Spotkanie z Levitem

Właśnie pismo „Musical America” wyróżniło m.in. Igora Levita – i przypomniało mi to, że czeka na przesłuchanie jego nowy album pt. Encounter. Więc przesłuchałam.

Jak już sobie o nim przypomniałam, zajrzałam też na jego Twittera – i akurat trafiłam na jego powrót do internetowych koncertów. Wczoraj zagrał VI Partitę e-moll Bacha; można ją oczywiście odsłuchać. Muszę powiedzieć, że bardzo mi się spodobała; moim ulubionym wykonaniem jest oczywiście to Piotra Anderszewskiego, ale i to jest znakomite i chwilami wzruszające. Mniej tu może owej posuwistości i skoczności, która tak ujmuje w suitach PA, ale i tę wersję kupuję. I znów tłum wygłodniałych słuchaczy rzucił się komentować i przy okazji witać się na nowo i pozdrawiać wzajemnie – jak na spotkaniu rodzinnym, ale z rodziną, którą naprawdę się lubi.

Następny koncert twitterowy pianista ma dać jutro i też to ma być Bach. Powiedział, że znów jest smutno (nawiasem mówiąc, Angela Merkel właśnie odwołała, że tak powiem, sylwestra) i wcześniej robi się ciemno, a on poczuł potrzebę bycia razem (togetherness), więc wrócił przed swoją kamerkę. Mógłby już sprawić sobie coś lepszego, chyba go stać, bo to jest denerwujące. Ale ludzie i tak są w większości zadowoleni.

Czas Bacha. Chyba rzeczywiście to dobra muzyka na teraz – żeby skupić się, a zarazem odprężyć. Najnowszy, dwupłytowy album też od Bacha wychodzi, ale od Bacha w wersji Busoniego – transkrypcji dziesięciu organowych chorałów. Pierwszy jest hałaśliwy jak organo plenoKomm, Gott Schöpfer, w kolejnych nastroje się zmieniają jak w kalejdoskopie, od pogodnie pędzącego Nun komm, der Heiden Heiland, po niezwykle skupione, archaizujące i chorałowe Durch Adams Fall (w drugiej wersji, BWV 705), przy którym, przyznam, trochę mi chodziły ciarki.

Busoni transkrybował również preludia chorałowe Brahmsa – jest ich tu sześć. Tu, można powiedzieć, trzej panowie B się spotkali, bo Brahms jest w nich bardzo bachowski. Ale na początku drugiej płyty mamy już Brahmsa będącego w pełni sobą, czyli Vier ernste Gesänge, transkrybowane z kolei przez Maksa Regera – nie słyszałam tej wersji wcześniej, bardzo przekonywająca. Ten łańcuch zwieńczony jest krótką pieśnią Regera Nachtlied w transkrypcji starszego kolegi Levita, pianisty berlińskiego Juliana Beckera.

Ale to nie koniec, to dopiero początek. Drugą, 28-minutową połowę płyty zapełnia Palais de Mari Mortona Feldmana – ostatni jego utwór na fortepian, napisany na rok przed śmiercią; tytuł odnosi się do podziwianych przez kompozytora podczas wizyty w Luwrze fragmentów ruin pałacu, który kiedyś istniał na terenie dzisiejszej Syrii. Osobiście ogromnie lubię Feldmana, który mnie wciąga, a jednocześnie odpręża – na inny zupełnie sposób, ma się rozumieć, niż Bach. Ciche, powolne akordy, każdy jak osobny obiekt, ale ich układy się powtarzają. Czysta kontemplacja. Levit kiedyś uczęstował tym utworem swoich twitterowych wielbicieli, ja wtedy zrezygnowałam ze słuchania, bo z tą jakością dźwięku nie miało to dla mnie sensu (oni jednak i w tej wersji to kupili). Dlatego teraz tym bardziej się cieszę, że ten utwór znalazł się na płycie – te 28 minut minęło mi, jakby to było 28 sekund.

PS. W zeszły piątek po dłuższej przerwie zajrzałam do redakcji i w poczcie znalazłam… zaproszenie na 15. Festiwal Goldbergowski. Tak, zaproszenie – ale oczywiście do słuchania w sieci. Na stronie festiwalowej można było oglądać streamingi w dniach koncertowych (4-8.11.), a teraz są wszystkie na ich kanale YouTube.