Lewis to jest ktoś
Część miłośników Piotra Anderszewskiego pozwracała bilety, kiedy się dowiedziała, że nie wystąpi. Jednak ci, którzy nie zrezygnowali z uczestnictwa w sobotnim koncercie w NOSPR, z pewnością nie żałowali.
Słuchając Paula Lewisa można było rzeczywiście się zdziwić: dlaczego ten pianista, postać w końcu znana już i ceniona w świecie muzycznym Europy, jeszcze nigdy nie trafił do Polski, co więcej, zdaje się, że mało kto z naszych organizatorów wydarzeń muzycznych słyszał o nim. Choć np. występuje on często u naszych południowych sąsiadów. Ale szlak został przetarty i miejmy nadzieję, że jeszcze nieraz usłyszymy tu tego oryginalnego artystę, nie tylko na nagłym „zastępstwie”.
Z programem, który przedstawił w Katowicach, daje on całą serię recitali – już w niedzielę powtarza go w Glyndebourne. Jest więc całkowitym przypadkiem, bynajmniej nie gestem w stronę Polaków, że w programie znalazły się trzy walce Chopina; inny przypadek to wybór tej samej Partity B-dur, którą często grywa Anderszewski. Siłą rzeczy więc nasuwały się porównania. Mnie osobiście Bach z tego programu podobał się najmniej. Nie tylko dlatego, że sposób gry był bardziej dziewiętnastowieczny, dźwięki się sklejały, ogólnie przypominało to najbardziej tradycyjną pianistykę bez nawiązań do stylistyki HIP, ale przede wszystkim dlatego, że brakło mi czegoś, co tak bardzo lubię w wykonaniu Anderszewskiego: naturalnej, tanecznej pulsacji. Jednak już w tym utworze ujawniła się najlepsza cecha gry Lewisa: piękny, wręcz elegancki, niezwykle śpiewny dźwięk.
Jednym z najlepszych punktów programu była Sonata Es-dur op. 7 Beethovena. Jest w grze tego pianisty naturalny liryzm – odnoszę wrażenie, że ma on duszę romantyczną, ale jednocześnie jest w nim dyskrecja, i połączenie tych dwóch cech stanowi istotę jego osobowości. I taka właśnie była ta sonata: liryczna, bez cienia popisu, choć akurat w tym młodzieńczym jeszcze dziele byłoby to możliwe. Ciekawe, że znajoma odniosła wrażenie, iż pianista jest jakby zdystansowany. Mnie się tak nie wydawało.
Piękne były również trzy walce Chopina: op. 34 nr 2, op. 70 nr 2 i „minutowy” – wszystkie zagrane jednym ciągiem. Po czym na zamknięcie programu – II Grande Sonate As-dur op. 39 Carla Marii Webera. I tu mam nieco mieszane uczucia – oczywiście jest to ciekawe na swój sposób zjawisko, bo stanowiące zapomniane ogniwo w historii pianistyki, podobnie jak w ogóle styl brillant. Z drugiej strony jest ono dość płytkie i wciąż myślałam: szkoda tej jakości i kultury gry do tak błahego utworu. Chciałoby się czegoś innego: Brahmsa, Schuberta… Tego drugiego okruch, podobnie jak Liszta, dostaliśmy na bis. Teraz będziemy czekać na powrót artysty.
PS. Mieliśmy tu prawdziwy zlot blogowy; w niedzielę dalszy ciąg, choć skład będzie już nieco uszczuplony.
Komentarze
Ciesze sie, ze moja powierzchowna opinia o Lewisie sie potwierdza. Tak pisalem 22.10.2013 w recce (tak sie odmienia recke, Pani Kierowniczko?) z koncertu z Boston Symphony:
„O ile wiec synchronizacja w ramach orkiestry nie byla spektakularna, to gdy przyszlo do koncertu fortepianowego Mozarta, moglo byc tylko slabiej. Sam solista, nieznany mi dotad Brytyjczyk Paul Lewis, zostawil bardzo dobre wrazenie, ale z dyrygentem i orkiestra dogadywal sie raczej tak sobie.”
Wybory repertuarowe pianistów to temat na co najmniej dysertację. Po jednej stronie morze (wraz jego mieliznami) repertuaru, a z drugiej my, zachodzący w głowę: dlaczego, po co, czy musiał. Co do ostatniego – skoro grał, to znaczy, że musiał. Znaczy się chciał.
Ten akurat program (mowa o dzisiejszym solowym recitalu) miał Lewis niecały sezon, w następnym rusza z serią czterech programów (Haydn/Beethoven/Brahms), które będą grane w sezonie 17/18 i przejdą na 18/19.
Wydawało mi się, że Lewis dotychczas nie grał Chopina i Bacha. Śladów Bacha u niego nie znalazłem, ale Chopina, jak się okazuje, grał 13 lat temu i były to Barkarola oraz Ballada f-moll.
