Nie ma naszych w finale
Jubileuszowy, dziesiąty Konkurs im. Fitelberga – i żaden Polak nie dostał się do finału (pięć lat temu były dwie Polki). Tak wyszło, przykre, ale prawdziwe.
Uderza też, że w tym roku startowało mniej kobiet – tylko trzy na 48 uczestników, z czego do finało dotarła jedna – Izraelka Bar Avni, bardzo sprawna, dynamiczna, świetnie współpracująca z solistą (Piotrem Pławnerem – też mówi, że mu się z nią świetnie grało) w II Koncercie skrzypcowym Szymanowskiego.
Po obejrzeniu II etapu muszę powiedzieć, że wybór finałowej szóstki w większości mnie zadowala. Zdziwiła mnie tylko obecność Litwina Modestasa Barkauskasa, który wydał mi się kompletnie sztywny i bez wyrazu. Ale jest uczniem przewodniczącego jury prof. Juozasa Domarkasa, więc choć on nie mógł na niego głosować, to zapewne jakaś życzliwość kolegów była. Jeszcze wymieniłabym może jedną osobę na kogoś innego, ale czołowi moi faworyci z dnia dzisiejszego (bo wczoraj wyglądało to nie bardzo) przeszli. Przede wszystkim Rosjanin Iaroslav Zaboiarkin, chyba najbardziej profesjonalny ze wszystkich, który wiedział, co chce osiągnąć i umiał to przekazać zespołowi. Podobał mi się też Czech Ales Komanek, który początkowo na skutek pomyłki nie został wpuszczony do II etapu, ale dzięki determinacji jednego z jurorów, zdziwionego, że tak dobry uczestnik odpadł, w końcu się w nim znalazł. Wniósł pogodę ducha i dobry humor. Sugestywny był też Tajwańczyk Su-Han Yang, najmniej może mnie przekonał Boon Hua Lien z Singapuru.
II etap obejmował dwa utwory: wielkie dzieło późnoromantyczne (IV Symfonia Brahmsa, VI Symfonia „Patetyczna” Czajkowskiego lub IX Symfonia „Z Nowego Świata” Dvoraka) oraz koncert skrzypcowy (praktycznie dominował II Koncert Szymanowskiego i Koncert Czajkowskiego; trochę dziwne zresztą zestawienie i trudne do porównywania) lub – tylko dwa razy – wiolonczelowy (Dvoraka). Niewiele więc roboty mieli Tomasz Strahl i Marcin Zdunik, którzy wystąpili po razie. Dużo bardziej się napracowali Piotr Pławner i Jakub Jakowicz, którzy musieli się podzielić, a każdemu z nich przypadło też niewdzięczne zadanie występu o wpół do dziesiątej rano.
Granie koncertów często – zwłaszcza w przypadku Szymanowskiego – polegało na prostym przegrywaniu, z nagłymi przerwami. Z symfoniami bywało różnie, czasem dawano dyrygentom popracować, czasem przerywano im, gdy właśnie zaczynali coś osiągać. Pod tym względem przewodniczący jury przyjął postawę podobną do przewodniczącego jury sprzed lat pięciu, Antoniego Wita, tyle że był może bardziej uprzejmy. Ale na pewno taki system jest bardziej stresujący dla młodych muzyków. Z drugiej strony można powiedzieć – niech młodzież się uczy, w życiu zawodowym mogą ich spotkać większe stresy.
W finałach XX w., dużo muzyki polskiej.
PS. Przepraszam za brak znaczków w nazwiskach, ale przy kolejnej aktualizacji cholernych Windowsów przestały mi się kopiować. Nie wiem, co z tym zrobić.
Komentarze
Jubileuszowy, dziesiąty Konkurs im. Fitelberga – i żaden Polak nie dostał się do finału (pięć lat temu były dwie Polki). Tak wyszło, przykre, ale prawdziwe.
Pani Redaktorko, a cóż to za naszyzm wysokomuzyczny? 😆
— Że niby jubileuszowy konkurs musi wygrać nasz bo inaczej akademia ku czci nie wyjdzie? 😮
Powiedziałabym, że duży napływ zagranicznej konkurencji wzmacnia markę konkursu, wiarygodność jurorów. A przykre byłoby, gdyby poziom spadł dramatycznie z edycji na edycję. Nieważne, czy z przed-jubileuszowej na jubileuszową, czy inaczej… 🙄
To samo z parytetami. Bo czy – jeśli gdzieś na oboju są dwie osoby na roku i tak się złożyło, że od trzech lat przyjmowano wyłącznie dziewczyny – to w imię równowagi uczelnia powinna coś z tym zrobić?
(Nie takimi dróżkami talenty chadzają i wyławianie talentów chadza… chyba?… 😉 )
No poniekąd racja. Tylko miło byłoby, gdyby „akademia ku czci wyszła”, ale z powodów artystycznych 😉
Zagranica dobrze, że przyjeżdża, ale mogłaby być lepsza…