Beethoven w różnych odsłonach
Jedną z ciekawszych dla muzyki stron czasu okołopandemicznego jest renesans kameralnych opracowań dużych form orkiestrowych. Takie transkrypcje były jednym z ważniejszych nurtów tegorocznych Szalonych Dni Muzyki, poświęconych Beethovenowi.
Kiedyś były one zjawiskiem normalnym, pozwalającym np. na wykonanie danej symfonii czy koncertu w parę czy kilka osób w salonie. Teraz tworzy się nowe, także po to, by na scenie spotykało się mniej osób. Jak kiedyś, tak i dziś transkrypcje takie bywają bardziej i mniej udane.
Trudno sobie wyobrazić kameralną wersję V Symfonii czy Eroiki? Ale jeszcze w XIX wieku tę pierwszą opracował Carl Burchard na fortepian na cztery ręce, skrzypce i wiolonczelę, a tę drugą – Ferdinand Ries na skład kwartetu fortepianowego. Pierwszej niestety nie słyszałam (grali członkowie Royal String Quartet – Izabella Szałaj-Zimak i Michał Pepol oraz Lutosławski Piano Duo), drugą w niedzielę zagrali muzycy francuscy. Takie opracowania mają jeden plus: zawierają partię fortepianu, w której można wiele brzmień orkiestrowych uzupełnić i imitować. W przypadku Eroiki ciekawe, że partie smyczków bynajmniej nie zawsze pokrywały się z oryginalnymi partiami orkiestrowymi – czasami to fortepian odgrywał smyczkowe akordy, a smyczki jedynie dobarwiały.
Na trochę podobnej zasadzie – a trochę jak w przypadku spopularyzowanych przez ostatnie dekady kameralnych wersji koncertów Chopina – opierała się kameralna wersja IV Koncertu fortepianowego, który zagrał świetny francuski pianista Jonas Vitaud z kwintetem smyczkowym Sinfonia Varsovia Camerata. Na marginesie, młodzi muzycy orkiestrowi mieli możność wyżyć się również podczas występów kameralnych – to dla nich wspaniała sprawa, bardzo rozwijająca.
Inaczej z opracowaniami na instrumenty dęte – pojawiły się na tym festiwalu dwa, oba oczywiście współczesne. Przezabawny występ dał w sobotę Marcin Masecki ze stworzoną specjalnie na tę okazję Panharmonikon Orchestra, złożoną z dęciaków Sinfonii Varsovii oraz doproszonych saksofonistów. Nazwa wzięła się od tego instrumentu, który był właściwie protoplastą grającej szafy. Pianista barwnie opowiedział o przyjaźni, a potem konflikcie Beethovena z Mälzlem oraz historii powstania Zwycięstwa Wellingtona albo Bitwy pod Vittorią. Ta – mówiąc wprost – chałtura dla grajszafy ostatecznie została przerobiona na wielką orkiestrę i w takiej formie wykonywana, z wielkim powodzeniem zresztą. Masecki tłumaczył, że chciał przywrócić pierwotną formę brzmieniową dzieła, przeznaczonego z początku na orkiestrę dętą. Ta forma miała wiele uroku, ale jeszcze więcej miało opracowanie V Koncertu fortepianowego, także pełnego militarnych nastrojów. Przez cały utwór pękałam ze śmiechu, a już najbardziej rozczulały mnie dzwonki odzywające się w momentach, w których można było się nie spodziewać (jak to w grajszafach). Masecki zagrał oczywiście partię solową – bardzo po swojemu, na luzie, z wystawianiem nóżki w bok, dyrygowaniem orkiestrą za pomocą łokci, a przede wszystkim na jakimś bechsteinie o rozklekotanym brzmieniu, który sprowadził specjalnie na ten koncert. Dużo było zabawy.
Niestety mniej udała się transkrypcja Pastoralnej na zespół instrumentów dętych (głównie drewnianych, plus rogi, trąbka i kotły). Autorem jej jest Andreas N. Tarkmann, z którego usług Sinfonia Varsovia już wcześniej korzystała i zwykle była zadowolona. To akurat opracowanie powstało dla kogoś innego, całkiem niedawno – w pandemii, ale wcześniej go nie grano, więc było to prawykonanie. Pomysł, by poddać takiej przeróbce akurat Pastoralną, miał szanse powodzenia, bo faktycznie dęte odgrywają w tym utworze ważną rolę. Jednak smyczki są tu pewnym – by tak brzydko rzec – klajstrem, który godzi różne brzmienia, i nie było w tym opracowaniu czegoś, co mogłoby być jego odpowiednikiem; jednocześnie bardziej subtelnie brzmiące partie, np. fletu, były przygłuszane.