Doprecyzowując kwestię bisów, to pierwszym (żelaznym) było Allegretto c-moll D915, drugim Andantino – czyli czwarty z 5 Klavierstücke, S.192 Liszta.
Pobutka 14 V S. Bechet 120 Trudno oprzec sie pokusie
https://www.youtube.com/watch?v=wMwckuWpxDs
Dzień dobry 🙂
Rzeczywiście Lewis to raczej indywidualista. Choć d-molla Brahmsa podobno gra pięknie. Ale Brahms to zupełnie inna sprawa niż Mozart czy Bach.
Tak sobie też pomyślałam, że w wykonaniu tego „sonaciska” Webera zabrakło mi jednego: poczucia humoru. To jest utwór brillant, w którym jest dużo możliwości popisu i wygłupu – już sobie wyobrażam, jak zagrałby to np. Tobias Koch… Lewis jest do tej stylistyki za bardzo na serio, choć to oczywiście jego prawo do interpretacji.
A we wtorek Pani Kierowniczka będzie?
A Paula Lewisa zazdroszczę nieprzytomnie 🙂 . Gdybym dowiedziała się choćby wczoraj rano (wiem, było już wiadomo, ale nie zajrzałam na stronę NOSPR) wsiadłabym a autobus i przyjechała licząc na jeden ze zwracanych biletów…
I ja tam byłam 🙂 Niestety, nie znalazłam zlotu, ale pewnie szukałam w innych miejscach NOSPR-u. Przyznaję, że na koncert jechałam trochę „nafuczana”- bilet kupiłam już w lutym i nagła zmiana wykonawcy mocno mnie zaskoczyła. Ale generalnie jestem zadowolona- tak jak w tytule wpisu: Lewis to jest ktoś. Spodobał mi się jego, jakby dystyngowany, sposób gry. Przy okazji dziękuję za informacje o konkursie Rubinsteina- dzięki temu wysłuchałam drugiej części finałów i obejrzałam ceremonię wręczenia nagród- Nehring naprawdę zdobył imponującą ilość nagród. Szkoda, że ta informacja, poza „Polityką”, nie została przekazana w mediach.
Chętnie posłuchałbym Lewisa at long last na żywo, zwłaszcza że w ostatnich latach jego talent pięknie rozkwitł. Gdybym się wszakże wyprawił do Katowic, straciłbym inną niepowtarzalną okazję. Bo pierwszy raz w Polsce wystąpiła wczoraj także portugalska fadista Carla Pires. Była wprawdzie transmisja w Dwójce, ale w akustyce Studia Lustosławskiego słuchało się z pewnością nieporównanie lepiej (notabene większość fadistas do tej pory występujących w stolicy lądowała albo w Kongresowej, albo pod namiotem przy PKiN – co jest pewną niesprawiedliwością). Pires to fantastyczna pieśniarka (choć u nas chyba dotąd niespecjalnie znana); ujęła mnie również niebywałą subtelnością, a także idealną precyzją we wszystkim, co śpiewała. O reszcie nawet nie wspominam – wzruszenia gwarantowane… Mam więc nadzieję, że na jednej wizycie się nie skończy, zwłaszcza że i towarzyszący jej gitarzyści (aż trzech) pokazali klasę – liczni chyba na sali wielbiciele Sunday Night in SF też zatem nie mogli się czuć zawiedzeni 😉 Przed Carlą udanie wystąpił jeszcze rodzimy Kożuch. Choć to oczywiście wielka gwiazda fado sprawiła, że ani przez chwilę nie żałowałem, że nie wybrałem Katowic. Nie wiem, kto konkretnie w RCKL wpadł na pomysł zaproszenia tej właśnie artystki, ale był to strzał w dziesiątkę. Obrigado!
W tym czasie za kałużą…
https://www.chopingarden.com/single-post/2017/04/24/Koncert—Konrad-Binienda
…to by chyba był pierwszy raz, gdy to nazwisko pojawia sie na tym blogu… 😉
Aha, gdyby ktoś jeszcze nie wiedział – zaplanowane na jutro w Studiu PR koncertowe wykonanie La finta semplice zostało odwołane 🙁
Było ogłoszenie parafialne, to jeszcze tylko korekta do wcześniejszego postu: oczywiście nie Sunday Night in SF, tylko Friday…
Jak miło było spotkać się znów w większym gronie w Katowicach. Zwłaszcza, że koncert udany. Teraz chcemy jeszcze kupić, tak zachwalaną przez 60Jerzego, płytę Lewisa z Mussorgskim:-) Pozdrowienia już z Warszawy.
