Szkocki Haendel, francuski Dowland
Mesjasz na początek angielskiej edycji Misteriów Paschaliów – całkiem słusznie. Zwłaszcza że w Anglii nie ma takiej tradycji muzyki związanej z Wielkim Postem i Wielkanocą jak w innych krajach Europy. Trzeba łatać.
Dlatego więc obok tego uniwersalnego dzieła, pasującego i do Wielkiej Nocy, i do Bożego Narodzenia, znajdziemy w programie tegorocznego festiwalu lamenty żałobne po śmierci zacnych osób, dzieła religijne przeznaczone na różne okazje, a także zupełnie świeckie łezki Dowlanda. Jako że akcent prawdziwie pasyjny jednak by się w tym tygodniu przydał, do programu włączona została pożyczka z Niemiec – Pasja Mateuszowa Bacha, ale w wykonaniu brytyjskim. No i jeszcze z Polski – Lamentacje Wacława z Szamotuł.
Tegorocznym kuratorem MP jest dyrygent i klawesynista John Butt, Anglik, ale działający obecnie w Glasgow; z Edynburga zaś jest jego zespół Dunedin Consort, który pełni rolę zespołu festiwalowego. Przypadła mu również inauguracja.
Gdy spojrzeć na biografię Butta, z jego opublikowanych tekstów wynikałoby, że w głównych jego zainteresowaniach znajduje się przede wszystkim Bach. W dziedzinie nagrań jednak repertuar ma o wiele szerszy. Co do Haendla z Dunedin Consort, pierwszą ich płytą wydaną 12 lat temu, która zresztą otrzymała istotne zaszczyty (Gramophone Award, Cannes Classical Award), był właśnie Mesjasz, ale w zrekonstruowanej wersji dublińskiej z prawykonania, i było to jej pierwsza rejestracja. Szkoda, że to jej wczoraj nie wykonali – wersję londyńską, która jakoś ostatnio jest w modzie, a która zabrzmiała w kościele św. Katarzyny, lubię daleko mniej. Kompozytor został zobligowany do dokonania różnych zmian, które w moim oglądzie tylko popsuły coś, co było doskonałe – ale cóż, musiał to zrobić. W każdym razie obie wersje są autorskie, więc warto wykonywać jedną i drugą.
Obawiam się, że jak zwykle z tyłu kościoła mogła brzmieć jedna magma, ale z przodu (a tam siedziałam) można było docenić precyzję niewielkiego zespołu instrumentalnego i wokalnego. Z solistami było różnie: najlepsza była sopranistka Julia Doyle o ujmującym głosie i sposobie bycia. Niestety alcistka Rowan Hellier, która ma w tej wersji dużo do śpiewania, była najsłabszym ogniwem. Tenor Thomas Walker brzmiał niestety krzykliwie, a bas Julian Tovey także był nierówny, barwę miał ładną, ale w The Trumpet shall sound w pewnym momencie popłynął gdzieś poza tonację i zepsuł cały efekt.
Przy Alleluja duża część publiczności wstała – mnie ten obyczaj przypomina klaskanie po lądowaniu samolotu. Nawet nie ma pewności, czy rzeczywiście król Jerzy II był obecny na londyńskiej premierze, a cóż dopiero, czy prawdziwy jest mit, że wtedy wstał. A poza tym nie jesteśmy w Anglii…
Z zimnego (ogrzewanie włączono dopiero w przerwie) kościoła św. Katarzyny niezbyt już duża grupa przeszła do wręcz lodowatej, brrr… Bazyliki Bożego Ciała, by wysłuchać programu Dowlandowskiego w wykonaniu francuskiej mezzosopranistki Lei Desandre z – wbrew nazwisku – również pochodzącym z Paryża lutnistą Thomasem Dunfordem. Artyści młodzi (ona ma 25 lat, on 30), a już wiele osiągnęli. Godzinny koncert grali bez przerwy; pieśni były przeplatane utworami instrumentalnymi. Podziwiać, że w tym zimnisku palce lutniście nie zgrabiały; śpiewaczce leciała para z ust. Mimo to całkowicie przyciągnęli uwagę publiczności i wytworzyli wspaniały, intymny nastrój. Desandre ma piękny, dość jasny głos i znakomitą angielską wymowę; na bis po tych wszystkich lamentach sięgnęli jeszcze po inny – tym razem po francusku.
Dziś dwa koncerty w tej lodowni. Trzeba było wziąć ze sobą cieplejsze ubrania…
Komentarze
Oj, zgadzam się w pełni, co do koncertu w kościele Bożego Ciała! Cudownie, tylko że ten dreszczyk nie tylko z duszy pochodził :). Mam nadzieję, że solistka zdrowa… Zdecydowanie dziś wyciągam zimową odzież.
@ ewamaria8 – witam. Tak, zimowe ubranka są dziś koniecznością. Wzięłam ich za mało, zapominając o temperaturze w tym miejscu. Ale udało mi się dziś nabyć czerwone wdzianko z porządnej austriackiej wełny (w second handzie ma się rozumieć), więc może nie zamarznę.
Wczorajsi artyści na szczęście wystąpili w kurtkach, ale dziś w nocy będzie tancerz butoh, który tańczy półnago… tu już trzeba liczyć na zimny japoński wychów 😉
Świetne brzmienie kapeli, wyrównane w każdej częstotliwości – że zagaję jak reżyser dźwięku 🙂 Chór im dalej od źródła tym bardziej niesłyszalne „doły”. Solistki – tak jak Pani pisze – wspaniała i ujmująca Julia, zdecydowanie słabsza Rowan Hellier. Od pewnego momentu swoim odstawaniem od reszty zaczęła mnie irytować. Co do panów, nie byłbym aż tak krytyczny 🙂 Ja teraz skaczę do Gdańska na McCreesha. Kraków znowu w piątek! 🙂
Ja też jutro do Gdańska na McCreesha, ale już nie wracam…
Julian Tovey? Czyżby z rodu sir Donalda? 🙂
Thomas Dunford to syn Jonathana Dunforda i Sylvii Abramowicz, dwojga gambistów. Tata Jonathan mieszka we Francji od 1985 roku. 15 lat temu Thomas grał w Komedii Francuskiej w „Wieczorze Trzech Króli” w reżyserii Andrzeja Seweryna (na lutni, cały czas na scenie). Fantastyczny chłopak.
Hm, możliwości Thomasa Dunforda wcale się na tym nie kończą! Jak był w Warszawie parę lat temu, to nawet śpiewał (wprawdzie tylko na bis) 🙂