Concerto Köln po raz pierwszy
Dwa koncerty tego znakomitego zespołu zostały zaplanowane podczas tegorocznego festiwalu ChiJE. W programie każdego z nich znalazły się dzieła nietuzinkowe, rzadko grywane – jest to specjalność tych muzyków.
Pierwsza część skupiona wokół Mozarta, ale też na swój sposób wokół Chopina. Po uwerturze do Don Giovanniego bowiem zaprezentowano nam bowiem urocze Wariacje na temat Mozarta Franza Danziego, również wykorzystujące duet Là ci darem la mano, nie dość na tym – nawet w tej samej tonacji B-dur, którą zastosował Chopin. Oczywiście więcej podobieństw nie ma, utwór został wydany, gdy Frycek miał 8 lat i nie wiadomo, czy zetknął się kiedykolwiek z nim. A ponadto instrumentem solowym jest tu nie fortepian, lecz klarnet. W tej roli wystąpił znany nam już z zeszłego roku uroczy Lorenzo Coppola, uczeń wielkiego Ericha Hoepricha, grywający z różnymi zespołami instrumentów historycznych – tym razem właśnie z tym. Oprócz wirtuozerii i pięknego, miękkiego dźwięku zaprezentował poczucie humoru, w pewnym momencie podchodząc do jednej ze skrzypaczek (jeszcze zabawniejszy był efekt, gdy artystka wstała i okazało się, że jest wyższa od niego o głowę) i skradając jej całusa. Czyli „pocałował Zerlinkę”, ale nie w Des-dur jak u Chopina, tylko w B-dur. Zamknięciem mozartowskiej ramy była wdzięczna Symfonia A-dur KV 201.
Johanna Baptista Cramera zna chyba każdy, kto uczył się gry na fortepianie – zwykle miał do czynienia z jego etiudami, bardzo melodyjnymi, ciekawszymi niż te Carla Czernego. Był zaprzyjaźniony z Beethovenem i jego dzieła trochę go przypominają. Większość życia spędził w Londynie, gdzie działał nie tylko jako pianista, ale też jako wydawca, i nieźle mu się powodziło. Jego VIII Koncert fortepianowy d-moll wykonał niezawodny Howard Shelley na erardzie z 1838 r., dyrygując od fortepianu. Bardzo to trudne i wirtuozowskie dzieło, zapewne Cramer pisał je dla samego siebie, a był rzeczywiście wytrawnym pianistą. Wreszcie na koniec Symfonia Es-dur „Warszawska” E.T.A. Hoffmanna. Jakaż to była „opowieść Hoffmanna”? Podobnie jak poprzednie dzieło, jakby na skraju epok, trochę z Mozarta, a nawet Haydna.
Poza koncertem Cramera całością programu dyrygował Gianluca Capuano, on też poprowadzi drugi z występów Concerto Köln. Młody dość kapelmistrz wykonuje wiele muzyki barokowej, ale też jest coraz bardziej cenionym dyrygentem operowym w repertuarze od Monteverdiego do Rossiniego. Wygląda na bardzo skutecznego, prowadzi zespół z precyzją i wdziękiem.
Komentarze
Jak zwykle od rzeczy. Niedawno wspomnialem, ze kupilem stosik plyt, ktore po kolei odgrywam. Moze odkrywam kolo/Ameryke ale dla mnie to jest nowosc
Pobutka – tylko sie nie drapac!
https://www.youtube.com/watch?v=yut0tZftU10
schwarzpeter: ja wolę chyba w wersji Mussorgskiego:
https://www.youtube.com/watch?v=vqeMWf5CzVM
Po pierwsze: było naprawdę całkiem dobrze słychać (środek sektora A). Wreszcie!
Coppola, z którego prawdziwy Pan Maluśkiewicz, uroczy może i jest, a całowanie Zerlinki metr osiemdziesiąt pięć było naprawdę zabawne. Ale utworek Danziego nie jest taki łatwy wcale, ja go próbowałem kiedyś „ze słuchu” (wówczas nie było tak łatwo o nuty) podgrywać z nagrania Eduarda Brunnera, potem okazało się, że jeszcze lepiej nagrała to Sabine Meyer. Coppola grał na historycznym klarnecie, który ma mniej klapek niż współczesne (jednak w końcu na taki było to pisane), ale się prześlizgiwał po trudniejszych miejscach i w ogóle intonacyjnie to było takie chodzenie po linie. Co do tego, czy Frycek to słyszał, czy nie, to wcale nie jest to takie łatwe do stwierdzenia, ale wykluczyć nie można. Nie mogę teraz w zwałowisku książkowym wygrzebać książki Marka Schillera „Klarnet i klarneciści w Polsce do połowy XIX wieku”: tam jest, o ile pamiętam, wykaz wirtuozów, którzy w kółko pojawiali się w Warszawie i ich repertuaru. Grali przeróżne rzeczy, więc niewykluczone, że w latach 20-tych ktoś to mógł katować. i Chopin poszedł na ten koncert. Oczywiście to, że wariacje wieńczy, jak w op. 2 Chopina, polonez, to żaden dowód, bo to dosyć standardowa zagrywka w owym czasie.
