W mieście, którego już nie ma
Jest wreszcie zapowiadany od dłuższego czasu spacerownik Warszawa Wajnberga, zainicjowany przez Instytut Mieczysława Wajnberga. Trochę usterek jeszcze trzeba poprawić, ale treść i tak jest fascynująca.
Papierowa wersja ma niespecjalnie wygodną postać składanego afisza. Po jednej stronie symboliczna mapa, po drugiej – poszczególne punkty, każdy z nich opatrzony odnośnym cytatem oraz QR-kodem, na który najeżdżając komórką można wyświetlić całą treść komentarza w sieci. Wygodniej jednak jest po prostu wejść w komórce na stronę https://www.warszawawajnberga.pl, otworzyć mapę i wchodzić na poszczególne punkty; wtedy pod spodem wyświetla się tekst.
Autorka tych tekstów Agnieszka Kuś, historyczka i przewodniczka warszawska, z którą spotkaliśmy się dziś w Barze Studio, opowiada, że pisała spacerownik podczas pandemii i był to dla niej znakomity sposób na przetrwanie tego trudnego okresu. Można było się wciągnąć całkowicie. Przy okazji poodkrywała różne ciekawe rzeczy, wspomnienia, szczegóły – i mówi, że wiele jest jeszcze do odkrycia z przedwojennych losów młodego Mietka i jego rodziny, np. warto będzie przejrzeć szerzej roczniki „Naszego Przeglądu”, polskojęzycznego pisma przedwojennej żydowskiej Warszawy, żeby dowiedzieć się więcej o działalności teatralnej Mietka i jego ojca Szmula.
Z Wajnbergiem było podobnie jak z Chopinem: jeden i drugi opuścił Polskę w wieku ok. 20 lat, marzeniem obu była kariera pianistyczna, ale w końcu obaj zrobili karierę kompozytorską. Narzucało się więc pytanie, które zostało zadane obecnemu na spotkaniu prof. Jackowi Leociakowi: czym różniła się Warszawa, którą opuścił Chopin, od tej sto lat późniejszej, z której wyjechał Wajnberg? Różniła się bardzo. Dzielnica Północna, w której urodził się Mietek, w tej formie w czasach Chopina jeszcze nie istniała. Przez te sto lat osuszono błota i wykarczowano ogrody, by postawić tam budynki mieszkalne dla szybko rosnącej ilościowo ludności. Warto przypomnieć, że ul. Krochmalna, której tak straszliwy opis dał zarówno Żeromski w Ludziach bezdomnych, jak Izaak Bashevis Singer, który tam mieszkał, niegdyś nosiła nazwę Lawendowej, ponieważ w pobliżu znajdowały się pola lawendowe. Trudno w to dziś uwierzyć, ale także w zapis Żeromskiego i Singera – dziś tej ulicy właściwie nie ma, a jej kawałek odchodzący od Chłodnej stał się w maju ulicą Wajnberga.
Po spotkaniu Agnieszka Kuś poprowadziła nas szlakiem ze spacerownika przez miejsca znajdujące się w Śródmieściu: od tablicy na Pałacu Kultury koło Teatru Studio, zaznaczającej mur getta, poprzez okolice „Adrii”, Filharmonii Narodowej, Nowy Świat na Okólnik, gdzie było konserwatorium, a potem jeszcze na Oboźną i Karową, gdzie w rotundach po panoramach (na Oboźnej była to panorama Tatr, na Karowej – Golgota Jana Styki) działały teatry żydowskie. Polecam teksty w spacerowniku, trzeba tylko powiedzieć jedną ważną rzecz: żadnego z tych miejsc już nie ma. A jeśli zostały odbudowane, jak filharmonia, „Adria” czy też uczelnia muzyczna, to w formie zupełnie niepodobnej do przedwojennej. Wajnberg, kiedy przyjechał w 1966 r. na Warszawską Jesień, musiał mieć ogromny dysonans poznawczy. Zachował się co prawda jego dom urodzenia przy Żelaznej 66, ale tego przy Dzielnej, do którego rodzina przeprowadziła się w latach 30., już nie było, no i kontekst był zupełnie inny: pojedyncze kamienice wyłaniały się z gruzów, Osiedle za Żelazną Bramą jeszcze nie powstało, okolica była niebezpieczna (co opisuje Tyrmand w Złym).
Wolską część trasy odwiedzimy jutro: spotykamy się o 17. przy Al. Solidarności 78, by po godzinnym spacerze dotrzeć na Żelazną 66 – na „domówkę u Mietka”.
Komentarze
No i rzeczywiście tam się spotkaliśmy, ponieważ jest tam mural, który opisuje całą okolicę, jak wyglądała przed wojną. Bardzo poglądowo – z mapką i odnośnikami. Potem nie szliśmy zgodnie ze spacerownikiem, tylko obok Sądów (wspominając o tym, że podczas wojny można było przez Sądy wydostać się z getta (sama znałam parę takich osób). I Krochmalną, która w ogóle nie przypomina dawnej Krochmalnej, aż do jej skrzyżowania z Żelazną, czyli do miejsca urodzenia „Mietka”.
