w Wiedniu utrwalając tam nowinki seconda pratica. Jego Cantade z 1633 należą też do pierwszych kompozycji w których użyto tej nazwy jako określenia gatunkowego.
https://www.youtube.com/watch?v=nxkgGq42ZWQ
Na tym koncercie po prostu nie można było nie być. Serce rośnie, że wyłącznie rodzimi muzycy w (dość w końcu wyrafinowanym) barokowym repertuarze potrafili sprawić, że duża sala FN szczelnie się wypełniła. Ale też dostaliśmy wspaniały spektakl. Usłyszeć Alto Giove w TEJ właśnie interpretacji – tak się spełniają marzenia! Brak słów… Kacper Szelążek kolejny raz dowodzi, że potrafi porządnie zamieszać na szczytach; ileż tzw. ikon i gwiazd wypada przy nim bledziutko i szkolnie – a już zwłaszcza jedna 😉
I oczywiście niezrównana Olga Pasiecznik, bez której takie wokalno-aktorsko-reżyserskie przedsięwzięcia udać by się nie mogły. Rewelacja.
Rzeczywiście chyba dopiero niedługie Stabat mater Sancesa sprawiło, że o kompozytorze zaczęto ostatnio więcej mówić. Nie wiem, czy ktoś ożywił to piękne dzieło w naszych czasach jeszcze przed Marią Cristiną Kiehr (która nagrała je w 2002 roku z Tuberym). Zalinkowany wyżej Carlos Mena zarejestrował swą wersję (bodaj najlepiej znaną) cztery lata później. A niebawem do stawki dołączył niejaki Philippe J.
Nieco się zdziwiłem, że ta niezbyt jednak popularna muzyczna inkarnacja Stabat mater dotychczas doczekała się już, jeśli dobrze policzyłem, siedmiu nagrań. Choć to rzecz jasna niewiele choćby przy (sto lat późniejszej) wersji Pergolesiego. Najwięcej dla rozpropagowania Sancesa zrobiła chyba wspomniana Maria Cristina Kiehr (na jej płycie znajdziemy też m.in. „Usurpator Tiranno”, co po przerwie zjawiskowo zaśpiewał wczoraj Szelążek).
Co za wieczór…