Zaciekawienie i rozczarowanie
W poniedziałek zaciekawiający był recital Benjamina Grosvenora, a rozczarowujący niestety występ Bach Collegium Japan, na który chyba zbyt długo czekaliśmy. Ale po kolei.
Młody brytyjski pianista, który zagrał w Warszawie po raz pierwszy, gdy miał zaledwie 21 lat (a było to w 2013 r.), wydawał się jeszcze wówczas dość nieśmiały, trochę bez wyrazu. Przez te lata ciekawie się rozwinął. Po wykonanym z pazurem w zeszłym roku Koncercie f-moll Chopina, w tym roku miał możność pokazać się w sposób bardziej wszechstronny. Pierwszą część wypełnił utworami Schumanna – były to Blumenstück op. 19 i Kreisleriana op. 16. Te ostatnie zaczął od dość nietypowego rubata i później w ogóle zaskakiwał; niektórym kolegom to się nie podobało i wytykali mu m.in. brak uwypuklenia polifonii, z czym się nie zgadzam. No, ale de gustibus. Druga część została skomponowana dość oryginalnie i dziwnie. Najpierw akcent chopinowski – Barkarola, całkiem niezła, choć jeden moment był dla mnie trochę dziwny – jednogłosowe przejście do drugiego tematu zagrane non legato. Nagły przeskok w początki XX wieku – Z ulicy Janáčka (ciekawe, ale nie tak fascynująco rozedrgane, jak Janáčkowe interpretacje Anderszewskiego) i Wizje ulotne Prokofiewa – niestety nie całość, ale duży wybór. Ucieszyłam się, bo rzadko się ten cykl grywa, a bardzo go lubię (grywałam go sobie kiedyś w całości) i byłam tym wykonaniem naprawdę usatysfakcjonowana. Ale potem znów skok w XIX wiek – i cyrk pt. Reminiscencje z „Normy” Liszta. Młodzi pianiści często lubią wstawiać takie akrobacje do programu, żeby udowodnić, że potrafią machać paluszkami. Potem jeszcze dwa bisy: jeden wirtuozowski – trzeci z Tańców argentyńskich Alberta Ginastery (kiedyś lubiła go grać Martha), a drugi liryczny – Erotyk op. 43 nr 5 Griega. Grosvenor jest z pewnością pianistą interesującym i wszechstronnym.
Wieczorem w FN po raz pierwszy w Polsce Bach Collegium Japan z Masaakim Suzukim (wciąż mam w uszach zapowiedź cyklu kantat Bacha przez prof. Mirosława Perza, który wymawiał: Masa-aki Su-dzu-ki). Zaciekawiło mnie brzmienie uwertury do Don Giovanniego – szklista barwa barokowych smyczków plus hałaśliwe dawne kotły we wstępie, nawiązującym do wejścia Komandora, wnosiły większą grozę. Później jednak był Chopin – Koncert e-moll z Tomaszem Ritterem jako solistą (grał na kopii pleyela z 1830 r.). Obie strony grały ten koncert pierwszy raz, co u solisty objawiło się poprzez niepełne jeszcze osadzenie (choć było trochę momentów pięknych), brzmienie samego instrumentu też pozostawiało trochę do życzenia; orkiestra natomiast brzmiała po prostu topornie, a szczególnie nieprzyjemnie – blacha. Rozczarowałam się, i od razu dodam, że w pewnym stopniu także wykonaniem Symfonii „Włoskiej” Mendelssohna w drugiej części. Natomiast przepiękny był bis Rittera, który na cześć Bach Collegium zagrał Bacha – Preludium es-moll z I tomu Wohltemperiertes Klavier (niestety bez fugi). Chciałabym go usłyszeć na recitalu ze zróżnicowanym repertuarem – i żałuję, że nie słyszałam go w Dusznikach, bo podobno jego występ był bardzo udany.
