PWM wydał kryminał
Zdziwi się może ktoś, czy też szacowne wydawnictwo muzyczne zaczęło drukować lżejszą literaturę z chęci zysku? Był jednak jeden oczywisty powód, by tę książeczkę wydrukować: jej autorką jest sama Grażyna Bacewicz.
Wybitna kompozytorka, której półwiecze śmierci (i 110-lecie urodzin) obchodzimy w tym roku, była, jak wiadomo, osobą wielu talentów. Znana też była powszechnie swego czasu jako wspaniała skrzypaczka, choć z czasem zrezygnowała z kariery wykonawczej, by poświęcić się całkowicie twórczości (nagrań jej gry niewiele zostało, na tubie chyba tylko to), ale i tego jej było mało. Mniej osób wiedziało, że parała się również literaturą. Pierwszą powieść, Dwie drogi, napisała jeszcze podczas wojny i pokazała ją przyjacielowi, Stefanowi Kisielewskiemu, gdy ten pochwalił się jej swoim Sprzysiężeniem. Pochwalił ją i obiecał pomóc w wydaniu książki po wojnie, co jednak nie nastąpiło. Sztuka dla Teatru Telewizji z 1963 r., Jerzyki albo nie jestem ptakiem, została pokazana w 1968 r. w reżyserii Edwarda Dziewońskiego, więc kompozytorka zdążyła jeszcze się tym ucieszyć. Nie doczekała niestety wydania (choć zdążyła zrobić korektę) zbioru autobiograficznych opowiadań Znak szczególny, którego jestem od lat szczęśliwą posiadaczką. Kryminał Sidła ujrzał światło dzienne dopiero teraz.
Napisała go w 1968 r. Próbowała namówić do wspólnego pisania córkę Alinę, ale ta jakoś nie miała ochoty. Za to, gdy przychodziła do matki ze swoją córką Joanną, była raczona kolejnymi fragmentami. Najwyraźniej autorka miała przy tym dużo uciechy. Pisała to ponoć dwa miesiące. Rękopis znalazł się w archiwach domowych. Kto wie, czy gdyby Bacewicz nie zmarła mając jedynie 60 lat, zostałaby polską Agathą Christie?
Może nie całkiem, bo kryminał rozgrywa się w Stanach Zjednoczonych i przypomina w klimacie raczej telewizyjne Kobry owych czasów. Opisywać akcji oczywiście nie będę, wspomnę tylko, że bohaterem jest inspektor-emigrant z Francji i że w rozwiązaniu zagadki w tle pojawia się koszmar wojenny. Ale zanim do konkluzji się dojdzie, trzeba przebrnąć przez istny puzzle z małych kawałków – rozdzialiki są (całkiem na dzisiejszą modłę) krótkie, w sam raz do przeczytania od jednej do drugiej stacji metra. Język pisarski Bacewicz jest jak ten muzyczny: zwięzły i precyzyjny, żadnego zbędnego słowa. We wspomnianych opowiadaniach ta cecha jest jeszcze cenniejsza: autorka ujmuje w jednym błysku istotę opisywanych wydarzeń.
PWM skusił się, by wydać Sidła osobno, ale w ogóle szykuje duży, porządny album o Bacewiczównie, który ma wyjść jeszcze w tym roku. Będzie tam bardzo interesująca korespondencja oraz kolejne nieznane fragmenty literackie, a także mnóstwo ilustracji. Dowiemy się o tej fascynującej postaci wiele nowego.
Komentarze
Miałem po to sięgnąć – właśnie ze względu na autorkę, bo kryminałów generalnie nie czytam – ale spojrzałem na listę książek, które już mam do przeczytania, i dałem spokój 🙂
Pobutka!
https://www.youtube.com/watch?v=PZmneQ1tMlU
Zupełnie mi ten trupi Beksiński nie pasuje do tak pozytywnego utworu. Mimo że ktoś z komentatorów na tubie uważa inaczej…
Mnie Beksiński w ogóle nie pasuje, ale to akurat podeszło mi kryminałem 😀
Mnie też, z wyjątkiem zdjęć – robił naprawdę dobre.
