Radiówka na Łańcuchu
Przemogłam się jednak i mimo gorszej niż wczorajsza pogody udałam się do Studia im. Lutosławskiego. I bardzo się cieszę, bo słuchanie takiej muzyki na żywo to zupełnie inna bajka. Zwłaszcza w dobrym wykonaniu.
Haydn na początek. Na dzisiejszy koncert została wybrana Symfonia A-dur „Tempora mutantur”. Powód był oczywisty: to był jeden z ulubionych kompozytorów Lutosławskiego, który zawsze podkreślał, że bardzo sobie ceni jego sposób „prowadzenia przez utwór”. Nie była to ta sama symfonia, którą kiedyś zadyrygował z NOSPR (jedyne nagranie innej niż własna muzyki pod jego batutą, które się zachowało) – tamtą była Symfonia G-dur „Oksfordzka”. Ta, którą usłyszeliśmy dziś, jest o wiele mniej popularna – i dobrze czasem posłuchać innego, mniej znanego Haydna.
I Koncert skrzypcowy, jeszcze przedwojenny, Grażyna Bacewicz napisała mając 28 lat. Była już po studiach w Paryżu u Nadii Boulanger i neoklasycyzm (wówczas mówiono: modernizm) przywiozła prosto z Francji. Jest to utwór, który sprawia niespodzianki już od samego początku – i żeby to wszystko usłyszeć, lepiej słuchać na żywo – np. tutaj nie słychać, jak po pierwszym temacie skrzypiec wchodzi w tle perkusja. Muzyka charakterna jak na każdym etapie twórczości kompozytorki, zadziorna i optymistyczna. Świetnie wykonała ten utwór Anna Maria Staśkiewicz – i od razu powiem, że równie wspaniałe wykonanie Łańcucha II Lutosławskiego dała na zakończenie koncertu.
Zatrzymam się jednak przy punkcie centralnym, jakim była kompozycja Pawła Szymańskiego quasi una sinfonietta – w wersji drugiej, czyli na orkiestrę symfoniczną. To już dość stary utwór: pierwsza wersja, dla London Sinfonietty, powstała w 1990 r., druga w dziesięć lat później. Jest to jedno z tych dzieł, które mnie nieodmiennie wzruszają. Bardzo celnie zestawiono w programie wypowiedzi krytyków ze słowami samego kompozytora. M.in. Andrzej Chłopecki: „Obok pastiszowo-persyflażowej gry z gestykulacją dawnych konwencji mamy (…) frapującą rozgrywkę toczącą się pomiędzy muzycznym czasem i muzyczną przestrzenią”, Krzysztof Szwajgier: „Do ogólnie znanych cech kondycji współczesnej (…) Szymański dodaje własną gorzką diagnozę. Uświadamia nam, że z dzieła dawnych mistrzów dociera dziś do nas przede wszystkim pozór, puste gesty, obiegowe i sztampowe modele dźwiękowe”.
Zawsze intuicyjnie uważałam, że to o czymś całkiem innym muzyka, że to nie jest „obnażanie pustych gestów”, lecz świadomość rozpadu i rozpaczliwe próby przywrócenia proporcji, skazane – co widać w dalszej części utworu – na porażkę. I zgadza się to z tym, co mówi kompozytor w zacytowanej w programie wypowiedzi: „Próbuję znaleźć klucz do tradycji. Tradycja, w znaczeniu muzyki z przeszłości, opartej na pewnych dobrze funkcjonujących konwencjach, jest tworzywem, ale coś, co staje się tworzywem, jest już czymś martwym. Biorę z tego tworzywa coś, co mogę zdemontować, rozebrać na kawałki, a potem złożyć inną całość. Nie mam przy tym jakichś tendencji destrukcyjnych. Przeciwnie – jest to rodzaj nostalgii za czymś bardzo dobrze znanym, bliskim, czymś nieuchwytnym, choć bardzo jasnym”.
