Podróż z Norwegami
Hasłem tegorocznego festiwalu NOSPR Kultura Natura jest podróż. Dziś z Bergen Philharmonic Orchestra udaliśmy się do Stanów Zjednoczonych, ale na krótko, na dłużej do Niemiec – z udziałem Leifa Ove Andsnesa, wreszcie na jeszcze dłużej do Danii. Z dodatkowymi przystankami w Ukrainie i Norwegii.
Na czele orkiestry z miasta Griega (który nawiasem mówiąc też nią kiedyś, choć krótko, kierował) stoi od 2013 r. Edward Gardner i jest to ostatni jego w tym miejscu sezon, ale Norwegia chyba go polubiła (i słusznie), bo od lutego zaczął też pełnić funkcję dyrektora muzycznego Norweskiej Opery Narodowej. I w ogóle chyba polubiła Brytyjczyków, ponieważ następcą Gardnera w Bergen zostanie Mark Elder.
Gardner ma na koncie mnóstwo sukcesów (dla nas jest szczególnie ważne, że z BBC Symphony Orchestra nagrał dla wytwórni Chandos przed Rokiem Lutosławskiego komplet jego utworów orkiestrowych), energię ma iście młodzieńczą i potrafi porwać zespół, ale i sama orkiestra jest naprawdę dobrej jakości. Krótki utwór Johna Adamsa Short Ride in the Fast Machine, typowy wykwit repetitive music z lat 80., był efektowną, rytmiczną i dynamiczną przystawką. W Koncercie fortepianowym Schumanna bardzo subtelnie akompaniowała pianiście. Andsnes był momentami trochę beethovenowski (nic dziwnego, dość dużo czasu spędził z muzyką Beethovena), klasycyzujący, ale był w jego grze i romantyzm, choć nie rozbuchany. Po prostu wszystko było tam, gdzie trzeba. Na bis niespodziewanie zagrał jedną z Bagatel Sylwestrowa, absolutnie trafiając w nastrój. To muzyka, która sprawia wrażenie trochę knajpianej, ale w środku coś się zawiesza. Gdy się to zagra z całkowitym spokojem, jakby w transie, tak właśnie, jak zagrał to Andsnes, to możemy przy tym poszybować gdzieś, nie wiadomo gdzie.
W drugiej części Carl Nielsen – IV Symfonia Nieugaszalna op. 29. Wielkie dzieło niepodobne do niczego (podobnie jak inne utwory tego niezwykłego duńskiego kompozytora). Jak żywioł snu, w którym pojawiają się co chwila nowe wizje, obrazy, historie, coś nam przypominające i znikające, by ustąpić miejsca kolejnym. Nigdy nie wiadomo, co wydarzy się za chwilę. Ale jest w tym wszystkim jakaś pozytywność, afirmacja, jasność. Pisana przecież była ta symfonia w burzliwych czasach I wojny światowej, Strawiński napisał już Święto wiosny, Richard Strauss część swoich oper i poematów, tylko francuscy impresjoniści bujali gdzieś w swoich poetyckich obłokach, ale ogólnie czasy nastrajały dość ponuro. U Nielsena tego nie ma. Fascynujące jest obserwowanie tego – jak to określił sam kompozytor – życia jako ruchu. Zafascynowała się cała widownia – zerwała się do owacji na stojąco (i to, jak rzadko bywa, parter pierwszy wstał) i wyklaskała bis. Po życiu – śmierć, i to wydawałoby się banalna Śmierć Azy, ale zagrana tak, że ciarki chodziły, zwłaszcza przy niesamowitych pianach. Ale kto ma rozumieć Griega, jeśli nie orkiestra, na której czele niegdyś stał?
To był dziś jedyny norweski akcent repertuarowy, ale jutro będzie coś, co bardziej norweskie być nie może – utwór z udziałem skrzypiec z Hardanger. Już się nie mogę doczekać.
PS. Niespodziewane wydarzenie w sprawie Doroty Kozińskiej. Po zupełnie idiotycznym oświadczeniu, jakie wydał Zarząd Główny Związku Kompozytorów Polskich (z większością pisowską), właśnie oficjalnie ogłoszono, że obok Jerzego Kornowicza otrzymała ona Nagrodę ZKP za rok 2022 (jury ma inny skład). Ciekawe, co Dwójka na to.