Komentarze
Grosvenor zagrał tu jota w jotę program, który pokazuje teraz wszędzie tam, gdzie gra solo (ma też mnóstwo występów z orkiestrą) i będzie to grał do lutego przyszłego roku, kiedy „przesiądzie się” na taki program:
Rameau, Jean-Philippe: Gavotte and Variations in A minor
Beethoven: Piano Sonata No. 4 Op. 7
Liszt, Franz: Ballade No. 2 in B minor
Liszt, Franz: Valses oubliées Nos 1 and 2
Liszt, Franz: Berceuse
Gounod/Liszt: Valse de Faust
Więc coraz ambitniej. Bisy też gra te same, ale niekiedy, jak mu pozwolą (bo wczoraj to mruganie światłem, to było ewidentnie po to, by już przestał, bo trzeba się wynosić na Jasną) gra jeszcze Kapustina.
Wydaje mi się, że – jeśli idzie o komponowanie programów – jest to w sumie takie nieśmiałe ściganie się z Trifonowem, który chyba stanowi dla BG jedyną realną konkurencję w ramach tej samej „półki” wiekowej (jest od Trifiego o rok młodszy), czyli w kategorii przed trzydziestką, choć młodsi napierają (Malofiejew, neberidze etc.)
Grosvenor w Liszcie „machał paluszkami”, to fakt. Ale ile TAKICH paluszków jest dziś na świecie? 100? 200? W końcu bez przesady, jeśli Liszt napisał legion takich utworów, nastawionych dokładnie na TAKIE efekty, to niby czemu nie okrasić bardzo przecież ambitnego recitalu choć jednym, zagranym con bravura? Jest to zresztą prawo młodości, by tak brać trzeba być w takim wieku, jak lekkoatleci czy akrobaci zdobywający medale na olimpiadzie. Potem po prostu już TAK się nie da. A jak starsi potem próbują, to jest jak z bisami Jabłońskiego.
Jest to też przywilej młodości także jeśli idzie o percepcję – mnie dziś to też już nie tak podnieca, jak np. 20 lat temu, gdy tego typu ekwilibrystyki fascynowały mnie bardzo. Dziś to nawet troszkę nudzi. Ale jednak jeszcze fascynuje. W końcu taki Wołodos czy Hamelin (Marc-Andre, rzecz jasna) też na początku kariery niezrównanie „machali”, a dziś są jednymi z najwspanialszych interpretatorów późnego Brahmsa czy Schuberta. Może najlepiej ujęła to, co sam bym miał ochotę tu napisać o tej „Normie” krytyczka Jessica Duchen, po koncercie w Barbican w maju tego roku:
„After all this, Liszt’s Réminiscences de Norma might have threatened to squander Grosvenor’s magnificence on what was for a long time regarded as virtuoso-showman tat. Nothing could be further from the truth. Virtuosity, indeed; but this was the concept at its classiest, with colours worthy of a full orchestra soaring out of Liszt’s transformation of Bellini’s processional choruses and bel canto arias. Grosvenor filled the garlands of fioritura with subtle details of phrasing and touch – for instance, flickering nonchalantly from legato to delicate staccato halfway down a run. This is the epitome of a certain type of grand old-school delivery – and such is Grosvenor’s utter command of the instrument, the sheer finesse of the motor control from brain to hand to soundwaves, that I wouldn’t be too surprised to find him alternatively winning a Formula One race, flying a supersonic jet or – OK, maybe not the brain surgery, but you get my drift. If he grows into one of the greatest pianists Britain has ever produced, don’t be surprised”.
Tak więc Grosvenor niczego udowadniać nie musi, w końcu jego kariera rozwija się wspaniale.
