Idomeneo i uchodźcy
Tak przecież jest w tej operze 25-letniego Mozarta: występują tu rozbitkowie i jeńcy, którzy znaleźli się na Krecie. To jednak świat inny niż dzisiejszy, nierealny: prawie wszyscy są w przyjaźni, poza zapiekłą w gniewie Elektrą.
W nowej realizacji Michała Znanieckiego w Warszawskiej Operze Kameralnej mamy plażę, na której pojawiają się rozbitkowie – zarówno Trojanie, jak i Kreteńczycy z królem Idomeneo na czele, oraz różne przestrzenie bardziej abstrakcyjne, stworzone z tiulowych przesłon i rzucanym na nie mappingu. Wygląda to nawet ciekawie (autorką tych wizualizacji jest Karolina Jacewicz), choć bardzo utrudnia życie śpiewakom, kiedy muszą się znaleźć za taką przesłoną: światło z owego mappingu razi ich w oczy i tracą kontakt z dyrygentem. Mniej atrakcyjne są kostiumy, zwłaszcza czerwone plastikowe płaszcze głównych postaci, na sam widok których robi się gorąco, a cóż dopiero delikwentom. Są też różne dziwaczne pomysły, jak ten, by Idamante (Elżbieta Wróblewska) w końcu I i II aktu padał na ziemię i leżał tak przez całą przerwę, albo żeby Elektra w swojej ostatniej, furiackiej arii wyczyniała jakieś groteskowe wywijasy nożem. Nieznośny jest też hałas podczas uwertury, jaki wywołują wczołgujący się na scenę związani sznurem rozbitkowie.
Spektakl trwa z przerwami ponad trzy godziny, nie dziwię się więc, że dyrygent Marcin Sompoliński zarządza szybkie tempa, jednak w wielu miejscach jest to po prostu zbyt trudne dla orkiestry (zwłaszcza dęte kilkakrotnie były bliskie wywalenia się) i dla solistów – Idomeneo (Aleksander Kunach) w swojej arii w II akcie nie dał rady wyśpiewać drobnych nut, a jeszcze gorzej wypadł pod tym względem Arbace (Bartosz Nowak).
Bohater tytułowy jednak poza tą pechową arią wypada nieźle. Reszta głównego tercetu, wspomniany Idamante i jego ukochana Ilia (Agnieszka Sokolnicka), również radzą sobie nienajgorzej, choć i do nich byłoby się o co przyczepić; w przypadku Sokolnickiej barwa jest trochę zbyt ostra. Z kolei Marcelina Beucher w roli Elektry nie wypada tak efektownie jak w Armidzie, tym bardziej, że reżyser nagminnie umieszcza ją w głębi sceny, co przeszkadza jej pokazać się w pełni (ale w końcu jej rola jest drugoplanowa). Pozytywną stroną spektaklu jest zespół wokalny, który musi sobie radzić w trudnych scenicznych sytuacjach.
Spektakl będzie pokazany jutro (właściwie już dziś) w drugiej obsadzie i jeszcze w niedzielę. Potem dwa razy w grudniu. A potem nie wiadomo kiedy.
PS. W sobotni wieczór można się też udać na Zamek Królewski na koncert muzyki polskiej w wykonaniu studentów hiszpańskich – ciekawa sprawa. No i rozpoczyna się sezon w FN. Ale ja tym razem jadę do Gdańska na ostatnie dwa dni festiwalu Organy +. Kibicowałam budowie tego instrumentu, nie byłam na oficjalnej inauguracji całości, więc muszę to teraz nadrobić.
Komentarze
Pobutka!
https://www.youtube.com/watch?v=2c57MY3uRSQ
Pod taką miłą Pobutką muszę jednak wrzucić smutną wiadomość – zmarła Montserrat Caballé…
https://www.youtube.com/watch?v=Y1fiOJDXA-E
Ano…
https://www.youtube.com/watch?v=Ttos7So69s0
Wielbię ją także w Pucciverdim – niewątpliwie – ale i w belcancie diwa była niezrównana: https://www.youtube.com/watch?v=pryp0ZDOeOA
Tu jest moja pierwsza M. Caballe i, nb pierwszy Granados: https://www.youtube.com/watch?v=Q0POx8suqxY Caly czas stoi na polce 🙂
Poza tym, Idomeneo, z cala pewnoscia tradycyjnie wystawiony (Opera Atelier – Measha Brueggergosman jako Elettra – nie ma literowki! 😉 ), czeka nas dopiero w kwietniu.
W Toronto zaczal sie wreszcie sezon koncertowy. Piata symfonia Mahlera (goscinnie dyrygowala Han-Na Chang) i koncert fortepianowy Ravela – Javier Perianes.
OT:
https://www.theguardian.com/artanddesign/2018/oct/06/banksy-sothebys-auction-prank-leaves-art-world-in-shreds-girl-with-balloon
🙂
Tak, to ładna historia, Uśmiałam się 🙂
„Tak, to ładna historia …”
Ale nie taka znowu oryginalna – przed wielu laty, w ktoryms filmie Monty Python jest bardzo podobna scena 😮 😉
Warto zauważyć, że była to dopiero druga polska inscenizacja jednego z arcydzieł operowych Mozarta. Pierwszą zrealizował Ryszard Peryt w ramach „kompletu” na tej samej scenie, 27 lat temu. Pod koniec lat 70. krążyliśmy po Polsce z kolegą reżyserem, namawiając dyrektorów na polską premierę „Idomenea”, w 200. rocznicę prapremiery monachijskiej – bezskutecznie. Do tej pory nie wystawił tej opery żaden wielki teatr. A te „drobne nuty” w arii z II aktu, o których wspomina Pani Kierowniczka, to najtrudniejsza koloratura, jaką Mozart napisał na głos tenorowy. Kiedy się nie ma pod ręką Richarda Crofta, lepiej sięgnąć po wersję uproszczoną, sporządzoną przez samego Mozarta. Gedda, Pavarotti i Domingo nie wstydzili się jej śpiewać – ale „albośmy to jacy tacy”…
A propos nieodżałowanej Montserrat Caballé, kto pamięta jej recital w TW w Warszawie, bodaj pod koniec lat 80. (czy na pocz. 90.)? Gwiazda była wówczas po wypadku i chodziła o kulach. Baaaardzo wolno weszła na scenę wśród burzy oklasków, ukłoniła się, chwilę postała, a potem baaaardzo wolno poczęła ze sceny schodzić, a oklaski stopniowo zamarły i zapanowała konsternacja (to w teatrze zawsze ciekawy moment – taka cisza, a potem narastający szmer rozmów, w zdumionym tonie). Po kilku minutach wybiegł ktoś z TW i wielce zakłopotany oznajmił, iż „Gwiazda wyczuła lekki przeciąg” i TW pracuje usilnie, by go jakoś okiełznać. Po pełnych napięcia kolejnych dziesięciu minutach śpiewaczka powróciła, znów wśród burzy braw i dała piękny koncert. Nie pamiętam już detali, ale był chyba jakiś Granados.
https://www.youtube.com/watch?v=cYiC_qKcFN4