Czech we Włoszech

Udostępnij
Wyślij emailem
Drukuj

Film Petra Vaclava Il Boemo warto obejrzeć choćby dla samej muzyki, która rozbrzmiewa prawie cały czas. Głównie (choć nie wyłącznie) autorstwa bohatera tytułowego, Josefa Myslivečka.

W Polsce, jak wiadomo, nie bardzo znamy się na muzyce sąsiadów – jeśli coś Myslivečka było grywane, to bardzo rzadko i tylko z dziedziny instrumentalnej, a przecież autor ten ceniony był szczególnie za opery. Jest jednak jeden jego utwór, który znają wszyscy wielbiciele Mozarta. W filmie rozbrzmiewa na sam koniec, bo to muzyka wybiegająca w przyszłość, już nie opierająca się na karkołomnej wirtuozerii, lecz na melodyjności i emocjach – primadonna Caterina Gabrielli, współpracująca z Myslivečkiem od lat, nie jest zresztą w tej scenie specjalnie tym zachwycona. Chodzi o słynną pieśń Ridente la calma, która pierwotnie była arią Rinalda Il caro mio bene z III aktu opery Armida, ale Mozart dokonał jej transkrypcji na sopran z fortepianem, przy czym zmienił tekst – i właśnie ta wersja jest dziś znana powszechnie, pojawiając się na wszystkich chyba mozartowskich recitalach pieśniowych. Nic dziwnego, że tak tę arię pokochał – jeśli się nie zna jej pochodzenia, autorstwo Mozarta wydaje się pewne.

Szkoda, że wątek przyjaźni Myslivečka z Mozartem został potraktowany w tym filmie tak marginalnie – pojawia się tylko spotkanie z małym Wolfgangiem (w towarzystwie ojca, Leopolda), który wygląda na zdecydowanie młodszego niż był podczas prawdziwego pierwszego zetknięcia się kompozytorów. W rzeczywistości miał już wówczas 14 lat i pisał Mitrydatesa. Czeski kompozytor stał się jego mentorem, kontaktowali się przez lata, byli pod swoim wzajemnym wpływem. Mozart odwiedził nawet chorego Myslivečka pod koniec jego życia. W filmie nie ma w ogóle o tym mowy.

Piszemy o tym, co ważne i ciekawe

Z tej ciąży nie ma już co zbierać, mówi lekarz na USG. „I czego pani od nas oczekuje?”

Nie wrócę do ginekologa, który prowadził moją ciążę, bo musiałabym skłamać, że poroniłam, opowiada Wioletta. Przez kilka tygodni żyłam jak tykająca bomba, nie jadłam, nie spałam, wyznaje Karolina. Obie przerwały ciążę w drugim trymestrze.

Agata Szczerbiak

Ogólnie o Myslivečku wiadomo tyle co nic, więc film opowiada praktycznie całkowicie wymyśloną historię. Wiadomo, że miał brata bliźniaka, był synem młynarza z Pragi, ale zew muzyki po pierwszych latach nauki w ojczyźnie powiódł go do Włoch, gdzie zdobył wielkie powodzenie. Nie wiadomo do końca, w jaki sposób to osiągnął, więc pokazano go jako przystojniaka i łamacza serc niewieścich (w istocie przystojny Vojtěch Dyk), który właśnie dzięki temu, że protegowały go i wspomagały kolejne wpływowe flamy, dostał się na szczyt. Na rycinach z epoki również wygląda dość przystojnie, więc być może nie było to dalekie od prawdy, choć nie ma też dowodów na jego romanse ze śpiewaczkami, w tym wspomnianą Gabrielli. Ale pasuje to też do przyczyn jego upadku: tu pokazane jest wprost, że domniemany jego pociąg do kobiet, ale różnego autoramentu, przyprawił go o syfilis. Być może tak było rzeczywiście – mówiło się o gangrenie, ale zapewne to była przyczyna. Kompozytor zmarł w chorobie i biedzie, mając zaledwie 44 lata. Zresztą od razu ostrzegam przed dość szokującym obrazem w pierwszych scenach filmu, ilustrujących końcówkę życia Il Boemo, jak nazywano czeskiego twórcę (nazwisko Mysliveček było dla nich praktycznie nie do wymówienia); cała reszta potem jest retrospekcją. Nawiasem mówiąc, zupełnie inaczej ogląda się taki film po doświadczeniu pandemii; wciąż nachodziły mnie myśli, że przy tym stanie higieny, który wówczas panował, cud, że nie wszyscy tak chorowali, a niektórzy nawet długo żyli.

Film zrobiony jest pięknie (był czeskim kandydatem do Oscara), we wspaniałych wnętrzach i krajobrazach – oczywiście jest Wenecja i Neapol, ale też w wielu przypadkach plenery trzeba było zmienić na czeskie z powodu pandemii. Informacje o filmie i o jego bohaterze można poczytać na oficjalnej stronie. Jeśli chodzi o wykonawców muzyki, to obok Václava Luksa (który był też konsultantem muzycznym) i jego zespołu Collegium 1704 występuje tu grupa znakomitych solistów, w tym dobrze nam znanych, jak Raffaella Milanesi, Philippe Jaroussky czy też nasz Krystian Adam (Krzeszowiak), a głos wielkiej gwiazdy Gabrielli podkłada wspaniała Słowaczka – Simona Šaturová. Film jest długi, trwa ok. 2 godziny i 20 minut, ale dzięki muzyce nie sprawia takiego wrażenia; trochę przypomina się Farinelli i inne filmy muzyczne. Może nie jest to absolutne arcydzieło, bo akcja trochę się rozłazi, ale i tak warto go obejrzeć, a swoją rolę – przypomnienia o zapomnianym, a niegdyś sławnym kompozytorze – spełnia z nawiązką.

Udostępnij
Wyślij emailem
Drukuj