Dobry wieczór 🙂
Dziś był intensywny i – można powiedzieć – sybarycki dzień zlotowy. Częściowo spędziłyśmy go na Nikiszowcu – trzeba było w końcu zwiedzić to kultowe miejsce. W muzeum m.in. wystawa legendarnej, niesamowitej Grupy Janowskiej:
http://www.mhk.katowice.pl/index.php/dla-zwiedzajacych/wystawy-stale/27-wokol-mistrzow-grupy-janowskiej
Potem pyszne jedzonko, potem sympatyczny koncert (o którym zaraz napiszę) i potem znów pyszne jedzonko. Rozpusta po prostu 😉
Jutro zlot częściowo się rozformatowywuje – wyjeżdża Aga i łabądek (Frajde z Ł. byli tylko w sobotę), zostaje oczywiście 60jerzy 🙂
@ zza kałuży – o tacie tego pianisty raczej tu mówić nie będziemy, zresztą co chłopak winien… 😉
@ gawronka – będę we wtorek, jestem w Katowicach do niedzieli 🙂
W przeciwienstwie do wiekszosci „dywanikowiczow” z nazwiskiem Lewisa jestem zaznajomiony od dawna, czyli przynajmniej 20 lat. Wowczas kolezanka z Anglii zapytaa, czy znam to nazwisko i czy wiem, ze byl uczniem Ryszarda Baksta. Wtey nie wiedzialem, ale wkrotce potem rozpoczalem poszukiwania jego nagran radiowych na BBC3. W Nowym Jorku pojawia sie na szczescie dosc czesto i niemal nigdy nie pozostawia mieszanych uczuc: gra zawsze na najwyzszym poziomie, a repertuar wcale nie ograniczony do Beethovena i Schuberta, w ktorych to celuje.
Byly tu i sonaty Liszta i Schumanna, Bach ,Brahms, Ravel i Mozart, choc nie Chopin.
Nie nalezy zapominac, ze obok Tilla Fellnera jest Lewis najbardziej znanym studentem Alfreda Brendela i od niego niezmiernie wiele przejal, a wiec muzycznie rzecz biorac ma doskonale przygotowanie jako muzyk, a sama pianistyke byc moze wlasnie od Baksta.
Cieszy mnie, ze wreszcie trafil do Polski, gdzie moze bedzie powracac z nastepnymi koncertami i juz nie w zastepstwie.
Ciekawe, czy spacerując po Nikiszowcu trafiły panie do kawiarni Zillmann? Nie byłam, a ze zdjęć wygląda atrakcyjnie, wystrojem idealnie pasująca do miejsca.
Pomiędzy koncertami polecam dwie wystawy czasowe, które widzieliśmy w Muzeum Śląskim. Obłędne wrażenia, gdy jest się w środku lustrzanej instalacji Dani Karavana. Interesujące również, na poły reporterskie a na poły artystyczne, fotografie Vladimira Birgusa.
Panie Romku,
moje bezpośrednie kontaty koncertowe z Lewisem to dopiero ostatnie sześć lat, ale mogę tylko podpisać się pod Pana słowami. Dawałem tu zresztą pokoncertowe dowody podziwu dla jego pianistyki. I również mam nadzieję, że katowicki koncert będzie początkiem jego regularnej obecności w Polsce. Przedwczoraj z najwyższym uznaniem wyrażał się o katowickiej sali. Publiczności zresztą też. A w repertuarze miał również i Busoniego i Ligetiego.
I podobno dostał już propozycję ponownego pojawienia się 🙂 Zobaczymy. Nie wiedziałam również, że był uczniem Baksta.
@ Frajde – do kawiarni Zillmann nie trafiłyśmy, bo miałyśmy zamówiony stolik w Cafe Byfyj (byfyj = kredens): http://piekarniamichalski.pl/cafe-byfyj
Jadłyśmy w większości sałatkę ze szparagami i jajkiem sadzonym, bo nastawiałyśmy się przede wszystkim na desery 😉 Wzięłyśmy do podziału kawał tortu lawendowego (samo ciasto o posmaku piernikowym, kwiatki lawendy dyskretnie na wierzchu) i ponczowego oraz lody rzemieślnicze w słoiczkach sztuk dwa: masło orzechowe z czarną porzeczką i wanilia z truskawką. Pycha 🙂
Ależ pychoty:-) Tak rzadko teraz się opisuje jedzenie. Wrzuca się zdjęcia i tyle. A tak mogę sobie wyobrazić, jaką miałyście panie ucztę i to jest bardzo fajne.
Kojarzę tę kawiarnię z zewnątrz, ale byłam na Nikiszowcu tylko przez chwilę, w zeszłym roku, żeby zobaczyć, co to za kultowe miejsce. Mam nadzieję, że w przyszłym sezonie muzycznym będzie jeszcze więcej okazji, by przyjechać do Katowic. Wówczas na pewno odwiedzę, po takim zachęcających słowach.