Komentarze
Dziś dalej podróżowaliśmy z orkiestrą z Bergen, i to w różne strony. Impresjonizm był jak na mój gust zbyt konkretny, np. nie było żadnych „unoszących się oparów” na początku La Valse Ravela. Ale i on (na początku), i Debussy’owski cykl Morze (na zakończenie), były zagrane bardzo w porządku – co tu dużo mówić, to świetna orkiestra i dyrygent. Ze Stepu Noskowskiego też wybrnęli bardzo sprawnie, choć to dla nich egzotyczny krajobraz. Dość miło się słuchało Geirra Tveitta II Koncertu na skrzypce Hardanger i orkiestrę z solistką Ragnhild Hemsig – utwór brzmi momentami nawet trochę popowo, ale wykorzystuje typowe melodie grywane na tym instrumencie; najbardziej atrakcyjny jednak był bis skrzypaczki, dwuczęściowy, złożony z powolnego i tanecznego kawałka.
Orkiestra zaś zabisowała znów fragmentem z Peer Gynta – tym razem było to W grocie Króla Gór, wykonane tak szybko i burzliwie, że chyba całe stado wściekłych trolli tam się przewijało. Znakomity efekt.
A w piątek festiwal będzie zamknięty występem NOSPR pod batutą jej szefa Lawrence’a Fostera. Tymczasem udzielił on wywiadu „Frankfurter Allgemeine Zeitung”, w którym żali się na bojkot rosyjskiej muzyki, narzucany mu w Polsce: https://www.dw.com/pl/dyrektor-artystyczny-nospr-to-prezent-dla-putina/a-61673496
Mówi dokładnie to, co ja w tym komentarzu, którego niedawno uczepił się Żulczyk (zapewne nie przeczytawszy go dokładnie): że bojkotując przyznajemy rację Putinowi i robimy mu prezent.
Mam bardzo mieszane uczucia po wysłuchaniu wczorajszego koncertu orkiestry z Bergen.
Wybrałem się na ten koncert ze względu na kompozycje Ravela i Debussy’ego, otrzymałem show orkiestry i dyrygenta. To z jakim pobudzeniem i ekscytacją grali tłumiło zupełnie kompozytora i jego idee. W ten sposób można zagrać W GROCIE KRÓLA GÓR i ten bis był wg mnie zdecydowanie najlepszym punktem programu. Czy podobnie było na koncercie sobotnim?
Oczywiście, z wielką satysfakcją słuchało się b.sprawnej orkiestry – w dodatku w dużym składzie (osiem kontrabasów i chyba ponad dziesięć wiolonczel, ustawionych nie tradycyjnie, tylko frontalnie).
I norweska ciekawostka, czyli koncert na norweskie skrzypce i orkiestrę. Bis z przytupem (dołączyli się do tego również niektórzy członkowie orkiestry!). I wszystko byłoby OK, gdyby nie niezrozumiałe dla mnie nagłośnienie skrzypiec. Czy te norweskie skrzypce Hardangera brzmią tak cicho, że nie da się na nich grać w dużej sali i jeszcze z orkiestrą (która i tak na potrzeby tego utworu została znacznie zmniejszona- część muzyków wyszła)?
POZDRAWIAM
Moim zdaniem nagłośnienie było niepotrzebne, zapewne jest to przyzwyczajenie z współczesnych koncertów folkowych. Te skrzypce nie brzmią cicho, mają bogatą barwę dzięki rezonującym strunom.
Orwella ciąg dalszy.
A propos PS, na portalu e-teatr ukazała się informacja na ten temat, na podstawie PAP.
Znamienne jest, że:
– w notce na temat Doroty Kozińskiej użyty jest czas przeszły, jak w jakim nekrologu – „…publikowała m.in.: w „Teatrze”, „Tygodniku Powszechnym”, „Muzyce w Mieście” i „Ricie Baum”. Była wieloletnią uczestniczką posiedzeń Trybunału Płytowego Programu II Polskiego Radia”. Do dwóch pierwszych pism pisze nadal (w „Teatrze” ma stały felieton), czyżby to była sugestia, że mają przestać z nią współpracować? (Za to akurat odpowiedzialny jest PAP.)
