Dyrygowanie po japońsku
Już od dłuższego czasu chciałam tu wspomnieć o tej książce, która ukazała się jeszcze w zeszłym roku. Nie żeby było to dzieło wiekopomne, ale dlatego, że parę rzeczy mnie jednak zafascynowało.
Seiji Ozawa jest (był) znakomitym dyrygentem, a co szczególnie interesujące w jego życiorysie – poza tym, że był chyba pierwszym Japończykiem, który zrobił taką karierę w tym fachu – to fakt, że był asystentem zarówno Herberta von Karajana, jak Leonarda Bernsteina. Chyba tylko jemu to się przydarzyło. Haruki Murakami zaś – wiadomo, słynny i popularny pisarz; w swoich książkach nieraz nawiązywał do jazzu, ale, jak się okazuje, interesuje się również muzyką poważną, co więcej – jest melomanem zaawansowanym, zbiera różne nagrania ulubionych utworów i wykonawców. W tym oczywiście Ozawy. Wielokrotnie padają w rozmowach między artystami konkretne przykłady, które najlepiej byłoby śledzić czytając.
Rozmowy były prowadzone między listopadem 2010 r. a lipcem 2011 r. w różnych miejscach – Tokio, Nowym Jorku, Honolulu, Szwajcarii. I od razu trzeba powiedzieć: to nie są rozmowy dla znawców, raczej dla laików. Nie ma tu wielu odkrywczych tez, to po prostu pogawędki – chwilami dość błahe – dwóch kulturalnych panów, dywagacje wokół konkretnych utworów i nagrań. Jest wiele ciekawszych wywiadów-rzek z muzykami, choć i tu znajdzie się wiele interesujących anegdot. Co jednak mnie konkretnie w tym zainteresowało, a nawet wywołało mój uśmiech, to pewne stwierdzenia bezpośrednio związane z pochodzeniem artystów. Nie żebym jakoś je deprecjonowała, tylko świadczą one o tym, jak różni jesteśmy.
Już nie mówię o nieporozumieniach z tytułami, gdy np. dyrygent wspomina, gdy poprowadził koncert z młodziutką Anne-Sophie Mutter: „To było coś Lalo, jak to się nazywało… hiszpańska coś tam…” – europejski muzyk raczej by nie zapomniał tytułu Symfonii hiszpańskiej (nawiasem mówiąc, pisownia tytułów jest dalece nieprofesjonalna i dziwię się, że skrzypaczka Joanna Kurkowicz, która konsultowała z tłumaczką terminologię muzyczną, tego nie wyłapała). Albo o denerwującym zwyczaju urywania rozmowy w miejscu, w którym dopiero zaczyna być ciekawie, jak wtedy, gdy Ozawa wspomina, że odwiedził Glenna Goulda w domu, co Murakami komentuje w nawiasie: „Pan Ozawa przytoczył kilka anegdot, które niestety nie mogą ukazać się w druku”.
Raczej chodzi mi o takie zdania: „Murakami: Czy Berlioz nie jest trudny? Czasem kiedy słucham, przestaję rozumieć, o co chodzi. Ozawa: Nie wiem, czy trudny, raczej to jest zwariowana muzyka. W niektórych miejscach faktycznie nie wiadomo, o co chodzi. I pewnie dlatego świetnie się nadaje dla kogoś z Dalekiego Wschodu. Mogę robić z tym, co chcę. Dawno temu dyrygowałem w Rzymie operą Berlioza Benvenuto Cellini. Wtedy naprawdę poszedłem na całość – robiłem, co chciałem. I widownia się cieszyła”. Cóż, mnie to raczej odpycha od słuchania Berlioza pod Ozawą (istnieją bodaj trzy nagrania), ale samo stwierdzenie ciekawe. Podobnie jak rozważania obu panów o rytmie, muzyczności i o tym, czy pisarz japoński Soseki Natsume był pod wpływem zachodniej muzyki, czy raczej japońskiej recytacji.
Tylko ludzie spoza kultury zachodniej, kiedy rozmawiają o Mahlerze, dziwią się, że przez długie lata był mało wykonywany (ciekawy szczegół: gdy Filharmonicy Berlińscy zaczynali go grać, Karajan często oddawał wykonania Ozawie) i dopiero z czasem przychodzi im do głowy kontekst żydowski i wojenny. Ale też Ozawa, gdy zaczął pracować w Wiedniu i zwiedzać tamtejsze muzea, zdumiał się obrazami Klimta i Schielego, więc to, co my uważamy za oczywiste, było mu po prostu nieznane. Dopiero też podróżując po Czechach uświadomił sobie, że „być może to, że Mahler był Żydem pochodzącym z prowincji, miało wielkie znaczenie”.
