Mozart i Ravel na zamówienie

Na dzisiejszym koncercie Trzy-Czte-Ry dziełem Macieja Grzybowskiego był tym razem zarówno dobór utworów, jak dobór wykonawców.

O ile bowiem Anna Maria Staśkiewicz i Marcel Markowski grywali już razem w różnych zespołach, to żadne z nich nie grało z pianistą Radosławem Kurkiem ani razem w triu. Szef artystyczny festiwalu, nader usatysfakcjonowany – i słusznie – stwierdził, że znając wszystkich tych muzyków domyślał się, że może to być strzał w dziesiątkę, ale nawet nie przypuszczał, że to będzie taki strzał laserem. Szkoda, że tak mało publiczności słuchało tych wykonań.

Z kolei Mozarta z Ravelem Maciej Grzybowski zestawił dlatego, że uznał, iż niezwykle do siebie pasują, bo w muzyce obu jest jakaś ogromna czystość – dodałabym, że klarowność. I głębia, ale dyskretna, podskórna. Połączenie znakomicie zdało egzamin. Najpierw dwie sonaty skrzypcowo-fortepianowe Mozarta: KV 379 o dość nietypowej formie, rozpoczynająca się Adagiem, a po mocnym Allegro zakończona łagodnym w charakterze cyklem wariacji, oraz bardziej typowa (i bardziej znana) KV 454. Skrzypaczka czarowała pięknym dźwiękiem, z niewielką wibracją, zainspirowana zapewne wykonaniami historycznymi; pianista towarzyszył dyskretnie, imitując proporcje brzmień z czasów Mozarta, ale współczesny instrument brzmi przecież całkiem inaczej, więc efekt był trochę szemrzący. W Triu Ravela pianista również był jakby trochę wycofany, wydaje mi się, że tu jednak proporcje powinny być już inne, ale sama lekkość jego gry była ujmująca. Oboje smyczkowcy byli wspaniale zgrani.

W dyskusji pokoncertowej rozwinął się trochę dziwny jak dla mnie temat: czy bliższa jest nam muzyka niemiecka, czy francuska, i dlaczego niemiecka. Padło, że do muzyki francuskiej trzeba dojrzeć, bo jest trudna. Co prawda skrzypaczka wspomniała, że do Mozarta długo dojrzewała, ale jak już dojrzała, to chciałaby go grać wciąż. Muzyka francuska – padła taka teza – jest bardziej estetyczna niż emocjonalna. Osobiście jestem zupełnie innego zdania: że także jest emocjonalna, ale w inny sposób. Że te emocje są czasem nawet głębsze, choć na pierwszy rzut ucha może wydawać się inaczej. Faktem jest, że te emocje łączą się ze zmysłową wrażliwością, i to, że w polskich szkołach muzycznych pedagodzy niechętnie zadają uczniom muzykę francuską, jest bardzo niedobre – młodzi muzycy powinni poznawać różne typy wrażliwości, a ponadto w muzyce francuskiej szczególnie ważna jest barwa dźwięku; praca nad nią byłaby wspaniałą możliwością rozwoju. Ale niestety szkoły mamy, jakie mamy.