Jurowski i berlińska radiówka
Najstarsza radiowa orkiestra Niemiec (działająca od 1923 r.), Rundfunk-Sinfonieorchester Berlin, wystąpiła dziś w NOSPR pod batutą swojego obecnego szefa.
Wcześniej przez wiele lat był nim Marek Janowski, a od ponad 5 lat pełni tę funkcję właśnie Vladimir Jurowski, dyrygent o prawdziwej charyzmie, jak na ten zawód jeszcze stosunkowo młody (51 lat), który od dawna robi błyskotliwą karierę. Przez lata działał w Londynie jako szef London Phiharmonic Orchestra, współpracował też z Orkiestrą Wieku Oświecenia (nawet byli kiedyś na Chopiejach, grając Brahmsa z Lubimovem). Teraz obok orkiestry berlińskiej jest też muzycznym szefem Bayerische Staatsoper. Człowiek-orkiestra sam w sobie. A zespoły go kochają, wystarczyło spojrzeć, jaką owację RSB mu urządził po zakończonym koncercie.
Program był dość rozstrzelony stylistycznie, ale połączenie było nawet interesujące. Na początek Wariacje symfoniczne Lutosławskiego, którymi byłam naprawdę zbudowana – w tej interpretacji był i charakter, i energia, i nawet zadziorność, ale też można było docenić wspaniałą kompozytorską robotę 25-latka.
W II Koncercie wiolonczelowym Szostakowicza jako solista wystąpił białoruski wiolonczelista mieszkający we Francji Ivan Karizna, laureat konkursów im. Czajkowskiego w Moskwie i im. królowej Elżbiety w Brukseli. Jako muzyk jest typem poety, jest w nim łagodność, której sprzyja też piękne brzmienie (gra na XVIII-wiecznym instrumencie po Paulu Tortelierze). Ten utwór jest bardziej refleksyjny niż dramatyczny I Koncert, ale i kontrastów w nim nie brak. Po długiej przerwie w końcu zabrzmiał tu Szostakowicz, o którego podobno trzeba było walczyć, jakby to on był winien wojny. Jako że Wajnberg się w ostatnim roku szczęśliwie uchował jako Polak, to teraz możemy znów porównywać, ile łączyło tych dwóch kompozytorów-przyjaciół. Na bis też mieliśmy przykład pięknego wyrazu przyjaźni: wiolonczelista zagrał utwór Borysa Latoszynskiego w transkrypcji z towarzyszeniem harf oraz fortepianu, do którego zasiadł dyrygent. Tak więc Białorusin i Rosjanin (ściślej, rosyjski Żyd od dawna na Zachodzie) połączyli siły w wykonaniu utworu ukraińskiego kompozytora. Piękny gest.
Drugą część wypełniła VIII Symfonia C-dur „Wielka” Schuberta. Jak zobaczyłam duży skład orkiestry, w tym pięć kontrabasów, wystraszyłam się, że będzie przesuwanie szafy, ale jednak nie było, choć brzmienie było intensywne. Stosunkowo najmniej przekonała mnie I część, zagrana, by tak rzec, statecznie – ale później tempa i napięcie rosły, by wybuchnąć w rozpędzonym, porywającym finale. Publiczność oczywiście zerwała się od razu. Jedno tylko: niestety oklaski były po każdej części. Od lat edukowało się tutaj, żeby tego nie robić, ale jak widać nawet to nie pomaga.
Gdy wychodziliśmy z sali (z dużą delegacją z Warszawy, ale nie tylko), przed wejściem do sali już czekały tłumy na zwiedzanie w ramach Nocy Muzeów. Zaplanowano też koncerty organowe – tego trochę żałuję, bo w końcu posłuchałabym tego instrumentu w pełniejszej krasie, ale już mi się nie chciało, więc uciekłam z tego tłoku. Rano wracam do Warszawy, a tu będę znów za tydzień.
Komentarze
Szanowna Pani,
Szanuję i lubię Panią i Pani recenzje, jednakowoż dziś się zagotowałem i właśnie założyłem sobie tutaj konto, żeby móc odnieść się do fragmentu niniejszego tekstu. Ze złośliwościami trzeba uważać, bo obrażony może oddać… Gdyby bywała Pani TUTAJ częściej, np. na zwykłych „lokalnych” abonamentowych koncertach, to by Pani zauważyła, że jednak zazwyczaj nie ma TUTAJ oklasków po każdej części. Nie dalej jak wczoraj-a dokładnie już przedwczoraj-wykonywana była m.in. III Symfonia Mendelssohna i nikt nie klaskał. Koncert był zresztą transmitowany w Polskim Radio, może więc Pani spytać red. Sułka. Bywam regularnie w NOSPR i TUTAJ sporadycznie się zdarza usłyszeć oklaski po częściach utworów. Dodam, że i w berlińskiej Filharmonii zdarzało mi się już usłyszeć takowe. Reasumując…może dziś, jak zwykle na koncertach nadzwyczajnych, po prostu było dużo publiczności STAMTĄD, z tych mniej „wyedukowanych” miejsc, np. z Warszawy? Pozdrawiam!