W Warszawie bynajmniej nie grał po raz pierwszy w roku 2013, tylko w 2008 (może na początku 2009, nie pamiętam dokładnej daty). To było jeszcze dziecko (16 lat) i to bardzo nieśmiałe dziecko – podpisywał po koncercie w FN swoją pierwszą płytę „This and That” – pogadałem z nim wówczas troszkę, bo byłem zafascynowany programem i wykonaniem, a tłumu chętnych nie było. Wówczas program był w zasadzie cały ekwilibrystyczny i to było niesamowite! Kapustin, Moszkowski, transkrypcje Godowskiego, Cziffry, chyba też (ale nie jestem pewny) Marsz Turecki w układzie Wołodosa.
Oczywiście, dla mnie nie wszystko było podczas wczorajszego recitalu idealne. Jednak wolę Schumanna takiego, jak dziś wychodzi spod palców M.-A. Hamelina, ale zarazem pewny jestem, że w obecnym wieku M.-A. H. nasz BG też będzie grał niesamowicie. I jestem szczęśliwy, że na różnych etapach (także swojej percepcyjnej dojrzałości) „załapałem się” na Hamelina grającego na żywo „Koncert na fortepina solo” Alkana i na jego „Fantazję” Schumannna. I że słyszałem Wołodosa „machajacego paluszkami” i grającego późnego Brahmsa. Znakomity Kolega zapytał mnie wczoraj w przerwie, jak trochę na te „Kreisleriana” margałem: kto gra to dzisiaj lepiej? Lepiej… To sa wredne pytania 🙂 No, po prostu mnie ukształtowały nagrania, jeśli idzie o „Kreisleriana” – Cortot, Anda, Jegorow, Nat, Anie Fischer, to są te najbliższe duchowo wykonania. Andras Schiff. I niezwykły Sergio Fiorentono. Hofmann i Horowitz – osobne światy. Wiec interpretacyjnie to nie jest mój Schumann – wykonawczo w sensie pianistycznym – to rzeczywiście „non plus ultra”. A Janáčka wolałbym może nie z Andreszewskim, ale z Andsnesem, którego akurat w tej wstrząsającej Sonancie słyszałem, niestety tylko na płycie, choć oczywiście na żywo w innym Janáčku. Nie słyszałem też w tej Sonancie na żywo Schiffa – znam tylko niesamowitą płytę ECM, kolejny wzorzec! Zresztą w tej Sonacie, niesamowitej przecież, nie chodzi o to samo, co w miniaturach z intymnych cyklów (które zaiste wspaniale gra Andreszewski, podobnie jak Andsnes i Schiff) czyli w „V mlhách” czy „Po zarostlém chodníčku”. To jest taka Janačkowa „Eroica” – heroiczna i antyheroiczna zarazem, bardzo czeska (a może morawska) z ducha, to takie Requiem, ale bez Boga. I podobało mi się to w wykonaniu BG.
Co do koncertu wieczornego, to cóż… Szkoda mi pianisty… To jest wielkie obciążenie, być zwycięzcą konkursu i musieć pełnić wszelkie honory z tym związane, gdy się najwyraźniej ma nie najmocniejszą psychikę (nie tak jak Grosvenor, który chyba nie ma w ogóle żadnych nerwów, tylko mózg i mięśnie, połączone zapewne wireless 🙂 ). Jak po tej dosyć hałaśliwie zagranej uwerturze do „Don Giovanniego” z głośnym „piiing” pękła struna skrzypaczce przy ostatnim pulpicie drugich skrzypiec (bidulka musiała sobie naciągnąć nową i przez całe Allegro maestoso pustką świeciło jej krzesełko), to uznałem to za zły omen, no i rzeczywiście… Poza tym tak kopia Pleyela, w przeciwieństwie do kopii Bucholtza, nie brzmi jakoś – na moje uszy – zbyt ładnie. W każdym razie nie jest to miłość od pierwszego usłyszenia, a z Bucholtzem tak było – to nie tylko moja opinia, ale także tych, którzy, moim zdaniem, słyszą lepiej ode mnie. Parę ładnych momentów było, ale w ogóle wszystko to sprawiało wrażenie „ucierania się”. Swoją droga, jak innym kanałem dał znać ścichapęk – nie było transmisji, odwołano już zapowiedzianą, czy aby nie wiąże się to z tym, iż maestro Suzuki niekoniecznie chciał, by to szło w eter? No ale nie każdy eksperyment musi się od razu udać, to jest jednak wielki walor tego Festiwalu i ogromna zasługa jego Kierownictwa, że udaje im się takie niesamowite eksperymenty, niezależnie od tego, co się ostateczne wykluwa, inicjować.
