Zgrany duet solistów

Udostępnij
Wyślij emailem
Drukuj

Wspaniałych festiwal ma przyjaciół. Alena Baeva i Vadym Kholodenko w rozmowie telefonicznej na parę tygodni przed festiwalem zgodzili się wystąpić.

Dwa lata temu mieli piękny recital w Salach Redutowych Opery Narodowej, ale wszystko psuła marna akustyka i warunki. Ja osobiście siedziałam wówczas po prawej stronie, bliżej skrzypiec, i pianisty prawie nie słyszałam. W filharmonii było zupełnie inaczej – bez niedogodności, luksusowo wręcz. I tym bardziej można było docenić szczególne walory tego duetu.

Polegają one na tym, że oboje muzycy są w równym stopniu solistami i kameralistami. Kameralistami – bo prawdziwie współmuzykują. Ale przy tym zachowują swoje osobowości i rozmach. Repertuar wybrany na dziś pozwalał pokazać artystom zarówno lirykę, jak prawdziwego pazura.

Z pierwszej kategorii była Fantazja Schuberta, już sam początek był niesamowity – dźwięki wyłaniały się z nicości, a barwa skrzypiec chwytała za gardło po prostu. Mity Szymanowskiego były wielkim zaskoczeniem, zwłaszcza partia fortepianowa, bo co do skrzypiec – wiadomo. Otóż Kholodenko grał zupełnie inaczej niż to zwykle słyszymy, bardzo zrywnie, drapieżnie, z czającymi się biegnikami. Zupełnie nowy Szymanowski. A Kreutzerowska była muzyką skrajności, finał zaś zupełnie szalony. Stojak był obowiązkowy.

Piszemy o tym, co ważne i ciekawe

Z tej ciąży nie ma już co zbierać, mówi lekarz na USG. „I czego pani od nas oczekuje?”

Nie wrócę do ginekologa, który prowadził moją ciążę, bo musiałabym skłamać, że poroniłam, opowiada Wioletta. Przez kilka tygodni żyłam jak tykająca bomba, nie jadłam, nie spałam, wyznaje Karolina. Obie przerwały ciążę w drugim trymestrze.

Agata Szczerbiak

Podobnie jak po kolejnym Beethovenowskim występie Belcea Quartet – dziś krótszym, bo „zaledwie” półtoragodzinnym, składającym się z pierwszego, jeszcze trochę haydnowskiego kwartetu oraz op. 130, tradycyjnie z Wielką Fugą jako finałem. Ten utwór grali też dwa lata temu na scenie Opery Narodowej i mimo cudownego wykonania zdegustowana wówczas byłam marną jakością akustyczną. I w tym wypadku można było teraz wreszcie w pełni docenić interpretację zespołu, w której wszelkie „dziwności” są jakby jeszcze wzmocnione – i te przedziwne krótkie, a otchłanne zatrzymania muzycznego mechanizmu, które w dzisiejszych czasach przysposobił sobie Paweł Szymański. A Wielka Fuga była jakby szalonym tańcem nad przepaścią.

Jeszcze jedno spotkanie nas z tym kwartetem czeka – za dwa dni. A w najbliższy wieczór – Hrabina, której jestem w wersji Biondiego ogromnie ciekawa.

Udostępnij
Wyślij emailem
Drukuj