Jego malarstwo, jak myślę, raczej przeminie (choć we wczesnej młodości byłem tu jakoś łaskawszy w ocenach). Ale fotografie nie, zgadzam się.
A poza tym – co za życie jednak! I co za film (wstrząsająca „Ostatnia rodzina” oczywiście). Ech.
Malarstwo zawsze było dyskusyjne.A widział ktoś rysunki? Mistrzostwo świata! Do sprawdzenia w Muzeum Historycznym w Sanoku.
Też mam „Znak szczególny”.Bardzo polecam!
Na stronie muzeum są reprodukcje. Ale zależy z którego okresu, niektóre przypominają obrazy i tych nie cenię…
Ale fotografie genialne – też można obejrzeć.
Mogę o koncercie PA i kwartetu Belcea…? Tylko znowu długie, choć już skróciłam…
Piotr Anderszewski i kwartet Belcea grają teraz serię koncertów w Europie: Berlin, Wiedeń, Madryt, Paryż, Londyn. Byłam w Pierre Boulez Saal w Berlinie.
W pierwszej części, Schubert kwartet c-moll „Quarttetsatz” (1820) i Britten kwartet nr 3, op. 94 (1975). W drugiej, Shostakovich kwintet g-moll, op. 57 (1940).
Schubert na początku, hmm, właściwie nie pasował mi do reszty koncertu. Po wysłuchaniu doszłam jednak do wniosku, że to był dobry wstęp, zagrany lekko i romantycznie. Wszyscy chyba jednak czekali na to, co będzie dalej. Britten. Smutno, bo koniec życia, kwartet-testament. Bardzo wyrazisty w charakterze i tak grany, do pewnego momentu. Do pewnego momentu, bo Britten postanowił sprawić psikusa i sprowadził elfy… Może bał się, że publiczność nie udźwignie zarówno jego kompozycji jak i Shostakovicha. Zwłaszcza, że intymność na tej sali jest nieporównanie większa niż w innych.
Przyszły zatem elfy, te niesforne istoty wprost ze „Snu nocy letniej”. Najbardziej we znaki dał się ten, którego imię brzmi Puk i zachował się zgodnie z jego znaczeniem (choć tylko polskim:-). W czasie „Ostinato” dało się słyszeć dwa razy cichutkie trzykrotne pukanie, nie wiadomo skąd, a po skończonej części już bardzo wyraziste trzykrotne pukanie. Tego już nie wytrzymał nikt, łącznie z kwartetem i wszyscy się głośno roześmiali (Belcea jest w tym roku rezydentem w PBS, czują się tam zatem zapewne swobodniej niż w innych salach). Organizatorzy wybiegli w popłochu, by wrócić za chwilę i poprosić o cierpliwość, bo starają się zlokalizować… skąd dobiega pukanie:-) Chyba się udało. Co prawda po trzeciej części komuś cichutko zadzwoniła komórka i znów był lekki śmiech, ale można założyć, że w „Burlesque” i „Recitative i Passacagli” można już było wczuć się w cierpienie Aschenbacha („Śmierć w Wenecji”, do której kompozycja nawiązuje) i Brittena.
Powodem mojego wyjazdu do Berlina był jednak utwór, który miał zabrzmieć w drugiej części. Słyszałam go już w tym wykonaniu w 2013 roku na Chopiejach i doskonale pamietam tamten koncert. Potrzebowałam jednak tych lat, by do niego dojrzeć, a i w czasie współczesnym brzmi całkiem inaczej niż wtedy. Teraz już, dzięki płycie i sobotniemu koncertowi, wiem, co mi się tak podoba w Shostakovichu – niejednoznaczność. Pewien brak zdecydowania. Jest to jednocześnie delikatność, koronkowość, liryzm, jak i siła, energia i konstruktywizm. Doskonale oddają to obrazy Mondriaana (Mondriana) umieszczone w programie do koncertu (Mondrian modny widać w Berlinie:-). To są kompozycje z okresu paryskiego (1911-1914), już nie realistyczne, ale jeszcze nie neoplastyczne. Okres przejściowy. Całość jednak spaja już wszechobecny RYTM.
