Petit Patron 13214
Bardzo tajemnicza sprawa z tym nowo odnalezionym fortepianem Chopina. Znajduje się w prywatnej kolekcji gdzieś w Niemczech i tylko na trzy dni został wypożyczony do Hamburga, właśnie na dzisiejszy koncert.
Kilka miesięcy temu Hubert Rutkowski, profesor Hochschule für Musik und Theater w Hamburgu, a zarazem prezes Towarzystwa Chopinowskiego w tym mieście, otrzymał wiadomość, że jest taki instrument Pleyela, który mógłby być fortepianem Chopina. Tak się składa, że nietrudno to sprawdzić – instrumenty mają numery, a one znajdują się w zachowanych rejestrach sprzedaży. Było więc wiadomo, że model PP, czyli Petit Patron, o numerze 13214 znajdował się w mieszkaniu Chopina od marca 1847 do lutego 1848, kiedy to powrócił do firmy, by zostać sprzedany dalej. Towarzyszył więc dramatycznemu czasowi rozpadu związku Chopina z George Sand, ale też grali na nim jego uczniowie, w tym tak ważni jak Karol Mikuli, Adolphe Gutmann, Thomas Tellefsen, Marcelina Czartoryska, Maria Kalergis czy też Jane Stirling. Ekspertyzy dokonali wybitni specjaliści, jak Beniamin Vogel czy Olivier Fadini z Paryża.
Instrument przeszedł podobno dość burzliwą historię, kilka remontów i renowacji, ale teraz przeżył kolejną, bardzo skuteczną. Jego stałe miejsce pobytu nie jest ujawniane, wiadomo tylko, że jest to prywatna kolekcja gdzieś w Niemczech. Nie wiadomo też, jakie będą dalsze losy fortepianu; miejmy nadzieję, że będzie czasem wypożyczany – szkoda byłoby, gdyby stał w ciszy.
Koncert odbył się w Sali Lustrzanej ratusza hamburskiej dzielnicy Bergedorf i było to miejsce bardzo odpowiednie – niezbyt duży salon ze zbliżonej epoki, czyli wnętrze dopasowane do chopinowskich brzmień. Hubert Rutkowski zaprosił do wspólnego recitalu Tomasza Rittera, który obecnie jest jego studentem i wygląda na to, że świetnie się rozumieją – bardzo się z tego cieszę. Już gdy Ritter zagrał na początek Nokturn Es-dur op. 9 nr 2 (ten opus Chopin poświęcił Marie, żonie Camille’a Pleyela) i opatrzył go licznymi swobodnymi ozdobnikami i biegnikami, pomyślałam sobie: to wpływ profesora, takie bawienie się utworem. Choć są to osobowości bardzo różne. Ritter gra w sposób bardziej skupiony i klasyczny, a Rutkowski – z charakterystyczną dezynwolturą, żywiołową swobodą i romantycznym rozwichrzeniem (a przy tym nawet czasem poczuciem humoru). Mam dużą słabość do tej ekspresji i myślę, że opiera się ona z jednej strony oczywiście na temperamencie pianisty, ale z drugiej – na ogromnej wiedzy o epoce. Dlatego mimo że różne „suszone pupki”, mówiąc językiem kompozytora, mogłyby uważać taką grę za zbrodnię na Chopinie, ja jestem jej zwolenniczką.
Obaj panowie bardzo ciekawie komentowali program, oparty ściśle na kontekstach obecności tego instrumentu w życiu Chopina. W sumie to była prawdziwa uczta, a finałowy nokturn Gutmanna na cztery ręce był wisienką na torcie. Koncertu wciąż można posłuchać. Co do samego brzmienia, wydało mi się mniej urozmaicone od tego pamiętnego instrumentu, na którym na konkursie grał Ablogin (to był pleyel wypożyczony, zdaje się z 1842 r.). Zdaję sobie jednak sprawę, że aby w pełni rzecz ocenić, trzeba byłoby być na miejscu.
Komentarze
Dzień dobry 🙂 Wiem, że Hoko Pobutką chciał skomentować dyskusję o Mozarcie, ale aktualny wpis jest tutaj 🙂
Aby pogodzić Mozarta z aktualnym wpisem: https://www.youtube.com/watch?v=j-9rmBbXHVY&t=1133s (ale to Mozart poprzez romantyzm, niemniej fajny)
NFM nie ma koncertu ku czci, więc zgodnie ze swoim szowinizmem lokalnym odsyłam do zdjęcia sali, gdzie (chyba) FCh grał w Breslau w listopadzie 1830
https://fotopolska.eu/Wroclaw/b21014,Hotel_K%C3%B6nig_von_Ungarn.html?f=571891-foto
A szczegóły tu: https://pl.chopin.nifc.pl/chopin/places/poland/
Nie wiem kiedy sala się stała Wielką Salą Redutową…. chyba za polskich czasów. Wielka, bo grał Chopin! Jak Ordon, co na reducie stał! A Chopin nie stał, a grał.
