Nie tylko Edek jest groźny
Mrożek napisał Tango w 1964 r., ale teraz wydaje się jeszcze bardziej aktualne niż wtedy. I okazało się świetnym materiałem na operę.
Warszawska Opera Kameralna musiała się wywiązać z wystawienia zamówionego przez nią (a ściślej przez poprzedniego dyrektora Jerzego Lacha) dzieła Michała Dobrzyńskiego – już drugiego po Operetce. Tymczasem pani doktor dyrektor wyrzuciła współczesną orkiestrę i pozostawiła tylko MACV. Nie było więc wyjścia, tylko pozbierać muzyków i nazwać ten twór chwilowo Orkiestrą Warszawskiej Opery Kameralnej. I choć paru muzyków z dawnej orkiestry się tam znalazło z Michałem Lisiewiczem jako koncertmistrzem na czele, to nie wiem, czy większość była nieprzyzwyczajona do grania w kanale, czy dyrygent José Maria Florêncio nie wyważył dobrze proporcji – faktem jest, że zespół brzmiał na tyle głośno, iż nie zawsze dało się wysłyszeć, co śpiewają soliści. Co zaś do solistów, to poza nową w tym gronie Aleksandrą Żakiewicz (zabawna Ala) oraz znanym z Opery Narodowej Piotrem Nowackim (znakomity, także aktorsko, Edek) pozostali to dawni śpiewacy WOK: Jan Jakub Monowid (Artur), Piotr Pieron (Wuj Eugeniusz), Anna Mikołajczyk (Eleonora), Tomasz Rak (Stomil) i Marzanna Rudnicka (Babcia Eugenia).
Tango bez tanga? Pojawia się ono na sam koniec w sposób bardzo aluzyjny (bez żadnej Cumparsity, jak było w Mrożkowskich didaskaliach, wręcz z dodatkiem „koniecznie to, a nie inne”), ograniczając się do swoistego gestu muzyczno-tanecznego, przy tym na związanym z tangiem argentyńskim instrumencie – akordeonie: tu szczególna rola świetnego Macieja Frąckiewicza, który oddaje i wcześniej „muzykę Edka”, a na sam koniec wychodzi jeszcze z instrumentem na scenę i przygrywa tańczącym Edkowi i Eugeniuszowi.
Podobnie jak to było w Operetce, muzyka i tu nie jest dosłowna, ale jest gorzka, sarkastyczna, dysonansowa. W niektórych momentach przywodziła mi na myśl Ubu Pendereckiego (zwłaszcza w partii Ali), a obsesyjnie powtarzane zwroty i motywy przypominają z kolei opery Zygmunta Krauzego. Szczególnie ciekawym pomysłem obsadowym jest powierzenie roli Artura kontratenorowi i przypisanie mu dodatkowego czteroosobowego, wspierającego go chórku. Znakomicie jest w ten sposób oddana jego bezsilność przy całym prężeniu mizernych muskułów. W tym spektaklu (reżyseria – Maciej Wojtyszko, scenografia – Katarzyna Gabrat-Szymańska, kostiumy – Wiganna Papina) zarówno Artur, jak jego chórek ubrani zostali w bordowe golfy i szare garnitury w kratkę. Jeśli ktoś pamięta, to ważny w tej sztuce jest motyw zapinania się i rozpinania. Artur więc jest, by tak rzec, szczelnie zapięty, ponadto wszyscy wraz z chórkiem noszą okulary. Odwrotnie Stomil, jego ojciec, tu występujący jako łysy osobnik z punkowym blond czubem w rozpiętej ramonesce, gołym torsie i spodniach w kratkę (w oryginale Stomil paraduje w rozchełstanej piżamie i z siwą lwią czupryną). Żona Stomila i matka Artura, Eleonora, też nosi ramoneskę na czerwoną miniówkę z nagimi ramionami. W tej wersji bardziej jeszcze przekonują do swojej roli awangardzistów na emeryturze, ubrani w rzeczy niemodne, które jakiś czas temu były krzykiem mody. Edek natomiast ma po prostu dżinsy, koszulkę, czerwoną czapeczkę i równie czerwone trampki.
Przysłowiowa jest dla nas od pokoleń postać Edka – modelowego chama, który w końcu rządzi (aż chce się napisać RZONDZI). Ale równie groźna jest postać Artura. Artura, który rozstawia rodzinę po kątach, bo najpierw sprzeciwia się swobodnemu stosunkowi rodziny do rzeczywistości („Ten burdel, gdzie nic nie funkcjonuje, bo wszystko dozwolone, gdzie nie ma ani zasad, ani wykroczeń”, albo „Zatruliście tą swoją wolnością pokolenia w przód i wstecz!”), potem chce przywrócić tradycję („stworzenie systemu wartości jest niezbędne”), potem odkrywa, że tradycja to tylko forma, która nie zbawi świata, więc pragnie idei („Nikt stąd nie wyjdzie, dopóki nie znajdziemy idei”). Aż wreszcie tą ideą dlań staje się władza sama w sobie: „Tylko władza da się stworzyć z niczego. Tylko władza jest, choćby niczego nie było. Oto jestem w górze, nad wami!”. Z takiej „góry” nieunikniony jest upadek, ale ile złego można uczynić, zanim się upadnie… I, co gorsza, przyczyną upadku jest nie pycha, lecz interwencja Edka, czyli w efekcie coś jeszcze gorszego. Ale ważne jest jeszcze, że Edka hodowali wszyscy: i Artur, i jego rodzice. I to również jest boleśnie aktualna konkluzja.
Komentarze
To chyba raczej póki co Artur z Adrianem na spółę w imieniu Edka-suwerena rządzi i tępi cały „gorszy sort” z „punkowym czubem na głowie”, a „Edek” cieszy się z tego jak dziecko. Do czasu!
No już tak dokładnie nie chciałam… 😉 Ale co zrobić, jak się samo narzuca.
Jako że ostatnio „siedzę w salach”, to nie odmówię sobie dreszczyku podpadnięcia Redakcji, w ten poniedziałkowy poranek (zapach napalmu unosi się w powietrzu).
Miałby ten słynny WOK, z setkami artystów i 23 mln. budżetu (w okresie szczytowym) działać w tejże kubaturze?…Teraz rozumiem, dlaczego jest/była to najbardziej ekskluzywna działalność kulturalna w całej Europie…
http://www.operakameralna.pl/images/galeria/teatr/teatr_wnetrze_widownia.jpg
Przy okazji, Polska Opera Królewska (120 śpiewaków i muzyków) ma podobno mieć roczny budżet w wysokości 16 mln., działając w 200-os. salce (jakkolwiek uroczej) i po kościołach. Z punktu widzenia zapewnienia dostępu do dóbr kultury, stosunek koszt/efekt będzie zaiste imponujący. No ale wiadomo, stolica…”płyną rubelki — skąd? gdzie? ani wiesz”.
Ależ wcale Pan nie podpada. Sama wielokrotnie pisałam o tym, o przyczynach, plusach (bo parę jednak było) i minusach, a także o anachroniczności modelu. Który można było przemodelować w sposób cywilizowany, a przemodelowano siekierą.
Żeby siekierą. Dobry rzemieślnik może wiele zdziałać dobrą siekierą. Tu użyto kłonicy – narzędzia tępego.