Nowa forma koncertu?
Ten dziwny czas, którego właśnie doświadczamy, zmienia nam obyczaje. Ciekawe, czy i jaki wpływ te zmiany będą miały na nasze życie, kiedy to wreszcie się skończy.
Cóż byśmy poczęli bez internetu w dobie koronawirusa. Chyba zwariowalibyśmy. Dziś naprawdę mamy luksus: sieć pełną różności, będącą zarazem miejscem porozumienia. Ale chyba dotąd nie łączyliśmy aż na taką skalę obu tych aspektów obcowania z wirtualem. Oczywiście były różne porady, gimnastyki, kucharzenie czy inne czynności pokazywane w sieci, ale zwykle się je raczej najpierw oglądało, potem ewentualnie korzystało – obie funkcje były osobne.
Podobnie z muzyką: to, że oglądamy dziś zarejestrowane koncerty czy spektakle z rozmaitych odblokowanych archiwów, to w końcu rzecz normalna – od dawna to robimy, jeśli tylko mamy dostęp i czas. Dziś jednak, jak w innych dziedzinach, coraz więcej jest prób wspólnego działania w internecie – przykładem choćby linkowana tu wcześniej akcja Filharmonii Rotterdamskiej, inne orkiestry i zespoły też robią takie rzeczy, w większym lub mniejszym zakresie (bardzo kameralny sympatyczny przykład jest pokazany np. na twitterowym koncie Stevena Isserlisa – pani harfistka, która gra sobie Kreislera ze swoim tatą skrzypkiem, z którym ma połączenie na tablecie). Częściej zresztą spotyka się to w dziedzinie lżejszej muzy – u nas przykładem jest np. piosenka Zostań w domu zespołu Domatorzy (Grupa MoCarta, Dorota Miśkiewicz i inni, w tym oczywiście Jan Młynarski, bo to Róbmy swoje z nowymi słowami). Osobna jeszcze sprawa to akcje realowo-internetowe, takie jak filmiki ze śpiewem włoskich solistów z okien (w domu gra im akompaniament z płyty, takie karaoke) czy ów domowy Werther Masseneta w wykonaniu Joyce DiDonato, Piotra Beczały i paru kolegów.
Jednak chciałam się zatrzymać przy twitterowych recitalach, bo tu rzeczywiście jest coś nowego, choć zarazem dawnego. I nie mówię o wrzucaniu krótkich utworków choćby i granych u siebie w domu, ale nagranych wcześniej, jak robi to np. Yo Yo Ma, czy też podrzucaniu filmików, jakie np. my uprawiamy tu od zawsze. Chodzi o regularne recitale wspomnianego Igora Levita; ostatnio również Borisa Giltburga, choć te jeszcze nie zdobyły takiej popularności.
Levit od dawna jest intensywnym użytkownikiem Twittera, wypowiada się zresztą nie tylko o muzyce, ale także o polityce i sprawach społecznych. Nie wiem, ile miał obserwujących przed akcją Social Media Hauskonzertów (bo tak je nazywa), bo tam nie wchodziłam; teraz ma 68,1 tys. Wcześniej wrzucał krótkie, zaledwie parominutowe fragmenty swoich wykonań, niektóre także nagrane w domu. Ale w ostatnim czasie, dokładnie od 12 marca, transmituje je bezpośrednio – wszystkie ze swojego berlińskiego mieszkania, z wyjątkiem dwóch wieczorów z Monachium (w tym jednego nagranego). Obiecał, że będzie koncertował co wieczór, gdziekolwiek będzie i jak długo będzie trzeba, bo „bycie razem jest podstawą w tych ponurych czasach”.
Pierwsze transmisje oglądało ponad 200 tys. ludzi, potem ponad 100, teraz niewiele poniżej stu. Zwykle na żywo jest ponad tysiąc do 2 tys., czyli jak na porządnej sali koncertowej; inni odsłuchują film, który po transmisji nadal jest dostępny. Zawsze najpierw mówi o tym, co będzie grał, po niemiecku i po angielsku. Na początku – jak wspomniałam wcześniej – grał trochę „na brudno”, po domowemu, trochę nieporządnie. Teraz już całkowicie się angażuje, chwilami może nawet bardziej niż na koncertach, co widać po gestach, np. po drugiej części Sonaty A-dur Schuberta (która jest rzeczywiście wstrząsająca) przez chwilę trzymał twarz w dłoniach, żeby ochłonąć. Na koncercie pewnie by tego nie zrobił. No i nie grałby oczywiście w skarpetkach, co jest obgadywane przez słuchających.