Dzień dobry,
Gorąco polecam jutrzejszy kameralny koncert z udziałem uwielbianej przeze mnie Chloe Jiyeong Mun. Budapeszt, piątek, 5 marca, godz. 19.30 CET. Materiał będzie dostępny online pod tym linkiem:
https://zeneakademia.hu/all-programs/2021-03-05-jiyeong-mun-laszlo-fenyo-9471
A w Krakowie wciąż nie ma ulicy imienia Ignacego Friedmana.
We Wrocławiu, tuż obok ulicy Ryszarda Wagnera (która ma wiele odcinków), ulica Igora Strawińskiego. Nieopodal Johanna Straussa, ale nie wiadomo którego. Strawińskiego płynnie przechodzi w Kajdasza, z którą krzyżuje się Komedy. No i już blisko Beethovena, Brahmsa i Schuberta. Ci mają imiona niespolszczone. Mozarta 10 km na północ. Haydna nie ma!
Dość mi się to podoba, choć dobór dziwny…
@tadpiotr
Na zaprzyjaźnionym blogu: https://atorod.pl najnowszy post o Wrocławiu właśnie. Nie wiem, czy Pan zna tego blog, zatem podsyłam, a PK mam nadzieję się nie pogniewa, że polecam koleżankę. Mam sentyment do Wrocławia.
Nie wiedziałam, że tyle jest muzycznych ulic we Wrocławiu! W Warszawie nie ma ulic ani Wagnera, ani Strawińskiego, ani żadnego ze Straussów. Kajdasza rozumiem, że nie ma, bo to postać wrocławska, ale Komedy za to jest, jak również Beethovena (która długo była ulicą tajną, bo tam mieszkali Rosjanie), Mozarta, Bacha, ale nie ma Brahmsa, Schuberta ani Schumanna. Haydna też nie. Za to jest Bartóka i Bacewiczówny.
Biedny Haydn ma zawsze pod górkę. Co za krzycząca niesprawiedliwość! Na szczęście do naprawienia.
Bardzo dziękuję za linka do bloga p. Kozińskiej, z ciekawością przeczytam.
Ulicę Bartóka będziemy mieli. Całe osiedle nazywa się Czterech Pór Roku, zaczęło się od ulicy Vivaldiego. Inna grupa muzyczna jest na osiedlu tzw. uniwersyteckim, tam i Bach i Mozart.
To jawna niesprawiedliwość, że nie ma Haydna, ja bym nazywał ulice np. Symfonia Haydna Hob. I/1, etc. Na długo by starczyło. Kiedyś już mieliśmy, na osiedlu kompozytorskim, które nazywało się Leerbeutel, a teraz Zalesie. A i chyba miasto się inaczej nazywało…. Haydna teraz nazywa się Noskowskiego. Dawna Beethovena to Karłowicza, Bacha Noskowskiego, Mozarta Lipińskiego. I komu to przeszkadzało…
Bacewiczówny nie ma, Lutosławskiego nazwisko ma tylko filharmonia.
W moim wpisie miało być „ten blog” lub ewentualnie, jeśli odmienimy „tego bloga”:-) Zdaje się, że obie formy są dopuszczalne, choć druga tylko w języku potocznym.
Tego blog też mi się podoba 😉 Polski jest taki jakim go mówią nim mówiący, nie co ktoś za biurkiem wymyśli.
Pani Kozińska ładny esej napisała, na pewno Rafałowi się podobał. Na szczęście nie wiem jaka fasada Przyborze rozpadła się z trzaskiem. Dzieło a jego twórca to byty odrębne.
Errata: Haydnstrasse to obecna Wieniawskiego.
U nas „muzyczne” skupiska są przede wszystkim na Służewiu nad Dolinką i na Ursynowie Północnym. Choć Wieniawskiego akurat jest na Żoliborzu. Podobnie jak Lutosławskiego, zwłaszcza, że tam mieszkał przez wiele lat. A na Woli już niedługo będzie ulica Wajnberga.
Nie zapomnę, jak udawałam się jeszcze w latach 80. na ulicę Mozarta i tabliczka na jednym z domów głosiła „J. Mozarta”. Może ktoś gdzieś przeczytał, że jego pierwsze imię w metryce brzmiało Joannes… 😉
A tu jest fasada, która się rozwala z trzaskiem 🙂
http://teksty.org/irena-kwiatkowska,szuja,tekst-piosenki
Jeszcze a propos Wrocławia, słowa pewnego znanego wrocławianina z wywiadu w „Gazecie Świątecznej”: „Do tej pory, gdy jadę o 6.15 do pracy, to słucham hard rocka. Jak wszystko się trzęsie, to wiem, że chłopcom zapłacili i grają. Na tych smyczkach to Boże Święty… Byłem w Wiener Philharmoniker, Carnegie Hall, La Scali, ale katusze przeżywałem, raz ktoś mnie obudził, bo zasnąłem. Nie jest zbyt wyrafinowane moje znawstwo sztuki, co nie znaczy, że nie znam dobrych rzeczy”. 😆