Dzień urodzin
To dziś Krzysztof Penderecki kończy 85 lat. Wszystkiego najlepszego!
Właśnie odbyła się uroczysta msza w Archikatedrze św. Jana, na której były też wykonywane dzieła Jubilata (Missa brevis i inne utwory chóralne). Wieczorem wielki finał Festiwalu Pendereckiego w Operze Narodowej z udziałem Sinfonii Varsovii: znów Anne-Sophie Mutter z napisanym dla niej II Koncertem skrzypcowym „Metamorfozy”, Frans Helmerson, Ivan Monighetti i Arto Noras w Concerto Grosso na trzy wiolonczele i orkiestrę, a na finał Dies illa, utwór poświęcony pamięci ofiar I wojny światowej (napisany na stulecie jej rozpoczęcia, a wykonany dziś z okazji stulecia jej zakończenia). Dyrygentów znów trzech: Maciej Tworek, Christoph Eschenbach i Leonard Slatkin.
Wczoraj zaś odbyły się dwa koncerty – kameralny i symfoniczny. Tylko na tym kameralnym swoistym „przerywnikiem” (ale za to jakim świetnym! Jaka znakomita zwięzłość i świeżość brzmienia…) był utwór sprzed „neoromantycznego” przewrotu: Trzy miniatury na skrzypce i fortepian z 1959 r. Pozostałe utwory całego wieczoru, aczkolwiek powstałe w różnych latach, od przełomu lat 80. i 90. XX w. po stosunkowo nowe, bo z 2015 r., Concertino na trąbkę i orkiestrę (znakomity był Gábor Boldoczki, a zwłaszcza pięknie brzmiał użyty w środku utworu flugelhorn o miękkim, ciepłym brzmieniu), reprezentują już dość jednolity świat muzyczny, w którym jeśli coś się zmienia, to barwy instrumentacji (w ostatnich latach jest jakby lżejsza, jaśniejsza), ale nawet motywy powtarzają się wciąż te same.
Kto zna dobrze twórczość Pendereckiego – a ja raczej znam; trochę mam zaległości w nowszych rzeczach (np. nie słyszałam jeszcze Dies illa – nie byłam na końcówce Festiwalu Beethovenowskiego w 2015 r., kiedy to utwór był wykonany po raz pierwszy w Polsce, nie znam też jeszcze np. De natura sonoris 3) – a przede wszystkim kto słyszał jego opery oraz Polskie Requiem, wie, że to wszystko z nich. Z wyjątkiem może Diabłów z Loudun – te należą jeszcze do epoki wcześniejszej. Ale od Raju utraconego zaczęło się na dobre. Może więc lepiej nie znać tych oper, bo słuchając utworów instrumentalnych wciąż się kojarzy: a ten motyw to był już w Raju, a ten jest z Czarnej maski, a ten fragment z Ubu Króla (np. druga część Tria smyczkowego, a zarazem Sinfonietty per archi).
Pod nagraniem Raju utraconego z chicagowskiej premiery w 1978 r. (tylko audio) na YouTube ktoś napisał: „Man… This is some of the most sinister sounding music I’ve ever heard. Who needs death metal?” To prawda, jest to ponure. I większość muzyki Pendereckiego ma w sobie jeśli nie grozę i posępność, to co najmniej melancholię i zadumę. Owszem, są też i utwory lżejsze, z odcieniem humoru, ale to humor gorzki, raczej sarkazm, jak w Ubu. Wczoraj wieczorem tym większy był kontrast z jedynym utworem innego autorstwa: napisanym na tę okazję dziełem Letter to a Composer Davida Chesky’ego (śpiewała Natalia Rubiś; tekst własny autora niestety nie został podany publiczności). Lekkie, jasne i pogodne brzmienia kontrastowały z resztą programu. W dużym uproszczeniu – muzyka Chesky’ego była w dur, Pendereckiego praktycznie zawsze jest w moll.
Dlaczego tak jest? Myślę, że – jak pisałam kiedyś – Penderecki jest dzieckiem wojny. Pogodne początkowo dzieciństwo w statecznym, mieszczańskim i inteligenckim domu w Dębicy zostało dość wcześnie naznaczone ucieczkami, przenosinami, oglądanymi okropieństwami (np. zagłada getta). Tego balastu nie sposób się pozbyć. Młodzieńczy okres awangardy też nie był czasem całkowitej beztroski; szybko kompozytor zapragnął tematów poważniejszych, duchowych. Nie liczę oczywiście Trenu – na tę nazwę, jak wiadomo, namówił go Roman Jasiński, ale tematy biblijne podejmował już przecież w Psalmach Dawida. Z wojną zapragnął się zmierzyć w 1963 r. – powstało wtedy słuchowisko Brygada śmierci, które przez wiele lat miało niedobrą sławę, póki Tadeusz Wielecki nie odtworzył go na Warszawskiej Jesieni i okazało się, że to był utwór na dziś, nie na wtedy. Ale skoro wówczas nie chwyciło, kompozytor spróbował inaczej, stąd Pasja, Dies irae, Polskie Requiem itp. Przyszła akurat moda na monumentalizm i patos – takie były czasy.