To właśnie jedna z tych nowych zupełnie rzeczy, która trochę może bulwersować konserwatywnych słuchaczy (poza jakością dźwięku, ale to osobny rozdział): jednocześnie z transmisją bez przerwy płyną komentarze. Już widać, że powstała społeczność, wszyscy się witają, pozdrawiają się z różnych miast, przede wszystkim Niemiec, ale też Austrii, Szwajcarii, Francji, Stanów, a nawet Polski. Wszyscy dziękują, posyłają masę emotikonów z serduszkami na czele, ale też piszą o tym, co czują. Że cały dzień czekają na tę godzinę. Że siedzą i celebrują. Że płaczą. Że to chwila prawdziwego piękna w tych okropnych dniach. Że nawet kot się w tych momentach uspokaja, o dzieciach nie mówiąc (dzieci zresztą też się odzywają, oczywiście z górą emotikonów). No i plotkują: że dziś pod fortepianem nie leżą kapcie, a wczoraj leżały, że obraz wisi krzywo itp. I bez przerwy: brawo, aplauz. Nawet ktoś zaapelował, żeby nie klaskać między częściami…
Napisałam wyżej, że to forma częściowo dawna, mając na myśli koncerty domowe, salonowe. Nowa jest nie tylko wirtualność gości w domu Igora, ale też ich ilość, no i właśnie to komentowanie na żywo. Tak się zastanawiam, czy jak ci ludzie, gdy wróci normalność, pójdą normalnie na recital w sali koncertowej, to nie będzie im tego brak? Na szczęście to nie jest możliwe.
Sam pianista oczywiście grając nie czyta tych komentarzy, ale czuje więź ze słuchaczami i choć kiedy kończy grać, daje sobie tylko chwilę na ochłonięcie, rytualnie uderza pięścią w bok krzesła i odchodzi, by wyłączyć kamerkę, to potem pisemnie za każdym razem dziękuje, życzy zdrowia, solidarności i spokojnej nocy. Kilka dni temu podzielił się też refleksją (w wolnym tłumaczeniu, bo wersje angielska i niemiecka trochę się różnią): „Chyba nigdy przedtem nie odczuwałem tak bardzo prawdziwego, podtrzymującego życie znaczenia muzyki i dźwięków. To wszystko wydaje mi się nowe. Dziękuję wam za udostępnienie mi tego odczucia. To naprawdę utrzymuje wewnętrzne światło”. I potem jeszcze: „Te wieczory, to doświadczenie, które przeżywam z wami, to jedna z najważniejszych rzeczy, jakie mnie spotkały w życiu”.
Komentarze
Uprzejmie donoszę, ze jest koncert, który od początku jest tak pomyślany, aby w czasie jego wykonywania były przestrzegane wszelkie możliwe obostrzenia i przepisy epidemiologiczne, a jednocześnie, żeby słuchacz czuł się bezpiecznie i nic nie tracił jeśli chodzi o uczestnictwo w nim.
https://youtu.be/7ykQFrL0X74
Ha! Można powiedzieć, że Stockhausen był prorokiem 😈
Byłam na wykonaniu tegoż dzieła w Salzburgu na lotnisku Mozarta 😛 Prawdę powiedziawszy, było to raczej wydarzenie towarzyskie niż muzyczne, czerwony dywan, po którym przychodziły różne osobistości, pogaduchy, tłok… jeżeli ktoś chciał coś usłyszeć i zobaczyć na ekranie (kabiny pilotów poszczególnych helikopterów), to musiał wejść do wielkiego namiotu, w którym i tak był taki hałas od rozmów, że muzyki nie dało się usłyszeć 😆
Kolejny przykład z kraju:
https://kobieta.gazeta.pl/kobieta/7,173970,25817701,polski-baryton-spiewa-dla-sasiadow-na-balkonie-w-czasie-kwarantanny.html#s=BoxOpLink
Tylko nie wiem, dlaczego tę wiadomość umieszczono w dziale „Kobieta”…
Proponuję, żeby helicopter money połączyć z Helikopter Streichquartett.
Będzie to idealny znak naszych czasów. 🙂
@Witold
25 marca o godz. 8:19 268501
Panie Witoldzie, ciekawy materiał Pan zapodał. Po minach pań instrumentalistek,
zwłaszcza po minie tej od wiolonczeli nie będzie ryzykownym twierdzenie, że doświadczyły one nieziemskich przeżyć.
Nowa forma koncertu w wersji rozszerzonej.
