Dla każdego coś miłego

Idę za propozycją Frajde sprzed paru dni: parę słów o koncercie, którego zapewne część z nas słuchała w sieci na żywo.

Recenzja z koncertu, na którym się fizycznie nie było? Ale nikt nie był poza wykonawcami, a publiczność tylko wirtualnie. Bayerische Staatsoper na piątym ze swoich Akademiekonzerte uraczyła jednego wieczoru zarówno miłośników muzyki wokalnej, jak też kameralnej, fortepianowej i… trochę lżejszej. Program był właściwie zaimprowizowany, ponieważ miał wystąpić Igor Levit z miejscową orkiestrą pod batutą Joany Mallwitz, ale ten skład musiał zostać odwołany – w Bawarii ogłoszono właśnie stan katastrofy.

Christina Landshamer (pierwszy raz ją słyszałam), Christian Gerhaher i pianista Gerold Huber wykonali Liederalbum für die Jugend op. 79 Roberta Schumanna. Nie znałam wcześniej tego cyklu 29 pieśni na sopran i tenor (większość osobno, ale też kilka duetów), napisanego w 1849 r., gdy kompozytor miał już pięcioro dzieci. Przy tej ilości potomstwa (w sumie było ich ośmioro, jeden synek zmarł mając rok, najmłodszego Robert nigdy już nie poznał) bliska mu była pedagogika muzyczna – większość adeptów gry na fortepianie na poziomie podstawówki zna jego utworki z Albumu dla młodzieży, a jeszcze kilka kompozycji w jego dorobku miało służyć do gry dzieciom. Inna sprawa to Kinderszenen, utwór nie dla dzieci, ale o dzieciach dla dorosłych. Co do pieśni z op. 79, są raczej bliżej drugiej kategorii, czyli do wykonywania przez dorosłych, mimo dość prostych melodii, o wiele prostszych niż inne pieśni Schumanna, ale chyba do słuchania przez dzieci. Teksty – głównie Augusta von Fallerslebena, ale też Goethego, Schillera czy Mörickego, a także ludowe, w tym jedna z ukochanego później przez Mahlera zbioru Des Knaben Wunderhorn.

O ile dobrze zrozumiałam (słuchałam zapowiedzi jednym uchem), to ma być z tego repertuaru płyta, a artyści podzielili się z nami swoją próbą. Wykonanie absolutnie znakomite. Christina Landshamer ma dźwięczny, dzwoneczkowo-fletowy sopran, więc można było zachwycać się jego barwą. Gerhaher mniej myśli o tym, żeby było ładnie, więcej o tym, żeby można było wszystko zrozumieć i to jest bardzo ujmujące. A pianista rozumiał się z nimi w lot.

Kwartet smyczkowy G-dur KV 387 Mozarta zagrał Schumann Quartet München, złożony z członków operowej orkiestry, ale osobno działający długo – jesienią obchodził 25-lecie. Gra porządnie, może nie jest to wykonanie chwytające za gardło, ale solidne, można było się tym Mozartem cieszyć.

Punktem kulminacyjnym były Beethovenowskie Wariacje na temat Diabellego w wykonaniu Igora Levita. Wspaniałe po prostu. Gra je dziś o wiele lepiej niż na płycie sprzed czterech lat, o wiele bardziej dojrzale. Ma za sobą nagranie kompletu sonat fortepianowych dla Sony Classical (nie mam go niestety). Nawiasem mówiąc, dlatego pewnie teraz te sonaty eksploatuje na swoich prywatnych twitterowych recitalach – wykonał już na nich Waldsteinowską i Appassionatę. Prawdę powiedziawszy to to jego granie z domu, acz sympatyczne, jest trochę graniem „na brudno”, bardziej żywiołowym, ale też czasem zapędzonym, nieporządnym. Wariacje grał „na czysto”, koncertowo. Mam nadzieję, że po tej domowej serii nie nabierze domowych nawyków…

Na deser uczęstowano nas występem kolejnego zespołu wywodzącego się z Bayerische Staatsorchester – OPERcussion. Aż miło było zobaczyć, jak muzycy zwykle siedzący w kanale mogli mieć możność się wyżyć. Najpierw było Preludium c-moll z I tomu Wohltemperiertes Klavier, zagrane w rytmach latynoskich, później przy tych rytmach zostali w Spain Chicka Corei (ze wstępem z Concierto d’Aranjuez; w środku był też cytacik z Nessun dorma, przypomnieli sobie widać, że są z opery). Tak więc wieczór zakończył się w dobrym humorze.