Wielka Kate i świetni Czesi

Udostępnij
Wyślij emailem
Drukuj

Po takim koncercie, jak popołudniowy recital Kate Liu, właściwie nie chce się słuchać niczego innego. Ale zrezygnować z wieczornego byłaby wielka szkoda.

Znów napiszę: Kate jest artystką osobną. Inną niż wszyscy. Ma własną wizję i nie ogląda się na tradycje wykonywania danej muzyki. Tę wizję klaruje sobie jeszcze podczas krótkiej medytacji przed rozpoczęciem utworu, potem odprawia mały teatr rąk i wreszcie zaczyna. Czasem jej muzyka rodzi się jakby z niczego, a czasem wkracza z wielką mocą. Tak było dziś z Sonatą a-moll Mozarta: Kate nie obchodzi praktyka wykonywania Mozarta a la sznureczek pereł. Zaczęła zaskakująco donośnie, jakby zabierała się za Brahmsa czy co najmniej za Beethovenowską Hammerklavier. Niestylowo? No może, ale co z tego? Druga część z kolei była czystą kontemplacją, a trzecia szalonym perpetuum mobile. Tak to widzi.

Nokturn G-dur Chopina, który uchodzi za jeden z pogodniejszych, powiodła gdzieś w mroczne otchłanie. W Balladzie g-moll wyostrzyła kontrasty, a kulminacja pod koniec była gestem zupełnie niezwykłej emfazy. Ale w III Sonacie f-moll Brahmsa przeszła samą siebie. Od subtelności do potęgi, zawsze ze zrozumieniem funkcji każdego motywu. Trzy młodzieńcze sonaty Brahmsa to zawsze dla mnie były „dziełska”, w których autor chciał powiedzieć za dużo i rozgadał się za bardzo. Jednak dziś miałam wrażenie, że słyszę zupełnie nowy, nieznany mi utwór.

Podobno Kate dziś była chora i miała gorączkę. Jeśli ktoś tak gra będąc chorym… Ale niech zdrowieje jak najszybciej.

Piszemy o tym, co ważne i ciekawe

Z tej ciąży nie ma już co zbierać, mówi lekarz na USG. „I czego pani od nas oczekuje?”

Nie wrócę do ginekologa, który prowadził moją ciążę, bo musiałabym skłamać, że poroniłam, opowiada Wioletta. Przez kilka tygodni żyłam jak tykająca bomba, nie jadłam, nie spałam, wyznaje Karolina. Obie przerwały ciążę w drugim trymestrze.

Agata Szczerbiak

Tym razem byłam zadowolona z dłuższej przerwy między koncertami, bo można było ochłonąć. A wieczorem było miło i wesoło. Pierwszy z dwóch koncertów Collegium 1704 Václava Luksa poświęcony był Mozartowi, ze wstępem z Josefa Myslivečka – Sinfonią z opery Ezio. Nawiasem mówiąc, strasznie jestem ciekawa filmu o Myslivečku Il Boemo, nakręconym w ostatnich latach przez Petra Václava, w którym Luks był konsultantem muzycznym, a Collegium 1704 wykonało całą muzykę.

Co zaś do Mozarta, najpierw były wdzięczne balety z Idomenea, a potem kilka scen śpiewanych z Dyrektora teatru. Zespół solistów tym razem międzynarodowy: niemiecka sopranistka Nikola Hillebrand, włoska Giulia Semenzato, nasz Krystian Adam (czyli Krzeszowiak) i bas Luigi De Donato. Pierwsza z sopranistek trochę się raz w górze zaplątała, ale poza tym było uroczo. Orkiestra – już usadzona jak w normalnych czasach, z dwiema osobami przy pulpicie – jak zawsze niosła wraz ze swym dyrygentem wiele pozytywnej energii. Teraz czekam na ich połączenie czesko-polskie: Zelenki z Mielczewskim i Pękielem. Powinno pasować.

Udostępnij
Wyślij emailem
Drukuj