– i, co gorsza, e-teatr odsyła do notek o osobach, gdzie trafiamy na coś takiego.
Wygląda na to, że podobnie jak z archiwum Polskiego Radia, skasowano osobę, znaną publicystkę bądź co bądź z dziedziny teatru, z portalu encyklopediateatru.pl. Zarówno on, jak i portal e-teatr, prowadzone są przez Instytut Teatralny, na czele którego stoi Elżbieta Wrotnowska-Gmyz, prywatnie żona Cezarego Gmyza.
I wszystko jasne.
@tom13
Co do soboty, to bis orkiestry był zdecydowanie najlepiej przez orkiestrę wykonanym utworem wieczoru. Leif Ove Andsnes bez zarzutów, jak zwykle na najwyższym poziomie, bilety na koncert takiego pianisty powinny były zostać wykupione na pniu, a nie sprzedawane za 10 zł w dniu koncertu.
A propos: Petrenko z orkiestrą z Liverpool jednak będą koncertować we Wrocławiu, poprzedni koncert pandemia skasowała. Tym razem koncert będzie miał tylko jeden akcent rosyjski: Petrenko. Poprzednio mieli grać m.in. Szostakowicza, tym razem Wagner, Grieg i Sibelius.
(Na stronie www NFM napisane tylko Royal Philharmonic Orchestra, ale w UK Royal to jak nie przymierzając u nas Narodowe. Pełna nazwa: Royal Liverpool Philharmonic Orchestra. Strona www jest nowa, ale pani z obsługi nie zrozumiała mojej prośby, żeby jednak umieszczać nazwiska kompozytorów w anonsach, nie tylko „Różowa muza”, „Twarz Marsa”, etc.)
@ Dorota Szwarcman 15:29
Cóż, są homo sapiens, są – jak mawiał ksiądz profesor – homo sovieticus. Oraz zwykłe homo bastardus.
To tyle w temacie Kozińska, czyli byt urojony. Bo, jak widać, zawiadujący instytucjami, o których w tej sprawie już napisano (PR, IT, e-teatr etc), czynią wszystko, byśmy przyjęli do wiadomości, że nie było i nie ma kogoś takiego, jak Dorota Kozińska. Ogólnie rzecz biorąc ludzcy są ci panowie i panie. Jeszcze 70 lat temu (niby dawno, ale czy na pewno) nie poprzestano by na gumkowaniu Kozińskiej Doroty tekstów i jej samej ze zdjęć, tylko wybito by – w najbardziej dosłownym znaczeniu tego słowa – tę jej niezależność, niepokorność, niezgodę na machanie sztandarem partyjnym, czy jakimkolwiek innym. Kozińska Doroto: doceń ten wielkopański gest towarzyszy i towarzyszek zawiadowców. Bo ich nadzorca już myśli o sankcjach formalnie zdecydowanie bliższych tym sprzed 70 lat (gdyż mentalnie, a i w znacznej mierze prawnie, są oni już zanurzeni – mniejsza o to, pokąd – w tamtej rzeczywistości).
Możemy oczywiście protestować na różne sposoby, ale uważam, że takie sekowanie człowieka i jego dorobku powinno stać się tematem prawnej interpelacji i takichże działań ludzi czy instytucji, które jeszcze potrafią zdobyć się na odwagę walki o pryncypia. Te archiwa i dostęp do zbiorów zawartych tam treści to nie prywatne działeczki ich partyjnych szefów. Dostęp do nich regulują odpowiednie przepisy i normy. I tylko złamanie konkretnych przepisów prawa może skutkować ograniczeniem dostępu. Wszystko inne jest ordynarną cenzurą i zwykłym draństwem, bandyterką.
Oczywiście wierzę, mam pewność, że po wszystkim zostaną tylko i wyłącznie teksty, programy, publicystyka Kozińskiej. Po towarzyszkach, towarzyszach ostanie się jeno emblematyczne i dosłowne szambo.