Krzyżowa trwa!

Rok temu pisałam tu o koncercie po warsztatach Krzyżowa Music, które mimo pandemii udało się zorganizować – i w tym roku kolejne odbyły się bez przeszkód.

Znów zjechali na Dolny Śląsk muzycy ze świata, by razem grać w różnych składach kameralnych. Nie będę już powtarzać opowieści o idei, bo opisałam ją tutaj, ale dodam, że wielu artystów chętnie powraca co rok, stają się tu przyjaciółmi muzycznymi. Mam nadzieję kiedyś tam w końcu dotrzeć – może w przyszłym roku – a tymczasem musiał mi wystarczyć koncert w Kościele Ewangelickim.

Rok temu grali tu tylko młodzi muzycy, teraz dołączyła do nich szefowa artystyczna festiwalu, znana niemiecka skrzypaczka Viviane Hagner, jak również starszy o kilka lat pianista włoski Andrea Lucchesini. Z młodszych wystąpił Przemysław Pujanek, altowiolista orkiestry Deutsches Oper Berlin, brat skrzypka Radosława, koncertmistrza wrocławskiej Orkiestry FFM – oraz wiolonczelista Alexey Stadler (chyba syn znakomitego skrzypka Siergieja, ale nie jestem pewna).

Kościół Ewangelicko-Augsburski nie jest w ogóle dobrym miejscem do koncertów, zwłaszcza muzyki kameralnej – pogłos jest koszmarny. Początek Tria fortepianowego Mieczysława Wajnberga zabrzmiał wręcz symfonicznie, ale ogólnie muzyka zamazywała się niestety, w efekcie więc to niesamowite dzieło nie zrobiło takiego wrażenia, jakie powinno (i jakie podobno zrobiło na koncercie w Krzyżowej). Program uzupełniony został kilkoma Inwencjami dwugłosowymi Bacha w opracowaniu na skrzypce i wiolonczelę oraz Triem smyczkowym G-dur op. 9 nr 1 Beethovena. Tu już dźwięk był bardziej selektywny, bo fortepian nie huczał, ale też odczuwało się efekt zniekształcenia – a szkoda.

Imponujący jest repertuar utworów, które grano w tym roku w Krzyżowej – niektóre mało znane. Część nazwisk: John Adams, Grażyna Bacewicz, Alban Berg, Benjamin Britten, Nikołaj Kapustin, Erich Korngold, Artur Malawski, Darius Milhaud, Bohuslav Martinu, Fanny Hensel, Germaine Tailleferre, Siergiej Taniejew, Aleksander Tansman… były też różne ciekawostki jak transkrypcje Deutsches Requiem Brahmsa (!) czy Popołudnia fauna Debussy’ego. Gościem był Olli Mustonen, który prezentował też własne kompozycje.

I nie oprę się zacytowaniu zamieszczonego w folderze pięknego tekstu wielkiego przyjaciela festiwalu, Alfreda Brendla: „W przeciwieństwie do architekta Beethovena, Schuberta nazwałem lunatykiem. (…) W formach Beethovena nigdy nie tracimy orientacji. Jego muzyka nieustannie wybiega w przód, wkraczając raz po raz w procesy skrótów i wzrostów. (…) Przy ciasnocie Beethovena Schubert jawi się jako muzyk, który pozwala się nieść, omijając przepaści o włos, nie tyle opanowując życie, co wystawiając się na jego działanie”. Pisze on też, że uważa Schuberta za odkrywcę „gorączki” w muzyce – pojawia się ona np. w wolnej części Sonaty A-dur. Bardzo trafne.