Jednak obaj rozmówcy zgadzają się, że muzyka Mahlera ma charakter uniwersalny, który, jak mówi Ozawa, „…pozwala na niejaką dowolność. Japończycy, ludzie z Dalekiego Wschodu, niosą w sobie pewien specyficzny smutek. Jest on nieco inny w swej istocie niż smutek Żydów czy Europejczyków. Jeżeli się uchwyci te różnice, głęboko je zrozumie i z tego punktu widzenia zacznie dokonywać wyborów, ukazuje się przed oczami własna nowa droga. Gdy człowiek ze Wschodu wykonuje muzykę napisaną przez kogoś z Zachodu, nabiera ona nowego, oryginalnego znaczenia. Uważam, że warto podejmować takie próby. (…) Może jest sposób wykonywania zachodniej muzyki, do którego zdolni są jedynie ludzie z Dalekiego Wschodu. Chciałbym w to wierzyć”. Murakami skomentował te słowa, że Mahler na pół świadomie, na pół nieświadomie oderwał się od tradycyjnej muzyki niemieckiej, na co Ozawa odparł: „Tak, dlatego myślę, że jest tam miejsce i dla nas”. Tu nasuwa się myśl o Pieśni o ziemi, której Ozawa nigdy nie nagrał, ale wykonywał, a o której Murakami mówi: „Zawsze myślę, że kiedy tym utworem dyryguje dyrygent z Dalekiego Wschodu, nabiera on szczególnego smaku”.
Ozawa cytuje słowa swego profesora dyrygentury, Hideo Saito, który był niezwykle ważną postacią dla japońskiego środowiska muzycznego (po latach jego wychowankowie założyli orkiestrę Saito Kinen, którą prowadził Ozawa): „Jesteście teraz jak niezapisane kartki – powiedział. – Kiedy pojedziecie do innego kraju, możecie umiejętnie wchłonąć tamtejszą tradycję. Ale są dobre tradycje i są złe tradycje. (…) Musicie umieć je odróżnić i kiedy będziecie za granicą, wchłaniać tylko te dobre. Jeśli wam się to uda, także dla was, Japończyków, Azjatów, znajdzie się miejsce”.
Ciekawe jest też dowiedzieć się, że japońskie orkiestry dęte i chóry mają wysoki poziom, jak twierdzi Ozawa – tego my z kolei nie wiemy. Nam by też nie przyszło do głowy porównanie, jakiego użył dyrygent wspominając występy Louisa Armstronga: „Ten specjalny styl Satchmo był nie do opisania. To coś podobnego do japońskiego shibumi, pełnego prostoty stylu dojrzałego artysty, mistrza”. Po czym następuje dłuższa rozmowa o jazzie i bluesie japońskim, szczególnie stylu ballad enka.
Na koniec ciekawostka: Murakami udał się w 2011 r. do Szwajcarii na kursy mistrzowskie muzyki kameralnej kierowane przez Ozawę. Najpierw opisał własne wrażenia, potem rozmawiał z dyrygentem. I tu, gdy mowa o młodych uczestnikach, Ozawa mówi: „Jest (…) kilka wybitnych osób, które są traktowane specjalnie i przyjmowane bez przesłuchania. Konkretnie chodzi o Alenę, Saszę i Agatę. Wszystkie grają na skrzypcach”. Nie kojarzę, kim jest Sasza, ale Alena i Agata chyba są dla nas oczywiste…
Komentarze
Bardzo ciekawa recenzja. I chyba sięgnę po tę książkę – dziękuję.
Co do Saszy, to zgadywałabym, że to jakaś dosyć młoda Alexandra. Prawdopodobnie z obszaru rosyjskojęzycznego czyli może Conunova. Chyba Alexandry Soumm nikt Saszą by nie nazwał…. To taka sugestia.
Pozdrawiam.
No chyba jednak Soumm. Właśnie znalazłam spis uczestników z 2011 r.:
https://ozawa-academy.ch/wp-content/uploads/2020/08/2011-StudentsEtudiants.pdf
Chyba tak – urodziła się w Moskwie! Tego nie wiedziałam przedtem.
Pozdrawiam.
Na swojej stronie podpisuje się Sacha, mieszka we Francji, z ojca Ukraińca i matki Rosjanki, urodzona w Moskwie. Powiem szczerze, że nie słyszałam o niej wcześniej.
Ja ją słyszałam dwukrotnie, ale po prostu nie wiedziałam, że jest Rosjanką z pochodzenia. Wychowana od młodego wieku we Francji, to pamiętam z wywiadów. I że pochodzi z muzycznej rodziny. Teraz to wszystko ma sens!
Pozdrawiam.
Off topic: dziś streaming Borysa Godunowa w reżyserii Trelińskiego z Tokio – czyli tego spektaklu, który został w Warszawie odwołany 😉 https://www.youtube.com/watch?v=mr_7unvxLv0
Dziś nie będę oglądać, bo idę zaraz na koncert, ale będzie to dostępne przez najbliższe pół roku.
Tutaj jeszcze jedna recenzja:
http://www.klasycznaplytoteka.pl/murakami-ozawa-rozmowy-o-muzyce/