Monteverdi w Uniwersyteckim
Znajomi historycy sztuki zwrócili uwagę na idealne zgranie muzyki i miejsca na występie zespołu La Fenice w Kościele Uniwersyteckim w Vespro Monteverdiego.
Pod tym względem muzycy pod wodzą Jeana Tubéry’ego mieli zdecydowanie wdzięczniejsze zadanie niż zespoły Philippe’a Herreweghe trzy tygodnie temu w Filharmonii Narodowej. Poczynając od urody bogato zdobionego barokowego wnętrza, a kończąc na kontekście właściwym dla muzyki jednak liturgicznej (ciekawe, że tym razem mniej się myślało o wpływu świeckości i zmysłowości na ten cykl). Było też więcej możliwości manewru, np. można było pobawić się w polichóralność prawie wenecką ustawiając chóry naprzeciw siebie w bocznych nawach (w Nisi Dominus) czy wysyłając „echo” do zakrystii (w Audi coelum), skąd brzmiało efektownie, bo z pogłosem. Działań przestrzennych było więcej, ale też kombinowanie barw, np. zdarzało się mieszanie śpiewaków z puzonami. Nie mówiąc o tym, że sam dyrygent co i raz chwytał za kornet, by pięknie na nim zagrać (a jeden ze śpiewaków – za teorbę; zdarzyło mu się też jednocześnie grać i śpiewać).
Brzmienie było w sumie bardziej wyrównane niż na warszawskim koncercie, np. soprany też były świetne, ale bardziej wtapiały się w tło. Na pierwszy plan wyszedł właściwie tylko jeden tenor: Jan van Elsacker, którego poznaliśmy w 2014 r., kiedy to w odstępie paru miesięcy pojawił się na Poznań Baroque i w FN jako członek Ensemble Continuo oraz na Actus Humanus w Le Poème Harmonique. Tym razem jednak nie było żadnych rozrywkowych aktorskich ekscesów, lecz sama, jak by to powiedzieć, religijna słodycz. W sumie całe wykonanie ujmowało prostotą i bezpośredniością.
Monteverdi zdominował ten wpis, ale koniecznie muszę jeszcze wspomnieć o tym, co działo się po południu. Z okazji 25-lecia śmierci Oliviera Messiaena jego twórczość jest obecna również na tym festiwalu. Wykonano Kwartet na koniec czasu – tu zagrali je: Soyoung Yoon (zwyciężczyni Konkursu im. Wieniawskiego), klarnecista Maciej Dobosz, wiolonczelista Tomasz Daroch i pianistka So Young Sim (było dobrze, choć chyba wolę wykonanie z festiwalu Trzy-Czte-Ry), ale przedtem było szczególnie ciekawie: Jerzy Stankiewicz, ten sam, co w Warszawie, znawca tematu, po kilku słowach wstępu pokazał film Urok niemożliwości w reżyserii Kolumbijczyka Nicolása Buenaventury Vidala o pobycie Messiaena w stalagu w Zgorzelcu i o powstaniu kwartetu. Film powstał ponad dekadę temu i był to doprawdy ostatni moment, ponieważ żyli jeszcze świadkowie, w tym późniejszy znany reżyser radiowy Zdzisław Nardelli (nakierował nań reżysera właśnie Jerzy Stankiewicz), który z Messiaenem współpracował. Pokazana jest też próba odtworzenia warunków, w jakich utwór został wykonany w stalagu i jak mógł wówczas zabrzmieć. Wydaje się to niemożliwe. Ale to się naprawdę wydarzyło.