Dwa razy po półtorej godziny

Udostępnij
Wyślij emailem
Drukuj

Kiedy pisze się o dwóch koncertach, trudno czasem znaleźć coś wspólnego. Dziś był to tylko czas trwania. No i to, że oba były dobre.

Na recital Angeli Hewitt na Zamek Królewski trafiła niezbyt duża publiczność, wiele miejsc było wolnych – a podobno niełatwo było dostać bilety. W sumie szkoda, bo było warto.

Poprzednim razem, cztery lata temu, zagrała nam Wariacje Goldbergowskie – też na Zamku, nie wiem, czemu tak lubi to miejsce, w którym fortepian brzmi tak hałaśliwie. Tym razem, choć Bach (jej specjalność, jak się uważa) był również obecny w programie, dała się namówić także na Chopina – i cieszę się, bo pokazała, że gra go naprawdę dobrze. A połączyła jedno i drugie Mozartem.

Piszemy o tym, co ważne i ciekawe

Z tej ciąży nie ma już co zbierać, mówi lekarz na USG. „I czego pani od nas oczekuje?”

Nie wrócę do ginekologa, który prowadził moją ciążę, bo musiałabym skłamać, że poroniłam, opowiada Wioletta. Przez kilka tygodni żyłam jak tykająca bomba, nie jadłam, nie spałam, wyznaje Karolina. Obie przerwały ciążę w drugim trymestrze.

Agata Szczerbiak

To pianistyka bardzo porządna, o pełnym dźwięku, wyrazista. Preludium i fuga a-moll BWV 894 Bacha zabrzmiały niemal organowo. Sonata D-dur KV 284 Mozarta – wręcz orkiestrowo, i prawidłowo, bo właśnie tak została napisana, co słusznie opisał w programie Kacper Miklaszewski. Jednak przy okazji pomylił się w kwestii Chopina: słowa „nie grać, bo dziwaczne” wypowiedział Jan Kleczyński bynajmniej nie o Scherzu E-dur, ale o Preludium a-moll. Scherzo wcale dziwaczne nie jest, a zamiast motywów faustowskich łatwiej w nim usłyszeć Sen nocy letniej. Mniejsza z tym, zarówno ono, jak i oba nokturny z op. 55, zabrzmiały pięknie. Plus jeszcze na bis „nokturn-pendolino”, czyli op. 9 nr 2, z bardzo ładnymi ozdobnikami.

Wieczorem wróciliśmy do Collegium 1704, tym razem na program polsko-czeski: najpierw Mielczewski i Pękiel, potem Zelenka, kompozytor szczególnie ważny dla zespołu (data w nazwie jest związana z nim). Dobrze, że ustawiono program chronologicznie, a przy okazji konsekwentnie zmieniały się nastroje: od radosnego Mielczewskiego poprzez nostalgicznego Pękiela po wachlarz emocji u Zelenki, gdzie pogody było najmniej (choć także się zdarzała), a czasem muzyka była wręcz bolesna przez swoje chromatyczne harmonie. Wykonanie, co tu dużo mówić, znakomite, a z zespołu wokalnego co i raz wyłaniali się świetni soliści. Klasa.

Udostępnij
Wyślij emailem
Drukuj