World Piano Day, obchodzony 28 marca, przypada w tę sobotę, Z tej okazji Deutsche Grammophon zapowiada Światowy Festiwal Wirtualny 🙂
Zapowiadane są występy artystów związanych z firmą: Marii João Pires, Rudolfa Buchbindera, Evgenya Kissina, Víkingura Ólafssona, Jana Lisieckiego, Joepa Bevinga, Simona Ghraichy, Kita Armstronga, Daniila Trifonova i innych. Transmisja programu na żywo na YouTube i Facebooku firmy (hasztagi #StayAtHome i #WorldPianoDay) rozpocznie się o godz. 15, a nagrania przez ograniczony czas będą dostępne online. Krótkie występy, trwające od 20 do 30 minut, będą nagrywane na żywo przez artystów w ich domach na smartfonach w wysokiej rozdzielczości.
Muszę posłuchać tego Schuberta A-dur, choć już się boję. Dla mnie to przede wszystkim muzyka z filmu „Au hasard Balthasar” Roberta Bressona. Najsmutniejszego i jednego z piękniejszych jakie w życiu widziałam. Jestem przywiązana do wersji Brendla, która jest na YT. Boję się tego przygnębienia, a jednocześnie ciekawa jestem, jak to czuje Levit. Dla tej sonaty kupiłam bilet na koncert Erica Lu na Chopiejach (jeśli się oczywiście odbędą).
Actus Humanus częściowo przełożony na część grudniową. Wiem, że już o tym było, ale piszę, bo trzeba wspierać Actus. Oddaliśmy tylko te bilety na koncerty, których definitywnie nie będzie. Karnet zostaje do grudnia.
Ja jestem przywiązana do wersji Zimermana, ale nie tej z płyty, tylko tej, którą słyszałam na żywo w Concertgebouw. Ciągle mam ją w uszach.
Ale Igor też wspaniały.
Swoją drogą ciekawe, jak różnie można interpretować te same nuty. W pierwszej części pojawia się motyw złożony z dwóch jednakowych dźwięków. Zimerman gra je właśnie dokładnie tak samo, jakby to były dwie równe perły. Wtedy to koresponduje z kolei z motywem z finału złożonym z trzech jednakowych nut (na tej samej wysokości). Ale tak prawdę powiedziawszy jest to zmiana tekstu, bo na pierwszej z nut w tym dwunutowym motywie jest akcent (sprawdziłam). Levit gra tak, jak jest w nutach.
Dziś był Beethoven, Sonata d-moll op. 31 nr 2. Niestety miałam zakłócenia, bez problemów mogłam tylko posłuchać świetnego, żywiołowego finału. Zaraz odsłucham resztę, jeśli się da.
Dobry wieczór, Koncertowa Interpretacja Radu Lupu jest prawie nieznana, a (moim zdaniem) ta wizja nie ma sobie równych. Nawet nie jestem wstanie wyobrazić sobie, w jaki sposób można osiągnąć tego rodzaju poziom mistycyzmu.
https://www.youtube.com/watch?v=fd6thojA_Xo
Dzięki, chętnie posłucham, ale już nie teraz, bo właśnie wysłuchałam całej dzisiejszej sonaty Levita. Dla mnie rewelacja.
Bardzo żałuję, że nie mam jeszcze tego kompletu – zwykle Sony przysyła mi różne nowości, ale akurat tego nie dostałam. Uśmiechnąć się do nich o to będę mogła dopiero po tym wszystkim…
Z zupełnie innej beczki (właśnie mi przysłano) – saksofonistka na dachu:
https://www.reuters.com/video/watch/israeli-sax-players-banish-the-quarantin-idOVC6F3P7R?chan=8gwsyvzx
I z jeszcze innej beczki:
http://radiopoznan.fm/informacje/pozostale/na-kwarantanne-zdecyduj-sie-zadbaj-o-wszystkie-bezpieczne-dnie
😆
Pobutka
https://www.youtube.com/watch?v=UMO_LXfzSZo
Dzień dobry 🙂
To nowość chyba? Byłoby nieźle, tylko za bardzo zrywane te akordy. Powinno być tak jak tutaj (od ósmej minuty):
https://ninateka.pl/kolekcje/en/three-composers/gorecki/audio/ii-kwartet-smyczkowy-quasi-una-fantasia-op-64
Przecież to jest zbójnicki. Zawsze przy tym widzę górali ponurych jak w horrorze, chodzących wokół ogniska, a wybierających się na łomotaninę 😉
@PK – nie chcę się wymądrzać, ale to dla mnie zawsze było oczywiste. Pamiętam do dziś, kiedy po raz pierwszy usłyszałem ten kwartet w S1 (199? – kiedy to mogło być?). Parafrazując Gustlika, nie powiem kaj mi włosy stanęły…
sorry, kompletnie źle odczytałem komentarz PK 🙁
Tak, to jet takie nowoczesne amerykańskie granie, nie żaden folklor. Ale w sumie nie jest źle, zwłaszcza że nagrań tych kwartetów jak na lekarstwo 🙂
„nowoczesne amerykańskie granie” – a jak do tego nowego nagrania ma się „oryginał” Kronosa?