„Włoska” chyba nie poszła tak źle, no ale jak się dobrze pamięta, co z nią zrobili rok temu wirtuozi z Orpheus Chamber Orchestra, to poprzeczkę ma się powieszoną w stratosferze…
Ha, widzę w dwójkowej ramówce, że nie będzie transmisji i z drugiego występu – widocznie Masa-aki Su-dzu-ki (też mi się wryło…) należy do artystów samokrytycznych 😉
Wieczór spędziłem więc nieoczekiwanie z Toscą z Aix (Calleja!).
Wcześniejszy recital Grosvenora wystarczająco mnie wszakże porwał. Może nie od początku (obu części) – bo Blumenstück wypadł na moje ucho cokolwiek drętwo, a w kulminacjach Barkaroli dźwięk tracił jednak sporo na urodzie – lecz poza tym było już znakomicie. I nie powiem, cobym się nie spodziewał, zważywszy płytowe kreacje B.G.
Kreisleriana w wielu momentach brzmiały porywająco, podobnie (a nawet bardziej) Prokofjewowskie miniatury. Bardzo też ucieszyło nas z pianofilem dołożenie do puli Janáčka (nawet kosztem wiadomego Romansu). A fantazyjne Wspomnienia z Normy – no cóż; może ktoś by wolał Nuages gris albo inszą Bagatelę bez tonacji 😉 (i może doczekamy się ich z tym artystą za następne piętnaście lat, kto wie?), ale wczorajsze machanie paluszkami mnie tam wbiło w fotel. Znów zgodzę się z szanownym przedpisaczem (tudzież zacytowaną Jessicą Duchen): skoro się umie tak okiełznać fortepian, to dlaczego by się i tym nie pochwalić?
ja też lubię machanie paluszkami w tej postaci ;)…. mam tego artystę na radarze od kiedy we francuskim trybunale przegrał w „Gaspard de la Nuit” chyba tylko z Ursuleasą….dobre słuchanie a skoro ma trochę Becia w recitalu na 2020 to będzie pasował i za rok na Chopieje, byłoby super posłuchać znowu 😉
Do wymienionej przez pianofila listy pamiętnych, ważnych wykonań Kreislerianów dodałabym jeszcze nagranie Adeliny de Lary, uczennicy Klary Schumann. Nie jest ono doskonałe, pianistka była zresztą w slusznym wieku, ma jednak w sobie ujmującą śpiewność i spontaniczność. U Grosvenora podobały mi się tylko wybrane momenty, zwłaszcza VI-VIII. Tak, jest to muzyka kontrastów, szarpania, nawet „bredzenia”, ale u niego te kontrasty były, w moim odbiorze, rozgrywane na płaszczyźnie czysto mechanicznej. Mimo to i tak bardzo się cieszę, że ktoś to w ogóle gra.