Dylemat, jaki można mieć przy Shostakovichu, to czy będzie potrafił go zagrać, ktoś, kto tego nie przeżył. Moim zdaniem, z trudem. Ale…grał przecież Anderszewski, a główne osoby w kwartecie, to Corina Belcea i Krzysztof Chorzelski. Nawet, jeśli tylko, szczęśliwie, żyli już tylko w cieniu tego, towarzyszącego stalinizmowi, klimatu grozy bo urodzili się po, to słuchając ich, nie miałam wątpliwości, że rozumieją… Rozumiała też publiczność – w tej chwili byliśmy znów w Berlinie Wschodnim. Zagrali zjawiskowo. Bez chwili wytchnienia dla siebie i dla nas. Z wielkim oddaniem, tak oddaniem, bo wcale nie miałam poczucia, że przychodzi im to z łatwością. Ogromna szczerość intencji i perfekcyjne wykonanie. Anderszewski w swojej szczytowej formie.
Po skończonym koncercie nie dało się oddychać. To nie było jednak wzruszenie, choć oczywiście też. To było zawieszenie, niemożność, niewiedza, co będzie dalej. Gdyby w tym stanie trzeba było wyjść, mogłoby to być trudne do zniesienia.
Publiczność nie wypuściła jednak artystów, a bis był hojny. Krzysztof Chorzelski zapowiedział „Andante” z koncertu Mozarta A-dur K. 414 (ciekawy wybór). Dzięki temu udało się trochę ukoić.
Koncert w Boulez Saal, był dla mnie tym z serii wyjątkowych, który zdarza się raz na jakiś czas. Też dlatego, że sala jest tak wyjątkowa: kameralna, intymna i skromna. Idealna do tej muzyki.
Stanąwszy w kolejce do szatni, zobaczyłam, że trzymam w łapce numerek 414. Ach te elfy…:-)
Frajde – dzięki za wrażenia. Szkoda,że mogę tylko przez szybkę….
PK -rysunki nie typu hiperek-horrorek,tylko niektóre z lat 60 i z wczesnych 80.Trochę,jakby Durer porzucił w połowie roboty.Ale to trzeba w oryginale.Na monitorze nie widać jakości kreski.
Łabądku, liczę na to, że się zobaczymy w Warszawie…
Też liczę… ( ostatnio wszyscy coś liczą…)
ps.może to Becio pukał???
Becio w sensie Beethoven? Zastanawiające, jakie to miarowe było. Takie bez nerwowości.
Może Becio w zaświatach wyluzował????
Ciekawe, czemu tak Ci się tam Becio podoba:-) „Hammerklavier” tam, wówczas, nieee. Było pochmurno, ale z przejaśnieniami. Tak mielibyśmy trzęsienie ziemi.
A malarstwo Beksińskiego ciekawe jako informacja o artyście i jego postrzeganiu świata, artystycznie jednak dość wtórne.
Andre Previn odszedł.
Frajde – Becio V Symfonia
Malarstwo oczywiście, ale fotografia i niektóre rysunki – naprawdę, polecam wypad do Sanoka.
Zresztą do dziś jeżeli kandydat na ASP w tzw.teczce ma coś à la Beksiński ( a amatorzy mają często) ,to ma przechlapane….