Kanadyjskie granie 😉
Przesłuchałam właśnie link z 22:25, czyli Sonatę A-dur D 959 Schuberta w wykonaniu Radu Lupu, i smutno mi się zrobiło. Takie ślady dawnej świetności. Początek pierwszej części, owszem, zrobił na mnie wrażenie (oho, pomyślałam, coś zupełnie innego), ale potem ono się rozmyło – to kompletnie nie jest ta muzyka, którą Schubert napisał. A napisał wyraźnie Allegro, nie Molto moderato, jak w ostatniej sonacie (które to określenie różnie można rozumieć, nawet tak skrajnie jak Richter). No dobrze, niech będzie, taka interpretacja. Ale dramatyzm drugiej części kompletnie rozmyty, a w finale już ratuj się kto może. Momenty piękne, ale też jakieś andante zamiast Allegretta, mnóstwo wpadek pamięciowych, a pod koniec kompletnie odleciał: zmodulował do E-dur zamiast zostać w A-dur i w konsekwencji zagrał cały fragment, którego tam nie ma – trzeba przyznać, że z tej wpadki wybrnął fachowo, jak ktoś nie zna utworu, to się nie domyśli. A te wolne tempa moim zdaniem wynikają niekoniecznie z mistycyzmu, tylko po prostu z niepewności technicznej i pamięciowej. Ta niepewność rzuca się w uszy, a w końcowym Presto wręcz wyje. Przykre, ale trzeba docenić, że to, co jeszcze potrafi, stara się grać jak najpiękniej. Cóż, jeszcze jedna propozycja artystyczna.
Zespół kanadyjski, ale granie amerykańskie – znaczy, solidna robota, ale wszystko jakby spod jednej sztancy. Nagranie Kronosów na pewno bardziej zróżnicowane, zniuansowane, mniej techniczne. Ale im łatwiej – przy ich rozmaitych etnicznych wycieczkach 🙂
A ja wybaczam mu wszystkie techniczne krzaki:). To, co zrobił z dźwiękiem (nie wiem, kto jeszcze dzisiaj by to potrafił? byćmoże Pletnev?) rekompensuje mi wszystko. A do wolnych temp ostatnich Sonat Schuberta mam słabość. Oczywiście Igor też gra rewelacyjnie. Szacunek za to, że opanował pamięciowo tak kolosalny repertuar nie popadając w rutynę.
Wybaczać Radu Lupu to ja też oczywiście wybaczam, tylko smutno mi się zrobiło.
https://www.youtube.com/watch?v=wbH3JYfRjOQ&fbclid=IwAR2LIxSfC7aFPFIERAkQNfgvtlBYK6kqyyBnWEhJPBLal-Ohcdi4PMPM5zU
Chce podzielić się efektem muzycznych poszukiwań – bachowskich tym razem. Jestem pod wrażeniem interpretacji muzyków, których nie znałem…
https://www.youtube.com/watch?v=_NvZRo-3wvU&fbclid=IwAR14ntTYXcKH25REefBipW9bkJWuN0L5RjoYH6FEKRiSGno81oOlpJe_LIc
Pozdrawiam!
Dzięki! Prawdziwa viola pomposa 🙂 Ładne.
Odsłuchałam dzisiaj Schuberta A-dur w wykonaniu Levita. (NB gra chyba z nut a nie z pamięci, nie zarzut to bynajmniej). Podoba mi się, choć Levit jest dla mnie przede wszystkim rewolucjonistą, tym, który jako pierwszy staje na barykadzie. Wolę go we wszystkich ekstremalnie dynamicznych częściach tej sonaty, mniej przekonuje mnie jego liryzm. Wierzę jednak w przeżycie. Wiem, że nikogo swoimi gestami nie oszukuje, tylko to przeżycie inaczej uwydatnia się w jego grze. Jutro posłucham Lupu. Bardzo chętnie posłuchałabym wykonania Sokolova, jeśli takie istnieje.
A dziś była gra profesjonalna z wiolonczelistką Julią Hagen w ramach Heidelberg Frühling. Choć, mimo to, doszło do momentu improwizacji, gdy w pewnym momencie wiolonczelistce zerwała się struna. I znów zrobiło się przytulnie jak na koncercie w gronie przyjaciół.
