Lusławicki jubileusz z EUYO

Dzięki Młodzieżowej Orkiestrze Unii Europejskiej dziesięciolecie Europejskiego Centrum Muzyki Krzysztofa Pendereckiego miało energię odpowiednią dla tego, przeznaczonego przecież dla młodzieży, miejsca.

Co więcej, program tego wieczoru we wspaniałej lusławickiej sali był szczególny, dopasowany do okoliczności: utwór patrona, dwa dzieła dawnych awangardzistów w wieku zbliżonym do Pendereckiego oraz prawykonanie nowego utworu. Większość tych utworów, z wyjątkiem Ciaccony Pendereckiego, młodzi muzycy wykonają na kolejnych koncertach trasy pod hasłem Earth4All, którą dzisiejszy występ rozpoczął (zastąpi ją Ricercar a 6 z Musikalisches Opfer Bacha). Kolejne miejsca to Timişoara, Belgrad, Skopje, Prisztina i Saloniki. W każdym z miast do orkiestry dołączają miejscowi młodzi muzycy, tak też było i tutaj.

Trudno powiedzieć, że w tym tournée uczestniczy dyrygent – prowadzący, Daniel Rowland, jest skrzypkiem i gra w każdym utworze, wręcz chowając się czasem w tylnych pulpitach, jak właśnie w Ciacconie Pendereckiego, która w dość dużym składzie smyczkowym paradoksalnie zabrzmiała jakby bardziej subtelnie, eterycznie. Kolejne dwa utwory zostały wykonane bez dyrygenta w ogóle – i bez przerwy (proszono, by nie klaskać), choć ci dwaj awangardziści różnią się między sobą chyba wszystkim: poukładany Harrison Birtwistle i hippisowski, rozwichrzony Terry Riley. Połączył ich element współpracy muzyków. Cortege Birtwistle’a polega na tym, że z grupy kilkunastu muzyków co jakiś czas wychodzi kolejny solista, by wypychać poprzedniego. Kultowe In C Rileya to muzyka częściowo improwizowana, ale na określonych wysokościach i współbrzmieniach; tu właśnie dołączyli zarówno pozostali muzycy orkiestrowi, jak miejscowi. Utwór został zresztą skrócony (można go wykonywać bardzo długo), ponieważ wstępne „mowy tronowe” przed koncertem trwały równo godzinę…

W drugiej części dokonano prawykonania kompozycji The [Uncertain] Four Seasons młodej włoskiej kompozytorki Carmen Fizzarotti, z wykorzystaniem fragmentów Pór roku Vivaldiego. Tu Rowland wystąpił jako solista. Podobno muzyka ta oparta jest na danych dotyczących zmian klimatu w poszczególnych miejscach będących bohaterami kolejnych części (wiosna – Lusławice, lato – Saloniki, jesień – Timişoara, zima – Skopje). W jaki sposób, trudno powiedzieć tylko ze słuchu, ale mnie osobiście ta dekonstrukcja Vivaldiego wydała się inteligentna; oryginał jest już tak osłuchany, że taka przeróbka jest dość odświeżająca. I jeszcze bis: zwyczajem tej orkiestry jest granie utworu reprezentującego kraj, który akurat ma prezydencję w Unii. Teraz ma ją Szwecja, ale był to zarazem akcent polski: szwedzki polonez, bardzo zgrabny.

Gratulacjom – przed i po koncercie – dla twórców tego miejsca i kierujących nim, a potem jeszcze dla wykonawców, nie było końca. A dla Centrum – wszystkiego najlepszego na 10. urodziny!

PS. Warszawskim wielbicielom muzyki XX i XXI w. polecam wtorkowy koncert w Filharmonii Narodowej – Agata Zubel i kameraliści FN wykonają utwory Jamesa MacMillana, György Kurtága, Andersa Koppela i Luciano Berio. Program przyjemny i miejscami dowcipny, myślę, że będzie znakomicie wykonany. Koncert ten miał się odbyć już rok temu, ale solistka akurat wtedy zachorowała; miejmy nadzieję, że tym razem już nic nie przeszkodzi.