Koncert Cramera na żywo to fantastyczna rzecz i ChiJE jest takim miejsce, gdzie tego typu białe kruki przylatują jak gołębie do rozsypanych okruchów bułki, i za to kocham ten Festiwal. Nie wiem zresztą, czy nie było to pierwsze współczesne wykonanie na instrumentach historycznych? Oczywiście, jak się ma „osłuchaną” wersję z płyty Chandosu z London Mozart Players, to brzmiało to odmiennie. Ale miejscami ciekawiej, np. te „gitarowe” pizzicata na początku hiszpańskiego finału. Te hiszpańskie ronda, to moja obsesja w ogóle, uwielbiam te ni to bolera, ni to fandanga, ni polonezy, które się właśnie tak ok. 1810-25 pojawiają często-gęsto, zapewne po „występach gościnnych” Napoleona w Hiszpanii (gdzie rozstrzeliwano przy okazji Powstańców Madryckich i galopowano z górki na pazurki w Somossierze, by Michałowki mógł to ładnie namalować). Niekiedy, jak w Koncecie A Flat Major Op. 113 Hummla, brzmią te boleropodobne ronda niemal jak polonezy, a w 6 Koncercie skrzypcowym g-moll Spohra jet to w ogóle nazwane „Alla spagnola. Tempo di Polacca”. Czyli robi się własnie jakaś Somosierra. Nb. taki hiszpański finał (zjawiskowy) jest też w 4 Koncercie klarnetowym e-moll Spohra (również drzewiej próbowałem to nieudolnie grać, choć trzeba mieć do tego klarnet w stroju A), ale wolałbym, by Coppola tego tu nie próbował, jak ma się tak prześlizgiwać, jak w Danzim. Ale serio, było ładnie bardzo i dziękuję festiwalowi i niestrudzonemu Shelleyowi, że doprowadzili do tego wykonania. Szkoda tylko, że nie było Bolera Chopina na bis, bo by znakomicie dopełniło te iberyjskie tańce na 3/4.
A co do reszty, to też sama przyjemność, 29. Symfonię Mozarta z tym jej „zalotny” tematem czołowym uwielbiam i była zrobiona b. ładnie, z symfonii Hoffmanna (usłyszałem ją pierwszy raz na żywo na starych instrumentach – choć na płycie CPO z Kölner Akademie z Willensem też brzmi świetnie) i choć całość jest odrobinkę ramotkowata, to jednak ten molowy menuet w kanonie ma wiele uroku i kojarzy się z poprzednikiem z symfonii g-moll Mozarta. Więc miło było właśnie tego menueta z KV 550 na bis wysłuchać, choć dość surowo takie zestawienie dla Ernsta Theodora Amadeusa wypadło…
Bolero, fandango, polonez – są tu podobieństwa zdecydowanie.
„Pchełki” lubię obie, choć Musorgskiego jest oczywiście bardziej diabelska, a Beethovena bardziej z przymrużeniem oka.
Na dyrygenta o wdziecznym nazwisku Gianluca Capuano natknalem sie przypadkiem 3 lata temu, gdy dyrygowal „Orlando” Handla w Semperoper. Wyrazilem sie wowczas jak najbardziej pochlebnie pod tym watkiem:
https://szwarcman.blog.polityka.pl/2015/03/27/beethoven-rosja-baltyk/
Ciesze sie, ze sie potwierdza.
Ja podobienstwa miedzy rytmami hiszpanskimi a polonezem zauwazylem lata temu juz u Scarlattiego, np. w sonacie E-dur K380. Nawet Jozia sobie niezle z tym radzi, choc slyszalem wykonania, gdzie utwor ten brzmial zupelnie jak polonez:
https://www.youtube.com/watch?v=m_lvBxiHhd0