Tak dla przypomnienia, z czym mamy w ogóle do czynienia. Jeśli ktoś w wieku niespełna 12 lat TAK gra Koncert Ravela…
https://www.youtube.com/watch?v=HRs_3XKWdDw
mariaosterloff: trochę tak to własnie odczułem, a że nie jestem pianistą, to, rzecz jasna, patrzę na to trochę inaczej, niż Koleżanki i Koledzy pianiści. Też mi się podobały najbardziej te fragmenty motoryczne, ale poza tym jest tu jeszcze wiele, wiele do pokazania, bo Schumann, to kompozytor bardzo trudny do interpretacji – trzeba oddać te chimeryczność, ów m”cyklofreniczny: rausz, ale zarazem panować nad tym, nie zabić poety, ale też nie dać poecie rozwalić formy. Grosvenor, ze swoją obłędną techniką, którą ma od zawsze, jest trochę jak multimiliarder, który ma do dyspozycji środki, by robić wszystko, co tylko możne wymyślić – wszędzie pojechać, wszystko kupić, wszystko mieć. Ale tylko z tego, co można MIEĆ. Natomiast nie to, co można przeżyć, bo tego się nie kupi za żadne pieniądze (zaczynam pleść, jak jakiś Paulo Coehlo, ale tak chyba po prostu jest). Może wszystko, pytanie jednak – co chce i co w ogóle możne pojąc, że chce mieć lub robić. I – nade wszystko – z czego zrezygnować, mimo, że może wszystko. Wielka sztuka często zaczyna się tam, gdzie zaczyna się sztuka rezygnacji, gdy wiemy o naddatku, ale nie mamy go zaserwowanego. Moim zdaniem pianista jest na dobrej drodze do tego, by w coraz większym stopniu barć w ryzy ten swój ogromny potencjał. A największa sztuka zaczyna się tam, gdzie technika, warsztat sublimują się, są bardzo widoczne (np. poprzez rożne pozorne niedoskonałości lub nieregularności), ale zarazem unieważnia je to, co stanowi duchowy rdzeń dzieła. Materia stawia opór, ale przez to lepiej dostrzegamy, to co jest ponad materią. Tak jak w późnych rzeźbach Michała Anioła albo Donatella, obrazach Tycjana, Rembrandta czy El Greca. Tak gra de Lara – to iż, nie jest to technicznie doskonałe, że czuć osłabienie wynikające ze starości, tylko uwypukla jeszcze głęboką mądrość i piękno tej interpretacji. Jak szlachetna patyna na dziele sztuki. Tak jednak jest z interpretacjami staruch mistrzów. Grosvenor wciąż jest bardzo młody.
miało być „starych mistrzów” a nie „staruch mistrzów” :-).
Trzeba mieć nadzieję, że między 14.52 i 14.55 żaden staruch nie zdążył się obrazić. 🙂
No cóż, Suzuki grający Chopina, bo takie zamówienie przyszło… Jestem wielkim zwolennikiem płodozmianu wśród artystów zapraszanych na festiwale, jednak to była zapowiedziana porażka. Zapewne nie muszę podpowiadać ojcom sukcesu, do której części świata i do kogo konkretnie takie zamówienia powinni kierować, mam nadzieję, że wiedzą, tylko biznesowo coś nie wychodzi. Może innym razem. 😎
Natknelam sie na nagranie Adeliny de Lary czytajacej wlasna autobiografie i demonstrujaca instrukcje Klary Schumann
https://www.youtube.com/watch?v=j0H0P6094-8
sorry, demonstrujacej
Jest bardzo młody – ze wszelkimi konsekwencjami, także przecież pozytywnymi. A zapewne za 20 lat będzie grywał Hoffmannowskie miniatury jeszcze ciekawiej – wciąż dysponując (można się spodziewać) obecną techniką.
Choć i tak po tym podwiędłym kwiatuszku na wejście Kreisleriana zabrzmiały wczoraj wyjątkowo ożywczo i znacznie jednak subtelniej.
Pamiętajmy też, że taki Horowitz pierwszy raz odważył się je nagrać dopiero w słusznym wieku 66 lat.
Dodam przy okazji, że przy słuchaniu wyboru z Mimoletnosti (czyżby najmocniejszy, obok belliniańskich reminiscencji, punkt recitalu B.G.?) nieskromnie zamarzyła mi się konfrontacja z Ollim Mustonenem – obaj pianiści bywali na Chopiejach i obaj są wprost stworzeni do grania takich perełek 🙂
Rozrzutni ludzie!
