Niech żyje Amadeus

Przez cały ten rok obchodzimy jubileusz półwiecza Orkiestry Kameralnej Polskiego Radia Amadeus, prowadzonej nieprzerwanie przez Agnieszkę Duczmal – to fenomen na skalę światową. W tych dniach jest kulminacja obchodów: w trzy październikowe niedziele w Poznaniu i w ten wtorek w Warszawie.

Na festiwal jubileuszowy (jak to określił zespół) do miasta, gdzie rezyduje, przyjechali najwybitniejsi przyjaciele. 7 października grał z Amadeusem Mischa Maisky, w ostatnią niedzielę – skrzypek Daniel Hope (ostatni, który uczestniczył w Beaux Arts Trio, ale również ceniony solista). Jeszcze w kolejną zagra japoński pianista jazzowy Makoto Ozone. Warszawie zaś przypadła postać szczególna – Maxim Vengerov. Wielu zwątpiło, czy jeszcze kiedyś wróci do grania, gdy na dobrych kilka lat z powodu kontuzji musiał odłożyć skrzypce. W tym czasie był dwukrotnie przewodniczącym jury na poznańskim Konkursie im. Wieniawskiego, studiował dyrygenturę (i próbował jej), interesował się też tańcem… No, ale w końcu rzeczywiście wrócił do tego, co robi najlepiej i właśnie pokazał to po raz kolejny.

Z Amadeusem zagrał Koncert Maksa Brucha. Może ktoś się dziwi, że jak to, przecież w tym utworze skrzypcom nie towarzyszy orkiestra smyczkowa. Ale dla Agnieszki Duczmal to żadna przeszkoda – dokonała już wielu transkrypcji różnych utworów dla swojego zespołu, także właśnie tego. Pewnie że brak było np. tremola kotłów na początku czy symfonicznego brzmienia tutti i wejść instrumentów dętych, ale i tak wyszło dużo lepiej niż można byłoby się spodziewać: brzmienie orkiestry łączyło się z brzmieniem solisty w sposób absolutnie naturalny, może nawet śpiewność utworu została jeszcze bardziej podkreślona. Vengerov na swoim stradzie (ex-Kreutzer) był absolutnie nieporównywalny, jego gra była niezwykle intensywna i żarliwa. Na bis – po kilku miłych zdaniach pod adresem jubilatów – zagrał pierwszą część Sonaty g-moll Bacha i tu, pozostając żarliwy, zmienił jakby kolor. Przepiękne to było.

Koncert rozpoczął się w ogóle od mów tronowych, odczytywania listów i wręczania odznaczeń zarówno szefowej, jak i co bardziej zasłużonych muzyków, którzy grają w Amadeusie od ponad 30 lat. Po czym orkiestra rozpoczęła swój występ specjalnie na ten jubileusz napisanym utworem Piotra Mossa Variations sur le thème de Mozart (z dedykacją „Agnieszce i Amadeusowi na ich 50. urodziny”). Tytuł odrobinę mylący, ponieważ nie był to cykl wariacyjny, ale raczej jedna rozbudowana wariacja, zdekonstruowanie pierwszej części Sonaty facile Mozarta (KV 545), zgrabne i dowcipne. Autor przyznaje, że nawiązał do tradycji żartów muzycznych, rozwijanej przez samego Wolfganga Amadeusa.

Wariacje na początek, wariacje na koniec, tym razem prawdziwe, choć też niestandardowe: Wariacje na temat Franka Bridge’a Brittena, wszechstronny popis 24-letniego kompozytora na cześć swego pedagoga, będący zarazem polem do popisu dla orkiestry smyczkowej, przechodzący od wesołości i dowcipu do melancholii, a nawet przeczucia tragizmu. Jak większość tego typu zespołów, Amadeus grał ten utwór wielokrotnie i ma go w – by tak rzec – małych palcach.

Nie obeszło się bez bisów, zapowiadanych przez szefową. Pierwszy był nawiązaniem do pytania padającego często w wywiadach: o marzenia. „Pomarzmy więc sobie wszyscy: Sonata księżycowa, część pierwsza”. Przeróbka Jakuba Kowalewskiego (w transpozycji do d-moll) brzmi tak. Publiczność nie dała się uśpić kołysanką, więc jako drugi bis – Mozart, finał z Divertimenta F-dur. I w końcu rozrywkowa konkluzja – ulubiony ostatnio bis, przebój amerykański Leroya Andersona Plink plank plunk. „Państwo mogą się teraz pobawić, a my do autobusu i do Poznania” – powiedziała dyrygentka. Wszystkiego najlepszego!