Dziś kompozytor, który rozstał się niedawno z projektem operowym, chce pisać raczej muzykę kameralną. Trochę inny odcień ma jego III Kwartet smyczkowy „Kartki z nienapisanego dziennika”, którego wersją jest wykonana wczoraj Sinfonietta nr 3. Też są tu motywy kojarzące się z Ubu, ale też pojawia się wspomnienie dzieciństwa w postaci rzewnej melodyjki huculskiej opartej na czterech nutach, grywanej niegdyś często na skrzypcach przez jego ojca. W Pendereckim wciąż siedzi mały, poważny Krzyś z Dębicy.
Komentarze
Dla Dostojnego Jubilata
najlepsze życzenia!
Z innej beczki:
W ostatni poniedziałek udało mi się być w Berlinie, pozwolę sobie zatem na krótki opis recitalu PA.
W programie nowość: wybór z Das Wohltemperierte Klavier, a po przerwie dobrze znane wariacje Diabellego.
Rewelacji, mimo że można było jej oczekiwać, jednak nie było. Bach to jednak nie suity, emocją dominującą na sali (z obu stron!) była niepewność. Czy to co zaproponuje artysta (a myślał nad tym dziełem niewątpliwie bb.dlugo) będzie miało oczekiwany oddźwięk. Mnie, laika, który nie potrafi z nutami śledzić muzyki PA tutaj nie przekonał.
A po przerwie niczym Pan Jowialski – Znacie? To posłuchajcie! Diabelli zagrany tak jak na dobrze znanym nagraniu (choć z małym wyjątkiem: grave rozwleczone do granic możliwości na płycie, teraz zagrane było w tempie po prostu wolnym). Emocje, te pozytywne, ze strony publiczności były jakby większe niż przed przerwą, że strony PA jakby mniejsze. Owacja umiarkowana (wstało zaledwie kilka/kilkanaście osób), jeden bis (nieznany mi utwór, może wczesny Debussy??).
Odnoszę, nie wiem czy słuszne, wrażenie, że PA jako artysta troszkę się wypalił, wyeksploatował. Ma kłopot z nowym repertuarem a stary jest już mocno ograny.
To taka moja subiektywna refleksja po wysłuchaniu berlińskiego recitalu. A dziś PA z tym samym programem jest w Pradze.
SERDECZNIE POZDRAWIAM
Dzięki! Ja już poczekam na recital warszawski 🙂
Dla Pana Pendereckiego siły i pomysłów na następne lata!
O też dziękuję tom13, bo żałowałam, że nie mogłam tam być. Oddałam bilet koleżance, która, przypadkiem, w tym samym czasie, była w Berlinie, ale jeszcze nie mam od niej wieści, czy na koncert dotarła, bo udała się w dalszą podróż. Recenzja w „Der Tagesspiegel” jest opisowa, ale przychylna. Wydaje mi się, że jeśli koncert nie sprosta oczekiwaniom, raczej nic nie piszą. Na berlińskim blogu muzycznym, podobnym do naszego, jest to już pełen zachwyt.
Jest prawdopodobne, że jesteśmy bardziej osłuchani z muzyką PA i coraz trudniej nas zadowolić:-) Zastanawiam się też, jak odbiera PA Filharmonię Berlińską. Nie od dziś wiadomo, że woli grać i pewnie jest bardziej kreatywny tam, gdzie czuje się dobrze. I dlatego lepiej byłoby być może słuchać go jednak np. w Wiedniu, który lubi, o czym można poczytać w wywiadach. Cóż, z Warszawy, do Berlina jednak wygodniej.
Natomiast z tym wypaleniem, w wieku 49 lat, to chyba jeszcze nieee:-) Jak ktoś nie wierzy niech naprawdę posłucha Szymanowskiego z Hamburga z Urbańskim, sprzed tygodnia. Bardzo ładne!
Dla uściślenia:
Oczywiście, absolutnie nie można powiedzieć że koncert był nieudany. Wręcz przeciwnie!
Tylko ja miałem zbyt wygórowane oczekiwania, szczególnie jeśli chodzi o Bacha. Mnie to wykonane głębiej nie poruszyło, choć czuło się ogromny wysiłek włożony w przygotowanie (i wybór!). A że tego typu Bach może poruszać mocno przekonałem się słuchając Die Kunst der Fuge w wykonaniu Arte Dei Suonatori (to było z piętnaście lat temu!)
Ciekaw jestem bardzo opinii PK, poczekam te cztery miesiące..
Ciekawostka: na stronie FN jest informacja, że czas wykonania Bacha przez PA w tym konkretnym recitalu wynosi 100 minut!! Kto to wymyślił?
Właśnie zauważyłem komentarze dot. recitalu PA sprzed 2 tygodni w berlińskiej filharmonii. Słuchałem na żywo – recital był znakomity, zresztą recenzje z Londynu czy owego Berlina potwierdzają moje wrażenia. Wariacje nt. Diabellego jeszcze lepsze niż na płycie dla Erato – bardziej swobodne, bardziej wysubtelnione i wielobarwne; prawdziwa wielka muzyczna opowieść (piszę o tym też u siebie). Bach, jak to zwykle u PA, głęboki, niemal transcendentny. Dziwiłem się tylko, że PA grał w Sali Kameralnej – rozumiem, że tak woli, jednak artyści jego pokroju winni gościć na dużej sali (Trifonov dla przykładu da recitale tam – a bilety na jego występy osiągają – co dla mnie absolutnie niezrozumiałe – ceny 2-3 krotnie wyższe niż na PA – a nawet KZ!).
Trifonov ma słabą (relatywnie) lewą rękę, tzn. jest pianistą typowo praworęcznym. Czytam. Tak że…;)