Dobrze, że z tym Shostakovitchem nie miał nic wspólnego Khrushtchov, bo bym sobie wywichnął gałki oczne…
A jeden redaktor z Dwójki ostatnio mówił Karabits tak jak się pisze – z t-s bardzo starannym…
Róbcie tak dalej, ja się przecież nie znam. 😎
Och, Wielki Wodzu, czymże jest niewinny Karabit-s wobec Otta Klemperera! (Nie wiem, czy redachtorek ten sam, bo inkryminowany jest się pochodzi z ostatniej łapanki – kiedyś nb. raczył nawet z Marthy A. zrobić Brazylijkę) 😛
Takie mamy teraz poziomy… Choć słyszałem, nawiasem mówiąc, że w przekazywaniu wieści o „nastrojach załogi” rzeczony osobnik nie ma sobie równych.
Poprawka: nie „jest się pochodzi”, tylko „pochodzi zdaje się”. Brrr.
Przepraszam, ze nie na temat, chociaz i tak nie wiem, co bylo by na temat.
Zauwazylem kilka miesiecy temu, ze pewni uczestnicy blogu zainteresowani byli
stanem „pianistycznego” zdrowia warszawskiej ulubienicy, Kate Liu.
Otoz donosze, ze zdrowie nie tylko dopisuje, ale wrecz kwitnie. Trzyletnia przerwa w koncertach
spowodowana problemami miesniowymi nareszcie sie skonczyla.
Wlasnie powrocilem z jej recitalu w Juilliard School, ktora obecnie konczy.
Grala zjawiskowo.
Nie bede sie rozpisywac jako, ze nosze sie z idea napisania czegos w rodzaju recenzji
dla Concertonet.com. Zazwyczaj nie pisuje sprawozdan ze studenckich recitali, ale w tym przypadku mamy tu do czynienia nie ze studentem, lecz z najwyzszej klasy artysta.
Pozwole wiec sobie podeslac link do recenzji, kiedy sie juz zostanie sklecona i umieszczona na stronie internetowej, a w miedzyczasie dobra wiadomoscia jest to, ze Ms.Liu wystapi z recitalem w Dusznikach. Program najprawdopodobniej ten sam a wiec: 4 Ballady op.10 Brahmsa, Sonata Asdur op110 Beethovena oraz VIII Sonata B-dur
op.84 Prokofieva.
Aha, na sali byl rowniez inny warszawski faworyt, czesto obecnie spotykany w jej towarzystwie ,
Eric Lu, obecne laureat I nagrody na Konkursie w Leeds.
A pan P.A. gra tutaj w poczatku kwietnia program z Bachem i Wariacjami op.120 Beethovena
O, ogromnie się cieszę z powrotu do zdrowia Kate!
Tak, teraz to już nie bardzo wiadomo, co jest na temat, a co nie – tak się porozpraszało. Ja wczoraj byłam trochę zalatana, więc się nie włączałam. Ale skoro już przy sprawach okołopianistycznych jesteśmy, to na stronie NIFC zawisł już program Chopiejów:
http://festiwal.nifc.pl/pl/2019/kalendarium
Wygląda interesująco 😉
No i dostałam masę płyt. Kiedy ja to wszystko przesłucham… Trochę wspominek z zeszłorocznego festiwalu: RPO z Baevą (Karłowicz), a także na wspólnej płycie z orkiestrą Pletneva z Shishkinem (Elgar, Wagner, Paderewski), FN z Yaarą Tal (Tansman, Rathaus), SV pod Kaspszykiem i Nowakiem (Liszt – Salve Polonia, Noskowski – Z życia narodu), Concerto Köln z Tobiasem Kochem (ten pyszny koncert wokół hymnów, niestety nie w całości), koncert kameralny z Kwintetem Dobrzyńskiego i Mozartem, Mariusz Godlewski z Moniuszką. A poza tym płyta Tomasza Rittera z konkursu. Nie będę dziś niestety na jego występie w FN, bo jadę zaraz na premierę do Gdańska, ale przynajmniej posłucham sobie potem tej płyty.