Domówka, która odbyła się za kamienicą (na podwórko nie można wejść), bardzo się udała, choć trzeba było długo stać, a wśród publiczności były również osoby starsze. Ale wykonawcy koncertu świetni: skrzypaczka Roksana Kwaśnikowska, wiolonczelista Rafał Kwiatkowski i pianista Marek Bracha. Poza jednym z dwóch młodzieńczych mazurków Wajnberga zabrzmiały utwory Ryszarda Sielickiego (kolegi Wajnberga ze studiów nie tylko w Warszawie, lecz również w Mińsku), Karola Szymanowskiego (Wajnberg przyszedł do konserwatorium prawdopodobnie jeszcze kiedy ten był rektorem) oraz jeszcze dwóch kolegów: Witolda Lutosławskiego oraz Andrzeja Panufnika – to samo Trio, w którego prawykonaniu Mietek uczestniczył. Na ogrodzeniu wisiała wystawa pięknych zdjęć kamienicy autorstwa Agnieszki Stępki.
A potem poszliśmy na ulicę Wajnberga, do kina „Czary”, obejrzeć film Fredek uszczęśliwia świat, w którym można zobaczyć 17-letniego kompozytora przy fortepianie. Jest on również na YouTube:
https://www.youtube.com/watch?v=aoEOaRXQyeI
Odnośne momenty od 4:25, później od 17:50 i jeszcze na krótko od 47:51.
Domówka bardzo się udała. W tak spartańskich warunkach, na skrawku ziemi za kamienicą, naprawdę pogratulować. Koncert ciekawy. Trochę było zimno, ale ta muzyka rozgrzewała. A potem czarowny, przedwojenny, urokliwy film i Mietek w nim. Tak sobie rozmawialiśmy potem, że z całego filmu, w którym grały zapewne najlepsze ówczesne aktorki i aktorzy, obecnie najbardziej znany jest Mietek Wajnberg, na którego nikt być może wówczas specjalnie nie zwracał uwagi.
Mam nadzieję, że to kino będzie w przyszłości częściej wykorzystywane, bo to intrygujące miejsce, które ma swoją historię.
Jeszcze trzeba dodać, że były pyszne ciasta, które upiekły same główne postaci wczorajszego wydarzenia. Z tego, co zrozumiałam, jedno upiekła pani Ania Karpowicz, a drugie pani Maria Sławek:-) Oba były przepyszne. Taki miły, osobisty, dodatek do całego wieczoru.
Tak, one były autorkami ciast 😉
Ja poguglałam za aktorami. Fredek, który uszczęśliwiał świat, zginął w Powstaniu Warszawskim, a Wanda Vorband, twórczyni występującego w filmie zespołu śpiewających pań – Te Cztery (który był pierwszym w Polsce damskim zespołem rewelersów), ta, co siedziała przy fortepianie, zginęła jeszcze we wrześniu 1939 r.
A główna piosenka brzmi jak z socrealistycznego produkcyjniaka 😉 Jeszcze jeden dowód, że to, co w naszej muzyce działo się po wojnie, nie było czymś tak bardzo sztucznym…
A Fredek ożenił się z Irmą również poza filmem – Zbigniew Rakowiecki był mężem Karoliny Lubieńskiej 🙂
Ależ mnie zaskoczył ten wpis. Jakie my mamy szczęście, że w takich spokojnych choć nam się wydaje, że trudnych, czasach żyjemy. Oczywiście mają one swoje głębokie cienie, ale jednak, gdy jednego dnia jest się na zabawnym przedwojennym filmie (1936), a za chwilę dowiaduje się, że w przeciągu paru lat niektórych osób już nie było, to to jest bardzo tragiczne. Jestem z Gdańska i na wojnę cały czas jakoś wewnętrznie patrzę z perspektywy Gdańska. O ile wrzesień 1939 wszędzie wyglądał mnie więcej podobnie, o tyle cały czas mierzę się z pamięcią o Powstaniu Warszawskim. Bardzo to smutne.
Ale nabyłam też nową wiedzę, bo nie wiedziałam, kto to byli rewelersi:-)
Właśnie dostałam w newsletterze z Klubu Absolwentów UW informację, że cały przyszły tydzień będą się tam odbywać recitale chopinowskie. Wstęp jest wolny (trzeba tylko pobrać wejściówkę). Niestety w Auditorium Maximum, gdzie słabo słychać, ale może kogoś zainteresuje:
http://fundacjauv.org.pl/2021/09/03/chopin-byl-z-uw-recitale-w-uniwersytecie-warszawskim/