Gabriel Chmura nie żyje

To była nagła śmierć – taką wiadomość dostałam od poznańskiego Teatru Wielkiego, którego był dyrektorem artystycznym. Jeszcze 2 października poprowadził koncert z teatralną orkiestrą.

Od lat wpisał się w nasz krajobraz – najpierw jako dyrektor muzyczny NOSPR, a potem – właśnie poznańskiego teatru. Na tyle więc był „swój” (choć na stałe mieszkał w Brukseli), że trochę nam spowszedniał i nie pamiętaliśmy na co dzień, że to on wygrał pierwszy w historii konkurs dyrygencki Herberta von Karajana (1971), ale też w tym samym roku – konkurs Guido Cantelli w La Scali, a rok wcześniej inny prestiżowy konkurs – w Besançon. Był też – jeszcze przed powrotem do Polski – dyrektorem muzycznym opery w Akwizgranie, orkiestry w Bochum i National Arts Center Orchestra w Ottawie. A współpracował ponadto z wieloma zespołami na świecie. Miał też sukcesy fonograficzne – nawet nie wiedziałam (co przeczytałam w biogramie nadesłanym przez operę poznańską), że jego nagranie Łazarza Schuberta nakładem firmy Orfeo otrzymało Grand Prix du Disque Mondial de Montreux, a nagrania symfonii Haydna z National Arts Centre Orchestra zostały uznane za „Best Choice” przez „American Record Guide”.

Urodził się we Wrocławiu, ale jako dziecko wyjechał z rodziną do Izraela w fali emigracyjnej po 1956 r. Do Polski wrócił więc po długiej przerwie. NOSPR, który zwykle wybiera sobie dyrygentów, w 2001 r. wybrał właśnie jego – w sumie na sześć sezonów. Wiele jego kreacji z tamtych czasów można było zapamiętać, ale jego szczególną zasługą było przywrócenie muzyce polskiej Mieczysława Wajnberga. Stało się to trochę przypadkiem – jego symfonie zostały mu podsunięte, ale natychmiast się wciągnął, czego efektem były trzy płyty wydane przez Chandos, przyjęte znakomicie na świecie.

Do Wajnberga wracał wielokrotnie: prowadził polskie prawykonanie Pasażerki w Operze Narodowej oraz Portretu w Teatrze Wielkim w Poznaniu. Tam objął dyrekcję w 2012 r. i tam zasiedział się do dziś. Prowadził spektakle bardzo różne, od Mozarta po Wagnera, często dość ryzykowne pod względem estetycznym, ale to mu specjalnie nie przeszkadzało – po prostu zajmował się muzyką. Niektóre jednak były świetne pod każdym względem, jak Jenufa czy Borys Godunow. Nie bał się też twórczości bardziej współczesnej – w warszawskiej operze znakomicie poprowadził prapremierę Moby Dicka Eugeniusza Knapika.

Zaraz włączę Dwójkę i posłucham fragmentów koncertów z NOSPR i FN z utworami m.in. Haydna, Szostakowicza (z Nicolasem Altstaedtem) i Wajnberga. Będzie bardzo brak Maestra.