Zrobiłam sobie dzień śpiewu

Tyle jest możliwości wirtualnego uczestniczenia w koncertach i spektaklach (wszystkie linki pod poprzednim wpisem, żeby było łatwo znaleźć), ale ja mam jeszcze góry nieprzesłuchanych płyt i właśnie przyszła na nie pora.

Posłuchałam więc dziś ośmiu płyt z muzyką wokalną. Zaczęłam od artystek może o nie najwspanialszych głosach, ale pomysłowych i z poczuciem humoru. Parę dni temu w Pobutce był Danny Boy – znany ludowy hit irlandzki w wykonaniu Patricii Petibon. To ostatni utwór na jej płycie pt. L’Amour, la Mort, la Mer (SONY Classical). Francuska sopranistka nagrała ją z pianistką Susan Manoff, ale w niektórych utworach jest też akordeon, perkusja, a nawet irlandzkie dudy. Właściwie jest to płyta trochę crossoverowa, są tu pieśni z jednej strony Jeana Cras (kompozytora-marynarza, nawiasem mówiąc teścia Aleksandra Tansmana), Gabriela Fauré, Francisa Poulenca czy Heitora Villi-Lobosa, a z drugiej kompozytorów filmowych jak Yann Tiersen. Zważywszy tytuł, można by się spodziewać samych rzewności, ale Patricia nie mogłaby wytrzymać nie wstawiając jakichś wygłupów, więc są też jej papuzie krzyki w utworze brazylijskiego kompozytora Francisco Mignone. Ogólnie więc: może to nie jest wokalnie najwyższy lot, ale jest sympatyczne.

Nie ma co się specjalnie rozpisywać o płycie Cecilii Bartoli Farinelli (Decca), która nie wyróżnia się niczym szczególnym poza okładką, na której solistka jest ucharakteryzowana na Conchitę Wurst. A poza tym – repertuar Farinellego i Cecilia (z Il Giardino Armonico pod Antoninim) niestety już poza szczytem swoich wokalnych możliwości.

Przeskok do następnej epoki: Olga Peretyatko, Mozart + (SONY Classical). Ten plus to Tommaso Traetta, Vicente Martin y Soler oraz Giovanni Paisiello, Mozart – to dwie arie koncertowe, dwie arie Konstancji z Uprowadzenia z seraju oraz po jednej z Don Giovanniego, Wesela Figara i La clemenza di Tito. Towarzyszy jej Sinfonieorchester Basel pod dyrekcją Ivora Boltona. Muszę powiedzieć, że głos solistki, mimo że atrakcyjny, niespecjalnie pasuje mi do Mozarta – jest zbyt rozwibrowany, masywny, jak z innej opery.

Inna opera więc, czyli Anita Rachvelishvili – tytułem płyty jest po prostu jej nazwisko (też SONY Classical – jakoś przypadkiem absolutnie większość dzisiejszych płyt, poza Cecilią, stąd). Piękny, ciepły mezzosopran trochę w typie Ewy Podleś; repertuar wedle specjalności: Carmen, Don Carlo (Eboli oczywiście), Trubadur (Azucena), Samson i Dalila itp., ale też parę nietuzinkowych punktów: aria z Legendy o Szota Rustawelim Dmitrija Arakiszwili (zaśpiewana po gruzińsku) i z Carskiej narzeczonej Rimskiego-Korsakowa (po rosyjsku). Gra z nią orkiestra RAI pod batutą Giacoma Sagripanti.

Duetowa płyta Puccini In Love Aleksandry Kurzak i Roberta Alagni ujmuje tym, że nie jest to, jak nierzadko na tego typu płytach bywa, jakaś składanka z kiczowatymi elementami, ale po prostu duety z oper Pucciniego (warto zauważyć, że towarzyszy im Sinfonia Varsovia, którą dyryguje Riccardo Frizza). Sopranistka pojawia się też na solowej płycie męża Caruso 1873 (w dwóch utworach, w tym w jednym z nich występuje jeszcze Rafał Siwek), a on sam bardzo drobiazgowo się do tej płyty przygotował, choć nie wszystkiemu jednak daje radę (np. kiedy przechodzi na falset w arii Nadira, załamanie głosu jest niestety słyszalne). Jest to też trochę jednostajne śpiewanie, ale to chyba też naśladowanie Carusa (jako bonus jest jego krótkie nagranie).

Na koniec te pozycje, które mi się najbardziej spodobały. Schumann, Myrthen, Camilla Tilling, Christian Gerhaher, Gerold Huber. Czyli skład podobny do tego na monachijskim koncercie, który parę dni temu oglądaliśmy we wtorek, tylko z inną sopranistką, ale o podobnym typie głosu, lekkim, jasnym, precyzyjnym. A Gerhaher – jak zawsze w punkt. Trochę może to dziwnie wygląda, że mimo iż podliczając więcej pieśni śpiewa Tilling, to na okładce jest tylko zdjęcie Gerhahera, ale to dlatego, że to on firmuje cykl wszystkich pieśni Schumanna – jest już płyta Frage, a z tego, co oglądaliśmy, będzie kolejna w tym cyklu.

Wreszcie szwajcarska sopranistka Regula Mühlemann, której znam debiutancką płytę z ariami Mozarta. Na drugą solową płytę Lieder der Heimat wybrała pieśni związane z Alpami – czyli także Schuberta (m.in. Der Hirt auf dem Felsen z klarnetem, z melodią nawiązującą do jodlowania) i Rossiniego (La pastorella dell’Alpi); jako fortepianowy przerywnik jest też Au lac de Wallenstadt Liszta z Lat pielgrzymki (Tatiana Koranskaya na fortepianie). A pomiędzy nimi kompletnie mi nieznani kompozytorzy szwajcarscy XIX i XX w. Wszystko zinterpretowane z dużym wdziękiem. Urocza płyta.

PS. Oczywiście byłam dziś też wierna Igorowi Levitowi – od przedwczoraj uprawia on Schubertiadę: najpierw 6 Moments Musicaux D 780, wczoraj ostatnia sonata, dziś przedostatnia. Wspaniale czuje tę muzykę. Podczas transmisji cały czas lecą wzruszające komentarze i podziękowania twitterowiczów. Ktoś nawet zaproponował, że trzeba zgłosić go do Pokojowej Nagrody Nobla…