Na festiwalu nie grano wyłącznie transkrypcji – byłam też na kilku koncertach „normalnych”. W sobotę usłyszałam jeszcze uroczy Septet w wykonaniu bułgarsko-francusko-polskim, a w niedzielę odwiedziłam też bardzo sympatyczny występ śpiewaków z Akademii Operowej wykonujących pieśni różnych narodów (w tym również dwie polskie) oraz trzy koncerty symfoniczne, oczywiście z udziałem Sinfonii Varsovii. Dwa z nich orkiestra zagrała praktycznie pod rząd: najpierw na zasceniu I i II Koncert fortepianowy, który grał solo i prowadził od fortepianu François-Frédéric Guy (ten świetny pianista ma też zacięcie dyrygenckie), a potem na Sali im. Moniuszki VII Symfonię pod dyrekcją Alexandra Liebreicha; zupełnie się nie słyszało, że praktycznie nie mieli wcześniej wspólnej próby i właściwie się nie znali. Z Guyem SV zna się od dawna, swego czasu nagrali razem wszystkie koncerty Beethovena. Nawiasem mówiąc, dowiedziałam się właśnie, że do koncertu urodzinowego z Markiem Janowskim było stosunkowo dużo prób, bo cztery. Nic więc dziwnego, że był w stanie przekazać orkiestrze, co chciał.
Koncertem finałowym również dyrygował Liebreich, a solistką w Koncercie skrzypcowym była młoda bułgarska skrzypaczka Liya Petrova, kolejne odkrycie René Martina (nagrała ten utwór oraz Koncert D-dur Mozarta z SV dla jego firmy Mirare). Grała naprawdę przyzwoicie, trochę wydziwione zastosowała kadencje (w pierwszej części także z udziałem kotłów), ale atmosfera była właściwa, dźwięk śpiewny. A na deser – jedyny utwór nie autorstwa Beethovena, czyli ten. Takie „podsumowanie” festiwalu zainicjował oczywiście René. Podobno po latach Andriessen wstydził się tego szczenięcego wybryku, który powstał zaraz po proteście, jaki zorganizował z kilkoma kolegami – również młodymi lewicującymi kompozytorami. Zakłócili mianowicie tradycyjny koncert, ponieważ orkiestrę uważali za symbol mieszczańskiej elity. Utwór pozostał jako dokument tamtych czasów; dziś jest po prostu szczególnym żartem muzycznym i, jak widać, wciąż może się podobać publiczności, ponieważ wywołał prawdziwy entuzjazm. (Piękne wspomnienia o Andriessenie zamieścił „Ruch Muzyczny”: tutaj i tutaj)
No i po Szalonych Dniach Muzyki. W przyszłym roku – miejmy nadzieję, że już normalnie – w Nantes bohaterem ma być Schubert. Kto u nas, jeszcze nie wiadomo.
Komentarze
Mam nadzieję, że wykonanie Maseckiego wyjdzie na jakiejś płycie, bo aranżacja obu utworów na dęciaki i przeszkadzajki była niesamowicie odświeżająca. Jestem początkującym fanem klasyki i V koncertu słuchałem może czwarty raz, ale przez pół występu z otwartymi (pod maseczką) ustami , że to tak fajnie może brzmieć. Choć gusta są różne i towarzyszka, gdy potem w domu obejrzeliśmy koncert Zimermana z Bernsteinem, stwierdziła, że woli smyczki. 🙂
Szkoda, że Szalone Dni Muzyki nie idą śladami innych tegorocznych festiwali i nie ma zapisów na YT. Na parę koncertów, np. kameralną aranżację Piątej bilety się szybko wyprzedały i już 2 września nie mogłem kupić.
@ Vroo – witam. Parę miesięcy temu napisałam do papierowej „Polityki” artykuł o streamingach i rejestracjach koncertów, festiwali i spektakli operowych, w którym wywodziłam, dlaczego one nie mogą być tak na pstryknięcie – dobre rejestracje jednak kosztują, i to sporo, nie każdego organizatora stać.
Inna sprawa, że też chętnie widziałabym ten koncert Maseckiego – w całości – na płycie 🙂 Aż szkoda tego tylko na jednorazowy „wykon”.
Parę dni odpoczynku – w ramach tegoż byłam wczoraj po raz pierwszy od lutego 2020 r. (!) w Studiu im. Lutosławskiego. Stoi na swoim miejscu 🙂 Grał zespół Maciej Obara International w ramach Festiwalu Muzyki Krzysztofa Komedy – i był to ich pierwszy wspólny koncert też od ponad roku – norweska część zespołu nie mogła spotkać się z polską. Grali tematy z Komedy wplecione we własne utwory, także z ostatniej płyty dla ECM. Lider jak zawsze z mnóstwem pozytywnej energii, kontrabasista i perkusista również, a Dominik Wania chwilami grał jakby gwiazdy spadały – wysokie, migotliwe biegniki i mnóstwo akordów rodem z impresjonizmu, który wciąż jest mu bliski.
W ramach tej samej imprezy dziś o 18. w kinie Atlantic pokaz dokumentu o Komedzie z 2012 r. autorstwa Nataszy Ziółkowskiej-Kurczuk; przed projekcją rozmowa z reżyserką.
A jutro do kin, konkretnie do Multikin (w Warszawie Złote Tarasy, Ursynów, Młociny) wracają opery 🙂 ale nie z Met, tylko z Paryża, Mediolanu, Wiednia, Salzburga. Właśnie jutro retransmisja Carmen z Opery Paryskiej, z Garancą, Alagną, Agrestą i Abdrazakovem. Za miesiąc również z Bastylii Aida. Więcej informacji tutaj: https://www.facebook.com/kinomaestropl/
Jest program http://www.actushumanus.com/ Bilety i karnety w sprzedaży od 15 października.