Żałowałam, że nie znam na tyle niemieckiego, żeby zrozumieć dowcip o niedźwiedziu, lisie i zającu… tylko zrozumiałam, że coś tam było o lisim ogonie… 😆
Też nie znam na tyle:-)
@DS i Frajde. Ten?
An Austrian joke: The hare, the fox and the bear receive their enlistment order.
The hare, the fox and the bear turn 18 and receive their enlistment order, but don’t want to serve in the military. This was back when conscientious objection was not as easy as it is nowadays.
They meet in front of the barracks and think about what to do.
The hare has to go inside first. They decide to fold one of his ears and fix them with a clothespeg. The hare goes inside, and after some time, he comes back out, saying: „Unfit to serve, because of my ear.”
The fox is next, but he does not have long ears, so they decide to fold his tail instead. They too fix it with a clothespeg. The fox goes inside, and after some time, he comes back out, saying: „Unfit to serve, because of my tail.”
The last one to go inside is the bear, and neither does he have long ears, nor does he have a long tail. The three think about it for some time, then they decide to punch him in the face and break some teeth. The bear goes inside, and after some time, he comes back out, saying: „Unfit to serve — because I’m overweight.”
Inne, niekoniecznie politycznie poprawne, zakonczenie:
He comes out and lisps „Unfit to serve — because I’m gay.”
Frajde, Nagranie Sokolova znajduje się pod tym linkiem: https://www.youtube.com/watch?v=wWVyj9IFCB4
@schwarzerpeter
Tak, to był ten dowcip, tylko niedżwiedzia nie wzięli bo był „dick”, więc może mamy tu jeszcze niemiecko-angielską grę słów:-)
@ schwarzerpeter
Tak! Właśnie się wsłuchałam: „Panik! Bundeswehr ruft!” 😆
Na filmie około godziny i dwudziestej minuty.
https://twitter.com/hdfruehling/status/1243238941559361536
Dziś kolejna impreza Heidelberskiej Wiosny. Też o 19:30.
Ale dick po angielsku nie oznacza gay. Nie każdy dick jest gay 😉
I nie każdy ma nadwagę 😉
Przy okazji: szkoda, że do akcji sieciowego udostępniania spektakli wciąż nie przystąpiła ROH… Czyżby kolejny przejaw splendid isolation? To mi się nie podoba.
@ścichapęk – Daj im spokój, BoJo załapał Covida, pewnie bardzo się przejmują….
Niestety Anka Zośka Matka też załapała…
Wiadomość, że blondynek złapał to coś, z czego wcześniej długo i namiętnie się wyśmiewał, gruchnęła dopiero dziś – a zatem Królewska miała chyba wystarczająco dużo czasu. Kutwy i tyle 🙁
Anne-Sophie współczuję, ale – jak powiedziała – jako niepaląca ma większe szanse na wyjście z tego. Trzymamy!
Nie wiem od jak dawna wisi Turandot z ROH z Kurzak i Alagną – ale jest, cała https://www.youtube.com/watch?v=LPuIKEvcHmc
Napisane, że zostało wrzucone w 2019 r. I nie przez operę, tylko jakiegoś faceta. Piractwo chyba 😉
@ nowowiejska
Rozmaite bywają miejsca tych (zwykle nie do końca legalnych) wrzutek, YT jest jednym z wielu; szło mi jednak tylko o to, co ROH oficjalnie umieszcza na stronie.
A tak na marginesie: jeśli pod linkiem widzę nazwisko odtwórczyni partii tytułowej umieszczone za Kalafem i Liu (Pani je nawet w ogóle pominęła), jakoś dziwnie nie pobudza to mego operowego apetytu.
@ścichapęk Rozumiem, że nie pobudziła Pana/Pani operowego apetytu także moja ignorancja. Czuję się skarcona.
Na stronie ROH jest informacja
Watch Peter and The Wolf from Friday 27 March at 7pm GMT.
Och, niesłusznie! Ignorancja? Ale przecie równie dobrze principessa mogła być tak przeciętna (lub gorzej), że nie warto jej wymieniać. Po prostu nie wiem – a że niespecjalnie chce mi się to sprawdzać, bo z panem Puccinim średnio się lubimy, to rzecz insza 🙂 Bez urazy.
None taken 🙂 Turandot z ROH jest fantastycznie inna od tej z Zeffirelliego z MET.
od tej Zeffielliego
od tej Zeffirelliego 🙂
Wersji late lamented Zeffirellego tyż nie znam. Chyba dostanę doła 🙂