„Józia” i przyjaciele z Berlina

Rzadko zdarza się w Warszawie pełna sala, i to koncertowa w FN, na koncercie kameralnym. Ale jak grają tacy muzycy, to nic dziwnego.

Dla jednych magnesem była Yuja Wang, która w rozkwicie kariery po raz pierwszy pokazała się w Polsce (grała kiedyś w Dusznikach i na warszawskim Zamku Królewskim, ale jeszcze jako wunderkind). Dla innych – Andreas Ottensamer, z wiedeńskiego klarnetowego klanu Ottensamerów (ojciec Ernst zmarł przedwcześnie w zeszłym roku, brat Daniel, jak ojciec gra w Filharmonii Wiedeńskiej), ale obecnie będący pierwszym klarnecistą Filharmonii Berlińskiej. Stosunkowo najmniej nam znany był trzeci z muzyków, skrzypek japoński Daishin Kashimoto, pełniący funkcję jednego z koncertmistrzów tej samej orkiestry, więc też przecież nie byle kto.

Bardzo żałowaliśmy chyba wszyscy, że został zmieniony program. Początkowo zapowiadano, że pianistka rozpocznie koncert kilkoma intermezzami Brahmsa, a na początek drugiej części zagra wybór z etiud Ligetiego. Ale ponoć organizatorzy wymusili, żeby w programie był Chopin – mamy rocznicę w końcu, więc jak to tak bez polskiego akcentu. No i wyszedł z tego najgorszy punkt programu. Yuja pokazała, że ma znakomitą technikę palcową, barwę też potrafi mieć ładną i przy tych wszystkich umiejętnościach niewiele z nich wynikało. Szemrzące Andante spianato i totalnie zabałaganiony Wielki Polonez nie pozostawił mi dobrych wspomnień.

To był też niestety jedyny utwór solowy w jej wykonaniu. Reszta już była grana w towarzystwie i „Józia” pokazała się jako dobra, sprawna kameralistka. W pierwszej części zagrali z Ottensamerem Rapsodię Debussy’ego i tu klarnecista popisał się miękkim, ciepłym brzmieniem, wprowadzając w nastrój rozmarzenia. Symetrycznie w drugiej części także numerem duetowym był utwór Debussy’ego: Sonata na skrzypce i fortepian, może trochę zbyt intensywna, ale też satysfakcjonująca w słuchaniu. Najlepsze jednak były kompozycje grane w trio: w pierwszej części suita z Historii żołnierza Strawińskiego, a w drugiej – Kontrasty Bartóka. Oba utwory zagrane drapieżnie, kapryśnie, z humorem. Entuzjazm był duży, bez stojaka co prawda (z wyjątkiem pojedynczych osób), ale i tak był bis – trochę cyrkowy walczyk, a potem polka, nie mam pojęcia, czyje to było. Może ktoś wie?

PS. Yuja wystąpiła, jak to zwykle robi i jest z tego znana, w dość odważnej sukni powycinanej zgrabnie tu i tam. Po koncercie artyści mieli podpisywać płyty, więc poczekałam, żeby zobaczyć tę kieckę z bliska. Ale przebrała się, i to nie mniej odważnie – miała spódniczkę, która właściwie nie była spódniczką. No, ale w tym wieku i z takimi nogami można sobie pozwolić.