No przykro mi bardzo, przepraszam Pana i tych wyedukowanych. Ale jednak ktoś klaskał, i to dużo osób… i to ja się wtedy zagotowałam, stąd mój ostry ton. Kto to był – nie wiem. Ci z Warszawy, których znam i widziałam, na pewno nie klaskali 😉 Faktem jest, że coraz częściej i na świecie to się zdarza. No, a kiedyś w ogóle koncerty były układane inaczej, np. za czasów Chopina – na jego słynnym pożegnalnym warszawskim koncercie między częściami Koncertu e-moll śpiewane były arie. Nikt wtedy nie myślał, że nie powinno się zakłócać formy… Pozdrawiam wzajemnie.
Jurowski jest super. Kiedyś słyszałam go, tylko raz w życiu, w berlińskim Koncerthausie w symfonii Beethovena, ze swoją orkiestrą oczywiście. Było to elektryzujące przeżycie.
Co do oklasków, sprawa wydaje mi się całkiem jasna. Podobnie jest przecież w Warszawie, gdy na koncerty nadejdą prominenci, czyli sponsorzy wszelkiej maści w zbyt dużej liczbie. Zakładam, że na Mendelssohnie nie było oklasków, bo tam grał NOSPR. NOSPR jest własny, zatem nie jest tak atrakcyjny i prominentów tam prawdopodobnie nie było. Była natomiast stała, ta wyedukowana, publiczność. Berlińska radiówka to już kąsek, a jak sobie zapewne pohulają za tydzień na London Phil… : wink:
Uwielbiam jegomości STAMTĄD, którzy specjalnie zakładają tu konto, żeby w pierwszym zdaniu użyć wyszukanego JEDNAKOWOŻ, a w kolejnym strzelić pospolitego ortograficznego BYKA
urażony słuchacz z Warszawy (nieklaszczący między częściami)
Czytam tę dyskusję (ten i poprzedni post) i podzielam zdumienie @mopus11. Tym bardziej, że na moje oko Pani Redaktor napisała o „tutaj” zdanie z kośćmi oznajmujące, neutralne.
A co do meritum: mam podobne spostrzeżenia co @Frajde: liczba oficjeli w sali koncertowej jest na ogół wprost proporcjonalna do częstotliwości oklasków w ramach jednego utworu – bez względu na to, czy sala znajduje się w inkryminowanej Warszawie, czy na takiej zapyziałej prowincji jak Katowice – o Gdańsku nie wspomnę. Taki przykład, z Gdańska właśnie: na abonamentowym koncercie w tamtejszej filharmonii publiczność wie, co robić. Kiedy jednak kilka lat temu w tej samej sali występowali Dorota i Piotr Anderszewscy, słuchacze tak szaleli między częściami, że pianista musiał ich uspokajać…
Ha, ha @Amma byłam na tym koncercie rodzeństwa Anderszewskich w Gdańsku. Wówczas mi to jednak zupełnie nie przeszkadzało, bo sama byłam rozentuzjazmowana 🙂 (choć nie klaszcząca). Musiałam natomiast uspokajać moją Mamę, której zachwyt był wielki. Nie chodziło jednak o klaskanie, ale o to, żeby nie nuciła pod nosem 🙂 Zatem może nie tylko prominenci, ale też miłośnicy mogą być problematyczni 😉 Przy okazji może warto dodać, że zaraz się właśnie zaczyna Gdański Festiwal Muzyczny.
W Gdańsku, w ramach tego festiwalu, wystąpią pianiści: Alim Beisembayev, Dmytro Choni, Anna Geniushene, Tobias Koch. Poza znanym i lubianym Kochem, Beisembayevem, który wygrał ostatni Leeds, nie są to może jeszcze wielkie nazwiska. Natomiast dobrych pare lat temu, na tym samym festiwalu, grał Gadjiev i żałuję teraz, że go wówczas nie słyszałam, gdy nikt jeszcze o nim tu nie słyszał… Może się zatem wybiorę na któryś z koncertów, jeśli są jeszcze bilety, zastanawiam się.