Mehta śpiewający

Niedawno padały tu krytyczne słowa o kontratenorach, w tym o dzisiejszym soliście w NOSPR. Ten jest przynajmniej na tyle inteligentny, że wie, co mu lepiej wychodzi, i takiej muzyki śpiewa więcej.

Bejun Mehta (jego ojciec, pianista, żeby było ciekawiej – urodzony w Szanghaju, to kuzyn dyrygenta Zubina) jest kolejnym z cenionych ostatnio kontratenorów, którzy pojawili się w Polsce – on chyba pierwszy raz. Ale o wiele bardziej wolę go od kontratenorowych celebrytów typu Franco Fagioli czy Max Emanuel Cencic. Jest zresztą zupełnie od nich inny (choć na wygląd wydaje się podobny, przynajmniej z daleka – wszyscy trzej są łysi i brodaci). Ma przede wszystkim piękną, ciepłą i subtelną barwę głosu. Jest bardzo muzykalny, umie kształtować frazę i wie, o czym śpiewa. Nie jest to jednak wirtuoz-popisywacz. I wydaje się, że jest tego świadomy. W dzisiejszym programie zaledwie w paru momentach z kantat Haendla czy Vivaldiego musiał się pogimnastykować wokalnie – i tu był mniej przekonujący. Wrażenie robi wówczas, gdy trzeba pokazać emocje.

Program Mehty i towarzyszącej mu Akademie für Alte Musik (ostatnio coraz częściej nazywanej skrótowo Akamus) został zbudowany trochę dziwnie, jeśli chodzi o treść: obok arii i kantat zmysłowych i romansowych te mówiące o śmierci. I właśnie one najbardziej dały się zapamiętać z całości, zwłaszcza Ich habe genug Johanna Sebastiana Bacha oraz przejmujący lament Ach, dass ich Wassers g’nug hätte jego kuzyna Johanna Christopha. Do tego jeszcze jednoczęściowa kantata Schlage doch, gewünschte Stunde (mowa oczywiście o godzinie śmierci) Georga Melchiora Hoffmanna (przypisywana niegdyś Bachowi). W tych dziełach Mehta najpiękniej pokazał możliwości swojego głosu. Choć publiczność najgoręcej reagowała jednak, gdy było szybko i głośno… Nie dałoby się złożyć programu z samych powolnych i smutnych utworów, chyba że byłaby to żałobna okazja.

Dużą przyjemnością jak zwykle było słuchanie Akamusa. Zespół wystąpił w kilku wersjach: początkowo kameralnej, później obszerniejszej, i w każdej był równie przekonujący – usterek było bardzo niewiele (więcej można było ich dostrzec u solisty). W programie znalazło się parę utworów czysto instrumentalnych: Concerto madrigalesco d-moll Vivaldiego i XII Sinfonia „La Passione del Gesu Signor Nostro” Antonia Caldary. Czyli utwory dobrane raczej do tej poważniejszej części koncertu. Wyróżniała się szczególnie solistka-oboistka – znana nam już dobrze Xenia Löffler, której nazwisko niestety nie zostało podane w programie, a w końcu miała parę odpowiedzialnych partii.