Ciekawostka: znalazłam w sieci ruchowe opracowanie tego utworu – całkiem niezłe.
Komentarze
Bardzo dobry koncert. Kiedyś się – chyba jednak niesprawiedliwie – wyszczerzyłem na tym blogu na wykonanie Koncertu Karłowicza przez A. M. Staśkiewicz. A to jednak znakomita skrzypaczka, słucham jej na żywo regularnie, i solowo, i przy pulpicie koncertmistrzowskim i naprawdę mam teraz tylko słowa uznania. Fajnie było obserwować subtelne i sympatyczne gesty siedzącego dziś przy pulpicie koncertmistrza Marcina Markowicza, który tymi swoimi specyficznymi uśmiechami i półgestami dawał wyraz sympatii i aprobaty względem koleżanki – oboje są świetnymi i solistami i kameralistami i liderami sekcji. A Szymański też mnie niebywale wzrusza dokładnie z tych samych powodów. Takie spolia dzieł nigdy nie zaistniałych, a opartych na tych trickach, które zawsze mnie wzruszają u Mozarta czy Schuberta. Ale są one też u Czernego, Krommera, Lachnera albo Rejchy, czy nawet Hummla i tam też mnie wzruszają, jednak jednak inaczej. I tu się pojawia pytanie – dlaczego ten sam dyskretny dysonans w przetworzeniu jednego z molowych koncertów fortepianowych Mozarta, w dziele „mniejszego mistrza” dostarcza podobnych, ale jednak innych jakościowo satysfakcji? I dlaczego innych? Dlaczego Fantazja f-moll Schuberta i bardzo podobne fantazje Czernego mają tyle wspólnego i są skonstruowane z podobnych „podzespołów”, a jednak ten unikatowy rodzaj wewnętrznego drżenia wywołuje tylko Schubert, choć Czernym lubię opychać się, jak jakimiś chipsami?I te wszystkie dychotomie, typu trwałość/ulotność etc., które ta muzyka obnaża i cały wspaniały teatr tej muzyki, który oczywiscie jest tylko wtedy, gdy obserwuje się żywe wykonanie. Wczoraj pojawiła mi się też taka myśl, że w przypadku świetnie napisanej muzyki, niezależnie od tego, w jakiej konwencji jest, nie tylko dobrze się tego słucha, ale też dobrze się obserwuje wykonanie, zwłaszcza w przypadku „kawałków” na większe składy.
Jak Markowicz to Orkiestra Polskiego Radia?? Nie napisaliście 🙂 Czyli PT Kierowniczka słucha teraz Markowicza, to kwartet, to orkiestra.
Ten sam Ci on Markowicz Marcin. Jest 2-gim skrzypkiem w Kwartecie Lutosławskiego i koncertmistrzem Orkiestry Polskiego Radio.
No tak, nie napisałam w tekście, tylko w tytule jest „Radiówka”. Kajam się, trzeba było wymienić pełną nazwę, no i oczywiście Michała Klauzę, który pięknie ten koncert poprowadził.
Ciekawe pytanie pianofila: dlaczego tak jest, że te same gesty wzruszają u mistrzów, a mniej – u pomniejszych twórców. Chyba chodzi o kontekst, o ogólną formę, o poczucie, że te gesty nie są liczmanami, ale do czegoś służą. To trochę tak jak z literaturą: można nawet ciekawy temat zepsuć, kiedy nie umie się go formalnie opracować i sprawić dzięki temu, że będzie działał.
Pobutka
https://www.youtube.com/watch?v=6jhzrlvHJE0
Partita III jest jeszcze starsza, z połowy lat 80.
Właśnie zajrzałam tutaj i z lekka szczęka mi opadła na cytat z Andrzeja Chłopeckiego, a zwłaszcza na jego ostatnie zdanie:
https://culture.pl/pl/dzielo/pawel-szymanski-partita-iii
Tak czy owak lepsza dialektyka partit niż dialektyka partii – ja mi się zrazu przeczytało 😀