Za 15 lat to mnie nie będzie na świecie.
A biorą pod uwagę w swojej rozrzutności, że z wiekiem ucha cokolwiek mniej sprawne, hę?
Droga Siódemko, nie chcę się wypowiadać za koleżeństwo, ale jak o mnie chodzi, słuch mi się z latami wręcz poprawia – co niedawno nawet sprawdziłem na teście zalinkowanym na Bobikowie przez liska – więc tego rodzaju niepełnosprawności w ogóle nie biorę pod uwagę 🙂
Scichapeku, wydaje mi sie ze mozliwosc poprawy sluchu nie istnieje, jesli sie jest ssakiem … 😳 🙂
Lisku, z tą poprawą to oczywiście troszku żartowałem.
Zaskoczyło mnie jednak, że wciąż dobrze słyszę nawet najwyższe częstotliwości, te na granicy ludzkiej słyszalności. Mam tak od dziecka 😀
Nagranie dusznickiego recitalu Tomasza Rittera powinno być dostępne na stronie festiwalu. Akurat wspomniany koncert trochę mnie rozczarował. CAłość występu, mimo wielu pięknych momentów była niestety niedopracowana. Wydawało mi się, jakby dla pianisty od ostatecznego kształtu interpretacji ważniejsze było poszerzenie repertuaru samo w sobie. Gdzieś z tyłu głowy, mimowolnie odnosiłem ten koncert do recitali Daniela Barenboima; świetnego muzyka, który przez lata brał na siebie zbyt wiele i ostatecznie, artystycznie się przeciążył.
Niestety trudno się zgodzić z zasłyszanymi skądinąd opiniami, że dusznicki recital Tomasza Rittera był dobry. Pianista – czy to z winy upalnej pogody, czy kameralnej sali dworku, postanowił pójść w iście herkulesowy maksymalizm, prezentując – całkiem na przekór sobie – ostre fortissimo, ciężką artykulację i perkusyjne podejście do historycznego fortepianu. Tak jakby za szybko obudziła się w nim – po konkursie – żyłka „geniusza”. Beethoven (Wariacje nt. własny na bis) był zupełnie nieprzygotowany, akcenty gwałtowne i ostrość uderzenia, a grany na Nokturnie – już na instrumencie współczesnym Nokturn c-moll op. 48 Chopina, zraził słuchaczy zbyt gwałtowną narracją. Rzeczywiście, w Warszawie było znowu klasycznie, ale konwencja przyjęta przez artystę w Dusznikach – niepokoi co dalej z osobowością artystyczną tego pianisty. Z pozdrowieniami Michał Klubiński
Cieszę się, że tym razem nie jestem odosobniony w swojej opinii. W tym kontekście jednak podwójnie szkoda mi Ablogina, który kilka dni temu oczarował znaczną większość warszawskiej publiczności. Wracając na chwilkę do Dusznik; zdecydowanie ciekawiej wypadł inny młody polski artysta, Adam KAłduński. Nie wiem, czy ktokolwiek wcześniej grał muzykę Paderewskiego w tak sugestywny i różnorodny sposób. Do dzisiaj jestem pod ogromnym wrażeniem tej produkcji, więc nie stać mnie jeszcze na pełen obiektywizm.
Tak, Adam Kałduński interesujący, w subtelnym, stonowanym prowadzeniu narracji. Brakuje mu jeszcze charyzmy, co jest sprawdzianem albo dla dojrzałości artystycznej, albo dla miary talentu. W tej chwili jeszcze trudno orzec. Ale zapowiada się dobrze.
MK
Nie mogę zgodzić się z tym stwierdzeniem. KAłduński Charyzmę posiada i to ogromną, w przeciwieństwie do wielu nadmiernie promowanych polskich pianistów młodej generacji.