Pianistycznie i płytowo – Bach, pierwsza część Das Wohltemperierte Klavier, w nagraniu Ewy Pobłockiej.
https://www.gramophone.co.uk/feature/the-best-new-classical-albums-march-2019
Polecam – jak dla mnie, to jedno z ciekawszych nagrań tego cyklu w ogóle 🙂
Łabądku, żeby wprawić się w Twój rewolucyjno-romantyczny nastrój włączyłam sobie dziś rano Becia 5 Symfonię (Harnoncourt i Chamber Orchestra of Europe):-)
Nie wiedziałam, że Beksiński robił też zdjęcia. Może ograniczenie medium pozwoliło tu trochę okiełznać ekspresję. Rysunkom pomaga trochę barwy, ale jednak nadal za dużo tego niepokoju, a za mało sztuki.
A to z bajki jeszcze innej….
Znalezione w jednej z gazet polskich z 1928 roku. O, jakże ja bym takie osoby posłał na ławę oskarżonych 🙂
KASZEL POWODEM 42 PROCESÓW.
Sądy amerykańskie zajmują się obecnie 42-ma nie zwykłymi procesami. Chodzi mianowicie o to, czy kaszląca dama ma prawo słuchać gry mistrza Paderewskiego? Owa dama wybrała się na koncert Paderewskiego, cierpiąc na ostre ataki kaszlu. Stanowiło to nieprzewidziany dodatek do programu, przeciwko któremu zaprotestowali sąsiedzi melomanki, prosząc, żeby opuściła salę. Dama odmówiła. ,,Zapłaciłam za bilet i mam prawo słuchać koncertu!” — rzekła. Tę samą odpowiedź otrzymała służba. Ponieważ przepisy nic nie mówią o usuwaniu z sali kaszlących osób, zostawiono ją w spokoju i do końca wysłuchała koncertu. Czy jednak ta przyjemność nie okaże się zbyt kosztowna? W kilka dni po koncercie otrzymała owa dama 42 wezwania o zapłacenie odszkodowania za ,,zepsuty koncert”. Niektórzy poszkodowani domagają się 1000 dolarów, inni skromniejsi, obliczają tylko straty realne: koszt biletu, kursy samochodów i wynagrodzenie za trzy godziny, razem 100 dolarów! I ostatni mają większe szanse wygrania! Tak twierdzą amerykańscy prawnicy.
To nagranie Ewy Pobłockiej rzeczywiście ciekawe. Trochę wywodzi się z dawnej dobrej szkoły rosyjskiej, ale i sama ma przecież to i owo do powiedzenia. Cieszę się, że doceniono tę płytę w Gramophone.
Frajde – tych rysunków są tysiące z różnych okresów a ja pisałam o niektórych ( nie horrorkowych).
Trzeba pojechać i wysunąć właściwą szufladę….
Pianofil – ciekawe jak byłby wyceniony miks nieżytu z komórką??
Super, że Liu zmartwychwstała.Trzeba od nowa wyreżyserować „Turandot”….
@Łabądku – szczerze?:-) Powodem, żeby się kiedyś udać w tamte okolice na pewno mogłoby być spotkanie z Tobą, ale nie Beksiński.
@PK
A czy była Pani na tej konferencji w NIFCu? Tak ciekawam, jaka tam atmosfera wokół festiwalu. Ze swojej strony bardzo chciałabym podziękować organizatorom za wzięcie pod uwagę naszych głosów z zeszłego roku i zaproszenie Ablogina (chyba jako jedynego z finalistów HIPChopka, obok Rittera).
@Pianofil
Nie spodziewałam się, że już wtedy mieli tam takie zamiłowanie do nieustannego procesowania się.
Ludy cywilizowane mają takie zamiłowanie już przeszło 2 tysiące lat. Może dojdzie kiedyś i do nas.
Wielki Wodzu, żartujesz?:-) Podziękuję jednak i nie zgłoszę akcesu do tego zamiłowania.
Cóż, mawiają że to drugi w kolejności starszeństwa zawód na świecie…