Pamięć według Maksymiuka

Tym razem nie tylko o tym, co dziś pod batutą Jerzego Maksymiuka usłyszeliśmy w namiocie koncertowym Sinfonii Varsovii, ale i o tym, co powiedział.

Był to koncert z okazji półwiecza założonej przez Maksymiuka Polskiej Orkiestry Kameralnej, z której, jak wiadomo, Sinfonia Varsovia wyrosła. Zespół, jak to określił zapowiadający Jacek Hawryluk, jest od lat w stanie zawieszenia. Ściślej rzecz biorąc, od czasu do czasu pojawiała się formacja pod tą nazwą i znów zanikała. Kiedyś było to bardziej naturalne, ponieważ w Sinfonii Varsovii grało wielu muzyków POK. Z czasem było ich coraz mniej, dziś pozostała tylko dwójka: Anna Gotartowska i Łukasz Turcza. Choć został wykonany jeden miły gest: do wykonania Sinfonietty na dwie orkiestry smyczkowe Kazimierza Serockiego doproszono jeszcze m.in. skrzypka Grzegorza Kozłowskiego, który grał w POK, a teraz jest już na emeryturze.

Grała więc sekcja smyczkowa SV, bardzo odmłodzona i nie przypominająca dawnej POK, tym bardziej, że ów legendarny zespół był złożony głównie z mężczyzn, a dziś chyba było odwrotnie. Gdy słuchało się niestety tylko uwertury z suity Don Kichot Telemanna, Divertimenta B-dur Mozarta, Trzech utworów w dawnym stylu Góreckiego czy Koncertu na orkiestrę smyczkową Grażyny Bacewicz, można było tylko z rozrzewnieniem wspominać perfekcyjne i porywające wykonania POK. Takiej jakości już nie będzie.

Jednak i ten program mógł sprawić satysfakcję słuchaczom, a poza tymi dawnymi przebojami POK do programu zostały włączone jeszcze dwa utwory, których ten zespół nie grywał: wspomniana Sinfonietta Serockiego (obchodzimy stulecie jego urodzin w tym roku) jeszcze z okresu neoklasycznego oraz oniryczny Landscape Andrzeja Panufnika.

Po entuzjastycznej owacji w reakcji na wielki finał, czyli Koncert Bacewiczówny, dyrygent przemówił, jak to lubi robić, w swój charakterystyczny sposób. Tym razem powiedział coś bardzo istotnego. Zwracając uwagę na to, że muzyka nie jest, jak sztuki wizualne, dziełem, które rzutem oka możemy ogarnąć, tylko trzeba je dopiero odczytywać „z tych dziwnych kropek”, dodał, że na próbach, żeby znaleźć dany moment, dyrygent używa znajdujących się w nutach liter. On sam, jak wyznał, rozwija te litery w nazwiska, np. F jak Fellini, B jak Brigitte Bardot itp. – Znamy wszyscy te nazwiska, prawda? – zwrócił się do publiczności, w której rzeczywiście większość stanowiło starsze pokolenie. – No właśnie. A ci młodzi muzycy, z którymi próbowałem, tych nazwisk już nie znają. To samo jest z muzyką. Dlatego gramy te utwory, jak ten wspaniały utwór Grażyny Bacewicz (którą zresztą znałem), żeby o nich nie zapomniano tak od razu.

Nic dodać, nic ująć.

Koncert odbył się w ramach festiwalu Sinfonia Varsovia Swojemu Miastu – czeka nas jeszcze na nim trochę ciekawych wydarzeń.