Trochę współczesności (różnej)

Stałym elementem NDI Sopot Classic jest – odbywający się co dwa lata – konkurs kompozytorski dla młodych kompozytorów (do 35 roku życia) pod patronatem Krzysztofa Pendereckiego. Zwycięski utwór jest wykonywany na festiwalu.

W tym roku, na koncercie w sopockim kościele „Gwiazda Morza”, ten zaszczyt przypadł kompozycji Tech-uniques na orkiestrę smyczkową 27-letniego krakowianina Andrzeja Ojczenasza. Można by złośliwie powiedzieć, że nazwisko w sam raz na karierę w obecnych szczególnych polskich czasach, ale zrobiłoby się człowiekowi krzywdę – utwór zupełnie nie jest „bogoojczyźniany”, jest po prostu normalny i zręczny, pisany – jak kompozytor sam deklaruje – w fascynacji twórczością Witolda Lutosławskiego, co nie oznacza bynajmniej naśladownictwa, lecz pewne podobieństwo niektórych faktur.

Bogoojczyźniane jest za to dzieło jednego z jurorów, warszawskiego twórcy Pawła Łukaszewskiego, który znany jest głównie z religijnej twórczości chóralnej. Tym razem było to Adagietto, jedna z części I Symfonii – Symfonii Opatrzności. W całkowitym kontraście z poprzednim punktem programu, muzyka o prostocie naśladującej nieco Góreckiego, ale bez jego charyzmy.

Wreszcie VI Symfonia – Pieśni chińskie Krzysztofa Pendereckiego. Miałam tego utworu słuchać dwa lata temu w Dreźnie, ponieważ zamówiony został na otwarcie przebudowanej sali Kulturpalast. Niestety kompozytor nie zdążył, w związku z czym prawykonanie odbyło się jesienią tegoż roku w Guangzhou w Chinach (a w Dreźnie dzieło zabrzmiało wiosną roku następnego). No i bardzo dobrze, myślę, że w Chinach ten utwór może naprawdę się podobać odbiorcom spragnionym modnej klasycznej muzyki europejskiej, ale z delikatnym „swojskim” akcentem. Tym akcentem jest tu partia erhu (grała Zen Hu), wykonującego solowe przerywniki pomiędzy (nie wszystkimi) częściami. Nie są to melodie ludowe, lecz jakoś nawiązują klimatem do muzyki chińskiej, a solistka nadaje im poprzez szczególną artykulację jeszcze bardziej stylowy kształt. Reszta orkiestry, o kameralnym składzie, gra fakturą dość delikatną, wiele w tej muzyce z impresjonizmu, w tym ogólny nastrój pełen księżyców, westchnień i fletu. To osiem pieśni do tekstów poetów chińskich; znakomicie śpiewał je Stephan Genz. Polską Filharmonią Kameralną dyrygował sprawny kapelmistrz Rodrigo Tomillo. Utwór ten ma zostać tu nagrany.

Jak zwykle podczas Sopot Classic zainaugurowany został właśnie Sopot Molo Jazz Festival. Przed udaniem się do „Gwiazdy Morza” zajrzałam jeszcze przed muszlę koncertową przy Sheratonie i wysłuchałam pierwszego z zespołów – Rafał Karasiewicz Power Set z gościnnie grającym Krzesimirem Dębskim. Pogodny występ, bez pretensji, ale też bez wielkiej oryginalności, trochę miłej rozrywki po prostu. Po koncercie w kościele wróciłam jeszcze do jazzu, by wysłuchać niestety wyłącznie ostatniego utworu w wykonaniu trębacza Piotra Schmidta, dwóch członków grupy RGG – Macieja Garbowskiego i Krzysztofa Gradziuka oraz pianisty Wojciecha Niedzieli. Zespół ten wydał niedawno płytę Tribute to Tomasz Stańko, której jeszcze nie słyszałam, ale ten jeden utwór narobił mi apetytu. Są tam w większości kompozycje autorskie, oddające jednak (a przynajmniej dotyczy to tego, co słyszałam) coś z typowo Stańkowego nostalgicznego ducha. Wzruszyłam się. Tegoroczny festiwal zresztą w ogóle poświęcony jest pamięci zmarłego rok temu trębacza. Kiedy zawadziłam o Sopot Molo Jazz Festival dwa lata temu, spotkałam jeszcze Marka Karewicza. W kilka miesięcy później Marek już nie żył, a zeszłoroczny festiwal został mu poświęcony. Tym razem przyszła kolej na Tomasza.